ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Góry stały wyraźne, w lekkich obłokach. Na jeziorze leżał jeden złocisty pas, nikłe odbicie niewidzialnego blasku... Ewa w milczeniu patrzyła na jezioro i mimo chęci słuchała rozmowy studentów z Lozanny, którzy przy sąsiednim stoliku raczyli się tanim winem i podejrzanymi konceptami. Rozmowy te bawiły ją i jakoś pociesznie nauczały - może dlatego, że prowadzono je w języku polskim i rosyjskim, a może dlatego, że były bezdennie młode. Tworzył się w mózgu taniec myśli czarnych i białych, ponurych i urwisowskich. Młodzi jegomoście mówili o wszystkim, mówili także o Ewie, i to w sposób wysoce podkasany. Ponieważ nie zdradziła się od początku ani jednym poruszeniem powieki, musiała teraz siedzieć i słuchać wszystkiego. Nasłuchała się też słowiańskiego chamstwa, którego sobie nie skąpili. Rozprawiali już o jej włosach, oczach, czynili domysły, co też to może być za "ryba", jakiej narodowości, sfery towarzyskiej, pochodzenia, konduity... Szczególniej jeden z tych młodzieńców, szczupły szatyn z długim nosem, przystojny bardzo i sympatyczny, gadał na jej temat dużo i śmiało, a oka nie spuszczał ani na chwilę. Żeby ich złudzić do reszty, wydobyła z torebki tom Karola Baudelaire'a, który była wzięła na drogę z podróżnej biblioteczki Jaśniacha - i pozornie zatopiła się w czytanie. Wówczas mówili jeszcze swobodniej. Było to dla niej przez pewien moment coś nawet uroczego w tej łobuzerskiej paplaninie, którą podsłuchiwała. Na tle błękitnej tafli jeziora, w obliczu śnieżnych ołtarzy, to ich bezczeszczenie ludzkiego życia miało smak odurzającej przyprawy. Ale znudziło się wkrótce. Podparła głowę na ręku i zadumała się patrząc w głębie dalekiego jeziora, na smugę tamtego brzegu, na odbicia gór zatopionych szczytami w głębiach. Zapomniała niemal o ucztującej studenterii. Nagle jedno słowo przeszyło ją na wskroś, jak cios zadany ręką nożowca. Wymieniono nazwisko Niepołomskiego. Nie poruszywszy się, nie odwracając głowy, blada i przerażona, w śmiertelnej ciszy słuchała. Jeden mówił: - Możecie sobie zawiązać węzełek na czym wam się żywnie podoba, żeby pamiętać o tej najprostszej prawdzie. Jeżeli męty i szumowiny społeczne mają prawo zrzeszać się dla wykonywania swych strajków, to mają również prawo zrzeszać się posiadacze. Parobek strajkuje we żniwa, a właściciel wyrzuci parobka - w adwent - z mieszkania pospołu z progeniturą. Wówczas ustanie. - Jeden? - Nie jeden - tylko wszyscy. Nie obawiaj się pan dobrodziej : szlachcic polski ma głowę na karku. Szlachta polska tak się zrzeszy paradnie do wyrzucenia parobków strajkujących we żniwa, jak tego nigdy nie potrafią wszystkie razem parobki. Bo, proszę osoby, wśród parobków wiele jest bydlaka i lizusa, a wśród szlachty filantropa i miłośników parobków - bardzo wątpię... - Chłopy polskie - to tchórze nad tchórzami! - rzecze inny w głupkowatym zapale. - Polaczek w ogóle - to... Ech, co tam! - Naprzeciw! - wtrącił jakiś głos północny - po mojemu Polaki... naprzeciw! - Co pan tam! Łupić kasy, drzeć złotówki z monopolów - byle po ciemku i w zaułkach... Powiedz mi pan, kto teraz wytrzebi to bandyckie morowe powietrze? - A przyjdzie przyszły porządek - tak on i wytrzebi... - Dam ja panu porządek!... - Polaczek, jeżeli już do czego, to do ożenku z posażkiem - o tu dopiero! Niepołomek! - Sypią teraz parowym stateczkiem w jednej kajucie na Nową Zelandię. Co? Jak pan sądzisz? - Milady zzuje lakierowane pantofelki; omdlałymi palcami rozepnie gazowy staniczek! Wyobraź pan sobie, jakie ona musi mieć koszule, z jakiego jedwabiu haleczki, kiecuszki, jakie to tam pończochy! - Szymek, napij się, bo zemdlejesz! - Za taki milion mogła nakupić w Paryżu fatałaszków. - No, milion... - A mówię, że milion... - Zawsze miałem awersję do tego Niepołoma. Więzień Chillonu! Arogant, deklamator, markiz! - Każdy argument w dyskusji - to... Zaratustra. - Dajcie mu pokój! Co się wściekacie, że sprzątnął Milady! Smarujcie go sobie na czarno, a on tymczasem wali w świat i drwi z was wszystkich. - No, karierowicz, jakich tysiąc! I cóż nowego! - Niezupełnie. Któryż by z was potrafił przejść taką aferę jak on tę w Rzymie i nie zginąć, nie złamać się na drzazgi, lecz znowu śmiało wejść między ludzi. Wejść po to, żeby się podnieść. I podnieść się rzeczywiście. Teraz zostanie, czym zechce. A to chłop z głową i może zajść daleko. - No, już wy tam z tymi wielkościami gałganów! - Są gałgaństwa wynikające ze zgnilizny i są upadki wypływające z nieszczęść. Ten Niepołomski nie jest przecie łotrem. - A niech jego! Szkoda Milady... Taka dziewczyna - i takie pieniądze. Jak on ją podszedł? Ewa usłyszała teraz po wtóre nazwisko i szczegóły. Skombinowała wszystko. Rozmowa młodych panów skoczyła na temat zupełnie inny. Kłócili się o coś pospolitego. Nadaremnie słuchała tamując z całej siły bicie serca. Posłyszane wiadomości uderzyły ją w głowę jak kłonice pijanych chłopów. Teraz szybko ważyła i kombinowała to wszystko. Decydowała się już w chwili samej kombinacji. Jedno było pewne... Brzask jakiś w oczach... Kilkakroć zakasłała się nerwowo i nie mogła powstrzymać tego kaszlu. Czuła, że może za chwilę rzucić się na ziemię, że za chwilę może nie wiedzieć o tym i rwać włosy, skowyczeć z rozpaczy... Chciała tedy wstać i iść... Iść! Lecz nie mogła udźwignąć z krzesła swego ciała
|
WÄ
tki
|