ďťż

- Masz taką minę, jakbyś nigdy o nim nie słyszał...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
To przecież twój nowy pseudonim, nie? Janus? Nagle przypomniał sobie słowiański głos tamtego księdza: "Janus! Musimy porozmawiać o Janusie". Obcy akcent zniekształcił to słowo. W głowie zaczęło mu pulsować. Janus? Rzymski bóg, który patrzył przed i za siebie. Bóg o dwóch twarzach. Obłęd. - Pojęcia nie mam, o czym ty mówisz - powiedział. - Przecież to twój pseudonim. Pisali w gazetach. Pokazywali zdjęcia. Bardzo pragnął ją przytulić. Jedno szaleństwo nakładało się na drugie. Nic nie rozumiał. - Moje zdjęcia? - bał się, że głowa mu pęknie. - Nie mogło być żadnych zdjęć. To niemożliwe. Arlene spojrzała na niego groźnie. - O co znów chodzi? - zapytał. - Nie może być żadnych zdjęć... Niemożliwe... Właśnie to samo wciąż powtarzał Jake. - Pewnie, że powtarzał. Kto jak kto, ale on powinien wiedzieć. -Wbiła toporek w ziemię. - Psiakrew. Przestań się ze mną bawić w kotka i myszkę! - Janus. Kim on jest? Dlaczego jest taki ważny? - dopytywał się Shean. - Jeżeli to ty nim jesteś, sam powinieneś wiedzieć. - Mogłabyś mi to wyjaśnić? - To terrorysta działający na własną rękę. Międzynarodowy morderca. W ciągu ostatnich dwóch lat dwudziestu ludzi pozbawił życia. Shean poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. - I to ja mam nim być? W jej twardym spojrzeniu pojawił się cień wątpliwości. - Im więcej Jake o tobie słyszał, tym bardziej się martwił. Nie chciał mi powiedzieć, dlaczego. W końcu, jakieś dwa i pół tygodnia temu stwierdził, że dłużej nie może czekać. Musi zbadać, co się za tym kryje. - I wtedy... - Zniknął. W zeszłą sobotę pojawili się tamci. Nigdzie nie mogłam się bez nich ruszyć. Bez względu na to, jaką taktykę obrałam, zawsze mnie przechytrzyli. Dlatego tu jestem. Żeby się od nich oderwać. Chciałam zostać na szczycie do zmroku, potem zjechać na linie i uciec przez urwisko za Rogiem. - Nieźle - Shean uśmiechnął się, podziwiając jej spryt. - A następnie chciałaś wyśledzić, co się stało z Jake'em. - Wyobraź sobie, że tak. - Wobec tego zyskałaś wspólnika - powiedział Shean z przejęciem. - Tak samo szukam wyjaśnień. I to bardzo wielu spraw. Słuchaj. Żałuję, że ci nie powiedziałem, co się ze mną stało. - Zapragnął jej dotknąć. - Mylisz się co do tych facetów. Oni nie ciebie pilnują. I wcale nie zamierzają ci przeszkodzić w znalezieniu Jake'a. - W takim razie, o kogo im chodzi? - O mnie. Ściągnęła brwi. - Obserwują cię na wypadek, gdybym... Im zależy na mnie - powiedział. - Przed chwilą zastanawiałaś się, skąd Jake miał taką pewność, że ja nie mogę być Janusem. Dlaczego gazety się myliły? Dlaczego zdjęcia nie były prawdziwe? Czekała oddychając głęboko. - Bo ostatnie sześć lat spędziłem w klasztorze. Bo sześć lat temu Jake mnie zabił. X. - Zabił? - Arlene zbladła. Odrzuciła głowę, jakby ja uderzył. - Klasztor? Co ty wygadujesz? Jake cię zabił? - Nie mamy czasu na wyjaśnienia. Nie teraz. Zadawałabyś coraz więcej pytań. - Ale... - Nie - nalegał. - Tamci faceci na dole zaczną już cos podejrzewać. Będą się chcieli dowiedzieć, co robisz. Na zbyt długo zniknęłaś im z oczu. Widział, że walczy ze sobą. - Obiecuję, że ci powiem. Ale później. Przytakując spojrzała znienacka na krzak, który zasłaniał ją przed wzrokiem agentów. Rozpięła pasek i suwak spodni. - Co robisz? - spytał Shean. - Przecież sam powiedziałeś, że będą się chcieli dowiedzieć, co robiłam. - Sprytne - pochwalił z podziwem. - Ale trzymasz ze mną? Pomożesz mi znaleźć Jake'a? - Sam muszę go znaleźć. Z tego, co od ciebie usłyszałem, wynika niezbicie, że Jake wie, kto mnie prześladuje. Poczekamy do zmroku, a potem razem się wycofamy. Kiedy tylko dotrzemy w jakieś bezpieczne miejsce, odpowiem na twoje pytania. Zbierzemy to, co oboje wiemy, i może uda nam się ustalić, gdzie on jest. Przyglądała mu się z uśmiechem, jej oczy pełne były miłości. - Dużo czasu minęło. Wciąż się zastanawiałam, co się z tobą stało. Wzięła go za rękę. - Przepraszam za ten młotek. - Daj spokój - Shean drżał z przejęcia. - Myślę, że gdybyś naprawdę chciała mnie zabić, zrobiłabyś to. - I ja tak myślę. Ty też mogłeś mnie zabić - ścisnęła mu rękę. - Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię znowu widzę. Tak bardzo za tobą tęskniłam. - Ja za tobą też - odpowiedział z czułością. Był wewnętrznie rozdarty. Z jednej strony - miłość, z drugiej - przysięga dochowania celibatu. Udręka wzmogła się jeszcze, kiedy Arlene pochyliła się i pocałowała go w usta. Poczuł na skórze jej oddech. Pragnął odwzajemnić pocałunek, przygarnąć ją do siebie, rozkoszować się jej ciałem. Na moment kryzys woli minął. Nie czul już pożądania. Nie chciał się z nią kochać. Chciał jej tylko okazać, jak jest mu bliska. Co grzesznego może być w tym geście? Przytrzymał ją w mocnym uścisku. - Tamci faceci na dole - przypomniał. - Wiem - uśmiechnęła się. - Lepiej się nie rozpraszajmy. Wstała i wyszła z zarośli, podciągając suwak. Shean wciąż czuł dotyk jej warg. Z ukrycia wyglądał przez prześwit między konarami, usiłując stłumić emocje
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.