Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
A wiêc od miesiêcy staram siê na pró¿no o radiostacje. Pan przecie¿ zna dok³adnie nasz s³aby punkt: kiepska ³±czno¶æ dowodzenia. Czêsto ca³ymi dniami nie mia³em z moimi bateriami bezpo¶redniego kontaktu. Kr±¿y³y gdzie¶ doko³a. Kiedy wszyscy stoj± w ogniu bitwy pancernej, samymi kablami nie mo¿na zapewniæ ³±czno¶ci ani miêdzy bateriami, ani nawet miêdzy dzia³onami.
- Mo¿e ten sprzêt jeszcze nadejdzie.
- Nadejdzie niew±tpliwie. Ale nie bêdziemy na niego czekaæ. We¼miemy go sobie po prostu sami.
- Po prostu we¼miemy? Sk±d¿e to, panie pu³kowniku?
- Wprost z ojczyzny, sk±d¿e by indziej? U nas w domu, w naszym dywizjonie zapasowym, jest wszystko: radiostacje i do tego wyszkolona obs³uga. Wystarczy przetransportowaæ sprzêt i obs³ugê tutaj. Wówczas wyposa¿ymy nasz pierwszy dywizjon, do którego przecie¿ i pan nale¿y.
- Tak jest - powiedzia³ Wedelmann pos³usznie jak zawsze, kiedy mia³ do czynienia z pu³kownikiem.
Luschke u¶miechn±³ siê do swego porucznika z poczuciem wy¿szo¶ci. Pu¶ci³ w ruch fotel, który zacz±³ przera¼liwie skrzypieæ. Krzy¿ ¯elazny I klasy l¶ni³ na w±skiej piersi pu³kownika.
- Wszystko jest zupe³nie proste - obwie¶ci³. - Jeden z moich kolegów jest komendantem lotniska znajduj±cego siê w zasiêgu korpusu. Obecnie czê¶æ jego samolotów "Ju" transportuje sprzêt wyrabiany w naszym mie¶cie rodzinnym. A tam znów siedzi inny nasz przyjaciel. Mój tutejszy kolega wyrazi³ gotowo¶æ przewiezienia samolotem kogo¶ z naszych pewnych ludzi a¿ na lotnisko mego przyjaciela w kraju. Cz³owiek ten musia³by w dywizjonie zapasowym zorganizowaæ dla nas dostawê sprzêtu i obs³ugi. Dokonawszy tego przylecia³by z powrotem.
- ¦wietnie powiedzia³ Wedelmann z niek³amanym podziwem.
- Proszê wyznaczyæ do tego kogo¶ ze swoich ludzi. Wedelmann po chwili zastanowienia powiedzia³. To wyró¿nienie.
Luschke potakn±³ g³ow±. - Ale i niema³a odpowiedzialno¶æ. W ka¿dym razie ca³a ta sprawa nie ma nic wspólnego z rozrywk±. A wiêc kto? Z takim trudem przychodzi panu decyzja? Nie musi siê pan chyba przed powziêciem jej naradziæ z szefem swojej baterii? Niech mi pan tego nie robi, poruczniku.
- Proponujê mego najlepszego ¿o³nierza - powiedzia³ Wedelmann zdecydowanie. - Kaprala Vierbeina.
Luschke milcza³. Przesta³ siê hu¶taæ w fotelu. Bulwiasta twarz by³a nieprzenikniona. Splót³ swoje ma³e rêce i siedzia³ w wyczekuj±cej pozie.
- Kapral Vierbein - powiedzia³ porucznik Wedelmann - jest moim najlepszym dzia³onowym. Wraz z obs³ug± swego dzia³a zniszczy³ siedem czo³gów. Dosta³ Krzy¿ ¯elazny I klasy.
- Wszystko to jest mi wiadome - powiedzia³ pu³kownik i znowu zamilk³.
- W³a¶nie kapral Vierbein - zapewnia³ Wedelmann z o¿ywieniem - specjalnie zas³ugiwa³by na tego rodzaju wyró¿nienie. Poza tym przesz³o od roku nie mia³ urlopu.
- Zapewne - odpar³ Luschke z namys³em. - To wszystko mo¿e i prawda. Niech pan jednak nie zapomina, ¿e front to zupe³nie co innego ni¿ d¿ungla naszej rodzimej biurokracji.
- Rêczê za kaprala Vierbeina.
- To przynosi panu zaszczyt powiedzia³ pu³kownik i u¶miechn±³ siê sardonicznie, nie daj±c w najmniejszym stopniu po sobie poznaæ, czy siê zgadza ze s³owami Wedelmanna, czy nie. - Gdybym jeszcze raz musia³ rozpoczynaæ s³u¿bê, zrobi³bym to najchêtniej w pañskiej baterii, poruczniku Wedelmann. Jest pan wprawdzie jeszcze m³odzieñcem, ale ma pan wybitnie rozwiniête cechy ojcowskie.
Wedelmann udawa³, ¿e nie dos³ysza³ tej uwagi swego dowódcy pu³ku. - Je¿eli pan pu³kownik nie mo¿e zaakceptowaæ mojej propozycji - powiedzia³ uprzejmie - wysun±³bym zamiast kaprala Vierbeina ogniomistrza Ascha. Ten sobie na pewno da radê.
- Asch? Ale¿ na mi³o¶æ bosk±, poruczniku Wedelmann! Przy tej delikatnej misji nie chcê mieæ ¿adnych komplikacji. Gdyby siê co¶ nie uda³o, powsta³aby piekielna awantura i zwali³oby mi siê na kark z pó³ tuzina genera³ów. Nied³ugo pozosta³bym wtedy na stanowisku dowódcy pañskiego pu³ku. Nie, w ¿adnym wypadku nie chcê tego Ascha. Wolê ju¿ Vierbeina.
- A wiêc kapral Vierbein - stwierdzi³ porucznik z zadowoleniem.
- Niech bêdzie - powiedzia³ Luschke, u¶miechn±³ siê i doda³: - Ale niech pan tego chwytu zbyt czêsto wobec mnie nie stosuje. Nie lubiê, gdy mnie inni bij± moj± w³asn± broni±.
Wedelmann roze¶mia³ siê serdecznie. Pu³kownik przepi³ do niego. Doskonale siê obaj rozumieli.
- Ca³e to ¶wiñstwo tutaj - powiedzia³ Luschke z zadowoleniem - zbli¿y³o nas do siebie
|
WÄ…tki
|