ďťż

Jeden strzał, drugi, następny, potem jeszcze dwa...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Samolot nie zwalniał. Rourke nie przerywał ognia. Kolejny wystrzał, potem dwa naraz i znowu dwa. Stracił rachubę, jeden pistolet opróżnił się, po nim drugi. Ale maszyna hamowała. Rourke wcisnął nie zabezpieczoną broń na miejsce i spróbował przyspieszyć bieg. Pasażerskie drzwi nad prawym skrzydłem otworzyły się. John nieomal upadł z ulgi. - Paul! Paul! Zobaczył, jak Paul zsuwa się ze skrzydła i biegnie przez płytę ku niemu. Gdy się spotkali, spletli się w uścisku. - John! Dzięki Bogu, że to ty! - Paul... co ty tu, do cholery, robisz? - Moi rodzice, John... Muszę ich znaleźć. - Miałem zamiar zostać i szukać ciebie - powiedział Rourke. - Spróbować - zaczął, po czym przełknął ciężko, odzyskując oddech. - Chciałem spróbować wylądować gdzieś blisko St. Petersburga, o ile on jeszcze istnieje. - Obawiam się, że nie. Ale moi rodzice... tam chyba są. - Mogli już się wydostać - sapał Rourke. - Muszę to wiedzieć, John! Rourke skinął tylko głową. - Trzeba zabrać stąd Natalię i parę staruszków. Twoim samolotem. - Co? - Tam! - Rourke wskazał za siebie. Grunt zaczynał się teraz rozpadać, płyta dzieliła się na wielkie odłamy. Paul Rubenstein nic nie powiedział. Zaczął biec przez lotnisko, przeskakując szczeliny, ku Natalii i pozostałej dwójce. Rourke stał przez chwilę w ulewie, ledwie utrzymując równowagę we wzmagającym się wietrze. I zaraz rzucił się do biegu. Dwadzieścia pięć jardów z przodu widział Paula, jak porwał w ramiona starszą kobietę i ucałował; widział, jak siwowłosy mężczyzna ściska Rubensteina. Natalia cofnęła się o krok, po czym na jej ustach pojawił się uśmiech. Rourke przestał biec. - Jezu - szepnął. Nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności starszy mężczyzna z gęstwiną srebrnych włosów i jego żona, którzy jako jedyni ze wszystkich uchodźców pozostali, okazali się być rodzicami Paula Rubensteina. Nagle obok Johna znalazła się Natalia i wspinając się na palce, szepnęła mu do ucha: - John, teraz rozumiem motywy twego działania. - I pocałowała go w policzek. Rourke spojrzał na nią, po czym zawołał: - Paul, chodźcie! Chwycił dłoń Natalii i ruszył w stronę Beechcrafta. Dopadł otwartych drzwi, wspiął się po skrzydle i minął pilota. Zauważywszy motocykl Rubensteina, wyciągnął nóż i odciął przytroczony doń ekwipunek. Poprowadził motocykl do drzwi. - Sprawię ci nowy, chłopie - krzyknął do Paula. - Za dużo waży. - Racja! - Rubenstein pomógł mu wyładować Harleya na zewnątrz. Po kilku chwilach Natalia podsadziła matkę i ojca Paula do samolotu. Sam Rubenstein wszedł ostatni na pokład. - Ruszaj to żelastwo! - zawołał Rourke do pilota. - Nigdy się stąd nie wydostaniemy - padła odpowiedź. John przesunął się do przodu i spojrzał nad ramieniem mężczyzny. Pas startowy zaczynał pękać w pół, ulewa była jeszcze silniejsza, rękaw powietrzny na wieży kontrolnej kręcił się jak oszalały. Ziemia pod samolotem trzęsła się. Na przeciwnym skraju Rourke ujrzał ścianę podnoszącej się wody, kiedy wielka połać płyty lotniska osunęła się po plaży do oceanu. - Bzdura! - Rourke odepchnął pilota z drogi i wśliznął się za stery. - Paul, siadaj tu jako drugi pilot! - Nie umiem latać. - Nauczę cię. Spodoba ci się to! - krzyknął Rourke, zapuszczając lewy silnik, następnie prawy. Poślinił palce i ujął koło sterowe. - Trzymać się! Ruszamy! Samolot ruszył w szalejącym wietrze, omijając zygzakami coraz szersze pęknięcia. Przygotowywał się do startu. - Dobra, teraz albo nigdy! - wykrzyknął. Tuż na prawo od końca prawego skrzydła podniosła się ściana wody, a cała płyta lotniska zaczynała oddzielać się i sunąć do morza. Rourke zwiększył obroty i samolot pędził dalej, przeskakując nad szczeliną i osiadając po drugiej stronie. John spojrzał na prawo. Pas startowy był na wpół zanurzony, z przodu samolotu zaczęły podchodzić fale. - Już! - krzyknął, podrywając maszynę i zwiększając gaz. Samolot wzniósł się nierówno. Pod spodem ryczała woda, gdy pas startowy osunął się w dół. Z przodu wyłoniła się wieża kontrolna i Rourke szarpnął sterem, starając się przechylić samolot na prawe skrzydło, żeby jej lewym nie zawadzić. - Módl się! - zawołał do Natalii, czując jej rękę na udzie, kiedy zakręcił ostro. Wieża kontrolna runęła na lewo, gdy cały budynek zaczął się walić. Wyrównawszy lot, Rourke popatrzył w dół. W miejscu, gdzie przed sekundami była płyta lotniska, teraz szumiał ocean. Jak okiem sięgnąć rozciągał się bezkres wody. ROZDZIAŁ XLIX Sarah Rourke z poślizgiem zatrzymała samochód. Hamulce miał kiepskie, ale przynajmniej dowiózł ją na wybrzeże. Wysiadając z auta, zobaczyła ruszającego ku niej spośród skał na plaży rybaka z dziećmi. Przebiegła w poprzek zalanej deszczem szosy i opadła na kolana w błoto, by przytulić do siebie Michaela i Annie. Podniosła oczy na rybaka. - Dziękuję panu. Z nimi nie udałoby mi się wrócić. - Wiem, proszę pani. A ten Kleinschmidt to porządny facet, ale chyba nie dla pani. Hej... "O co tu chodzi?" - pomyślała. - Nie rozumiem. - Pani ma na imię Sarah? - Tak, ale myślałam, że pan... - Przerwała. Przysłała dzieci do tego miejsca z Mary Beth i nie widziała rybaka z odległości mniejszej niż kilkaset stóp. - Po prostu, skojarzyłem to razem... panią i te dzieciaki. Sarah, Michael i Annie, tak powiedział
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.