ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Wszedłem na brukowany dziedziniec, w oknie sieni ujrzałem głowę furtiana, wpatrującego się w intruza. Zamknąłem bramę i uważniej przyjrzałem się budynkowi, którego nie widziałem nigdy przedtem. Sztukaterie fasady ucierpiały od uderzenia bomby, która wybuchła w pobliżu, ale ściany niedawno otynkowano na nowo. Swoim wymuskanym wyglądem dom odcinał się od reszty wynędzniałego miasta, jakby należał do innego świata, do którego wojna miała dopiero dotrzeć.
- Dobry wieczór, ojcze - zagadnął furtian, stając na progu sieni. -W czym mogę pomóc?
Nienawidzę, kiedy ktoś zwraca się do mnie jak do katolickiego księdza. Mój protestancki grzbiet natychmiast się zjeżył i wiele wysiłku kosztowało mnie, by odpowiedzieć w miarę uprzejmym tonem:
- Od pana Jonatana Darrowa do pana Aidana Lucasa. - Nie dam się złapać na słowie "ojciec", czy sięgającym czasów sprzed reformacji tytule "opata". Henryk VIII miał całkowitą rację, gdy zlikwidował klasztory.
- Ach, tak. Oczekujemy - odparł furtian z obłudnym namaszczeniem. - Proszę wchodzić.
Zagniewany, rozdrażniony, butny, pełen poczucia winy i strasznie zdenerwowany zebrałem całą siłę woli i przekroczyłem próg odrębnego skrzydła Kościoła anglikańskiego.
VIII.
Dom był niegdyś rezydencją założyciela zakonu, niejakiego Horacego Forda, który w niejasny sposób doszedł do olbrzymiej fortuny, po czym został wyznawcą anglokatolicyzmu (propagowanego podówczas przez Ruch Oksfordzki), a chcąc godnie zakończyć życie, zapisał pokątnie zdobyty majątek Kościołowi anglikańskiemu. Porwany spirytualizmem Kościoła Wysokiego i dziewiętnastowieczną manią do idealizowanego średniowiecza nakazał w testamencie, by pieniądze obrócić na fundację zakonnej wspólnoty, reguły fordytów od świętego Benedykta i świętego Bernarda. Ta bezwstydna autoreklama zrodziła zapewne pogłoskę zachowaną w folklorze kościelnym, że Ford uwzględnił świętego Bernarda nie dla uhonorowania założyciela zakonu cystersów, lecz dlatego, że chciał uwiecznić swojego ukochanego psa.
Z tego tępego i ordynarnego posiewu wyrosła ostatecznie uczona i zacna organizacja, niezwykle angielska, tym osobliwym stylem, w którym lubują się obcokrajowcy goniący za naszymi dziwactwami. Pomimo swych idiosynkrazji nie była ona ani nieefektywna, ani śmieszna. Osobiście uważam, że źle jest, gdy grono oddanych Bogu zapaleńców marnuje czas odtwarzając średniowieczny model życia zamiast pracować wśród ludzi dla Chrystusa, jak każdy dobry chrześcijanin, ale nawet ja, zagorzały zwolennik antyzakonnej polityki
Henryka VIII, podziwiam fordytów za ich głęboką wiedzę i poświęcenie nauce, które lokują ich zasłużenie w tradycji benedyktyńskiej.
Reguła posiadała cztery domy. W Starwater w mojej archidiakonii mnisi prowadzili słynną szkołę zakonną, zaś Granchester koło Cambridge utrzymywało związek z uniwersytetem dając schronienie studentom na czas pisania prac dyplomowych. Także opactwo londyńskie udzielało schronienia i uchodziło za przystań dla najwybitniejszych ludzi Kościoła, którzy w spokoju chcieliby naładować duchowe baterie. Tylko Ruydale, zagubione pośród wrzosowisk Yorkshire, kontynuowało cysterską raczej niż benedyktyńską tradycję, kultywując skrajny ascetyzm. Darrow zawsze utrzymywał, że jest to najbardziej uduchowiony dom reguły. No ale wiadomo, Darrow. Właśnie w Ruydale zdobył reputację przewodnika duchowego. Był tam przez wiele lat mistrzem nowicjatu, zanim w 1937 roku został przeorem w Granchester.
