ďťż

Malarz roześmiał się i powiedział, że matka zna się na tych rzeczach lepiej niż on sam...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Matce to bardzo pochlebiło, zaczęła mu opowiadać, że także była modelką, i to jedną z najpiękniejszych w Rzymie, i że zmarnowała sobie życie wychodząc za mąż i porzucając swój zawód. Tymczasem malarz kazał mi się położyć na kanapce w głębi pracowni i sam ułożył mi ręce i nogi; zrobił to łagodnie, z namysłem i z pewnym roztargnieniem, zaledwie mnie dotykając, jak gdyby z góry widział mnie już w takiej pozie, w jakiej chciał mnie malować. Potem zaczął szkicować na białym płótnie, rozciągniętym na sztalugach, a matce usta nie zamykały się ani na chwilę. Spostrzegła jednak po chwili, że malarz, pochłonięty pracą, wcale jej nie słucha, i zapytała: - Ile zamierza pan płacić moje córce? Nie odrywając oczu od sztalug, malarz wymienił jakąś sumę. Matka chwyciła z krzesła moje ubranie i rzuciła mi je w twarz wołając: - Szybko, ubieraj się, najlepiej będzie, jak zaraz stąd pójdziemy! - Co się stało? - zapytał zdumiony malarz przerywając pracę. - Nic, nic - odpowiedziała matka udając, że bardzo się spieszy. - Idziemy, Adriano, mamy jeszcze mnóstwo roboty. - Jeżeli chcesz mi zaproponować inną cenę - rzekł malarz - to powiedz... Po co te wszystkie historie? Matka zaczęła się wtedy z nim kłócić, wykrzykując na cały głos, że chyba rozum stracił, aby proponować mi tak mało, że nie jestem jedną z tych starych modelek, których nikt już nie chce, że mam szesnaście lat i pozuję po raz pierwszy w życiu. Matka, kiedy chce coś uzyskać, zawsze podnosi głos i wygląda, jakby gniewała się naprawdę. A tymczasem wcale tak nie jest, i ja, znając ją dobrze, wiem, że w rzeczywistości spokojna jest jak oliwa. Ale krzyczy, tak jak krzyczą przekupki na targu, kiedy klient daje im za mało. Krzyczy przede wszystkim, kiedy ma do czynienia z ludźmi z lepszej sfery, bo wie, że przez dobre wychowanie zawsze w końcu ustępują. Tak też stało się i tym razem: malarz ustąpił. Kiedy matka krzyczała, uśmiechał się i od czasu do czasu robił ręką gest, jak gdyby prosił, żeby dopuściła go do głosu. Matka zamilkła na chwilę, żeby zaczerpnąć tchu, i wówczas malarz zapytał, ile żąda. Ale matka nie odpowiedziała od razu. Całkiem niespodziewanie zawołała: - Chciałabym wiedzieć, ile płacił swojej modelce ten malarz, którego obraz mi pan pokazywał? Malarz zaczął się śmiać: - A cóż to ma do rzeczy... To były inne czasy... Może dał jej butelkę wina... a może parę rękawiczek... Matka znów się zmieszała, tak samo jak wtedy, kiedy jej powiedział, że reprodukcja przedstawia Danae. Malarz pokpiwał sobie trochę z matki, zresztą bez cienia złośliwości, ale ona nie połapała się w tym. Znowu zaczęła krzyczeć, zarzucając mu skąpstwo i wynosząc pod niebiosa moją urodę. Potem udała nagle, że się uspokoiła, i wymieniła swoją cenę. Malarz targował się jeszcze przez chwilę i na koniec zgodził się na sumę nieco niższą od tej, jaką zaproponowała. Podszedł do stolika, otworzył szufladę i zapłacił. Matka, bardzo zadowolona, wzięła pieniądze, dała mi jeszcze kilka ostatnich wskazówek i wyszła. Malarz poszedł zamknąć drzwi, po czym wrócił do sztalug i zapytał: - Czy twoja matka zawsze tak krzyczy? - Matka mnie kocha - odpowiedziałam. - Mnie się wydaje - rzekł spokojnie, biorąc się do rysowania - że kocha przede wszystkim pieniądze. - Nie, to nieprawda - zaprotestowałam żywo - kocha przede wszystkim mnie... Martwi ją, że urodziłam się biedna, i chciałaby, żebym dobrze zarabiała. Rozpisałam się tak o tej historii z malarzem, bo w tym dniu zaczęłam pracę, którą potem co prawda porzuciłam, a także dlatego, że zachowanie mojej matki przy tej okazji daje wyobrażenie o jej charakterze i o rodzaju uczuć, jakie dla mnie żywiła. Kiedy pozowanie się skończyło, poszłam spotkać się z matką, która umówiła się ze mną w mleczarni. Zaczęła wypytywać, jak mi poszło, i kazała sobie dokładnie powtórzyć, o czym rozmawiałam w czasie pozowania z malarzem, który zresztą prawie się nie odzywał, bo był człowiekiem raczej małomównym. W końcu powiedziała, że muszę bardzo na siebie uważać, chociaż ten malarz nie ma zapewne żadnych złych zamiarów, ale większość artystów bierze modelki po to, żeby zrobić z nich swoje kochanki. Powinnam więc twardo odrzucać wszelkie propozycje tego rodzaju. - Wszyscy malarze to głodomory - wyjaśniła mi - i z góry wiadomo, że niczego dobrego nie można się po nich spodziewać... Ty ze swoją urodą godna jesteś lepszego losu... o wiele lepszego losu! Matka prowadziła ze mną po raz pierwszy tego rodzaju rozmowę. Ale wypowiedziała to wszystko z wielką pewnością siebie, jak osoba, która mówi rzeczy od dawna przemyślane. - Co to właściwie ma znaczyć? - zapytałam zdumiona. Odpowiedziała mi niejasno: - Ci ludzie umieją ubrać wszystko w piękne słówka, ale nie mają złamanego szeląga... Taka piękna dziewczyna jak ty powinna zadawać się tylko z prawdziwymi panami. - Z jakimi panami? Nie znam żadnych panów! Spojrzała na mnie i odpowiedziała jeszcze bardziej wymijająco: - Na razie możesz być modelką... potem zobaczymy... na wszystko przyjdzie czas..
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.