Jeśli Darrow, znany ze swych surowych zapatrywań, wyrażał się z dezaprobatą o londyńskim domu, mogłem zakładać, że mnie się tu spodoba. Wkrótce przekonałem się, że miałem rację. Dom był skarbem architektury, otoczonym prawdziwą pieczą i promieniującym subtelnym przepychem, któremu nie mogłem się oprzeć. W rozmównicy dla gości, gdzie zostałem wprowadzony, mogłem dojrzeć perski dywan, antyczne meble, nawet dyskretny kandelabr. Obrazy o tematyce religijnej, połyskujące subtelnie w przyciemnionym świetle, przywodziły na myśl najbardziej zaciszne sale National Gallery, moje ulubione schronienie w deszczowe sobotnie popołudnia w czasach młodości. Z ulgą odnotowałem brak posągu Matki Boskiej, szpecącego klasztor w Starwater.
- Jedną chwileczkę, ojcze - rzekł furtian, zostawiając mnie samego w tej oazie ukojenia. Siadłem na brzeżku krzesła, ale natychmiast wstałem i zacząłem przemierzać pokój miarowym krokiem. Co mam powiedzieć? Co w ogóle da się powiedzieć? Jak Lucas zdoła rozwikłać tajemnicę moich dylematów i odpowiedzieć, gdzie popełniłem błąd? A co najważniejsze, jak sprawi, że potrafię przeżyć z Dido następnych trzydzieści lat, skoro tylko różdżka czarnoksiężnika mogłaby zdziałać cud? Nagle zrozumiałem, że cała ta pielgrzymka jest tylko stratą czasu, jeszcze jednym szalonym pomysłem Darrowa. Czeka mnie miła pogawędka, odrobina zawodowego współczucia, kilka mądrych uwag, a na koniec zapewne jakieś zawiłe dekoracyjne anglokatolickie błogosławieństwo, od którego rozbolą zęby.
- Proszę za mną, ojcze. - Wrócił grający mi na nerwach furtian o lepkim od słodyczy głosie.
Poszedłem za nim z ociąganiem. Wprowadził mnie do pokoju, w którym stał tylko stół, dwa krzesła, a w kącie obrzydliwa katolicka konstrukcja, którą należałoby chyba określić mianem "oratorium" przed miniaturowym przyozdobionym krucyfiksem i świecznikami ołtarzem przykrytym złotym brokatem stał klęcznik. Moja protestancka dusza wzdrygnęła się, ale nim zdążyłem się oburzyć, usłyszałem głos furtiana:
- Wasz gość czeka, ojcze.
W chwilę później stałem wreszcie twarzą w twarz z Aidanem Lucasem.
Rozdział trzeci.
Ś Ś"Rozpatrywanie grzesznych uczynków, jakkolwiek je klasyfikować, o tyle ma wartość, o ile prowadzi do poznania grzesznych motywów, a stąd do rozpoznania stanu grzechu".
Charles E. Raven.
Królewski profesor teologii, Cambridge, 1932-1950.
Duch Stwórcy.
1.
Kiedy Darrow nazwał go szczwanym starym lisem, wyobraziłem sobie zgarbionego starca o chytrej twarzy, ale człowiek, który stał przede mną, w niczym nie przypominał tradycyjnej postaci makiawelicznego matacza. Wyglądał na osłabionego, bez wątpienia skutkiem przebytej operacji, ale trzymał się prosto. Z twarzy nie sposób było odczytać wieku, jak dzieje się to u ludzi o niezwykle jasnej karnacji. Blada, niemal przezroczysta skóra zdaje się mniej podatna na starcze zmarszczki i bruzdy. Na lewym oku miał cienki opatrunek mieszczący się pod okularami, których najwyraźniej potrzebowało prawe oko. Trudno było ocenić dokładnie, ile ma lat, domyślałem się jednak, że musi mieć około siedemdziesięciu pięciu, mniej więcej o dziesięć więcej niż Darrow
|
WÄ
tki
|