ďťż

Dzieci płakały i dlatego bili je także i kopali...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Jeden z nich nie mógł się trzymać prosto, bo cisnąłeś nim o pień drzewa. Rozebrał się i musiałem mu nacierać kręgosłup na przemian rakiją i masłem. Drugi ciągle krwawił. Zadałeś mu cios od dołu i rozerwałeś mu górną wargę, twierdził, że kciukiem. Nos miał poderwany w górę i napuchnięty, okrągły i gruszkowaty jak gniazdo os. Nacierał go rakiją. Później, gdy zjawili się jeszcze dwaj inni włóczykije, jeden z nich obciął mu brodę i poszedł do pobliskiego lasu po żywicę, z której potem, po dodaniu masła, zrobił opatrunek i nałożył na wargę. — Zjawili się dwaj inni? Kto to taki? — Z wyglądu prawdziwi obwiesie. Gdybyś ty ich widział! Ubiegłej nocy spali w Dabili u handżiego Ibareka i… — Och! Znam ich. To bracia. Nie spostrzegłeś tego? — Owszem. Wkrótce zorientowałem się, że są to bracia, podobnie jak Aladżi. Znali zarówno Skipetarów jak i was. — A czy ci nowi przybysze wiedzieli, że spotkają braci Aladżi? — Nie. Obie pary braci były zaskoczone spotkaniem. Ich radość była jednak większa niż zdumienie, gdy usłyszeli, że przyświeca im ten sam cel, a mianowicie, zemsta na was. — W to nie wątpię. I mówili o nas? — Bardzo wiele. O Edirne i o Melniku, skąd tak szybko czmychnęliście, chociaż mieliście tam zostać unieszkodliwieni. Staliście się w dwójnasób groźni, ponieważ podsłuchaliście rozmowę, siedząc w gołębniku. Obecnie wiedzieliście, że ludzi, za którymi podążaliście, należy szukać w ruinie znajdującej się w Ostromczy. Jeszcze bardziej groźne było to, że brat rusznikarza w Ismilanie uważał was za prawowitych posiadaczy kopczy i dlatego powiedział, że macie udać się do Żigancy. — Popełnił zatem duże głupstwo. — Gdy bracia Aladżi usłyszeli, że wiadomo wam o Derekulibie w pobliżu Żigancy, okropnie się zdenerwowali i powiedzieli, że trzeba was koniecznie unieszkodliwić i to zaraz, tu na drodze. — Skipetarowie wciąż uważali, że myśmy ich jeszcze nie mijali? — Tak. Usiedli bowiem w taki sposób, że żaden człowiek nie mógł przejechać, aby nie być przez nich zauważonym. Ci dwaj inni chcieli im przyjść z pomocą. Wypadało teraz czterech na czterech i Aladżi powiedzieli, że obecnie gotowi są walczyć z całym wojskiem. Pomyłkę tę sprostował oczywiście kurier Tomasz wracający z Radowicza. — Hm… Więc on im wszystko wyjaśnił! — Zawołano kuriera do środka, ten zaś krzyknął na widok jednego z nich. Bracia Aladżi powiedzieli mu, że tych czterech obcych jeźdźców jeszcze tędy nie przejeżdżało. Ale Tomasz zapewnił ich, że widział was w Radowiczu i że otrzymał nawet od was dobrą porcję batów. Ogromnie się zdziwili. On nie rozumiał ich, natomiast rozbójnicy nie pojmowali jego. Wreszcie kurier zapytał, czy nie widzieli szeryfa, który w każdym razie jechał na karym ogierze. To byłeś ty, ponieważ jechałeś w przebraniu. — Szkoda, że nie mogłem być przy tym! Chciałbym widzieć ich miny. — Efendi! To było śmieszne i zarazem straszne. Takich przekleństw i bluźnierstw nigdy w życiu jeszcze nie słyszałem. Wszystko co można było zbić, pozbijali. Rozbójnicy szaleli i niszczyli wszystko jak szatani. Nie mieściło im się w głowie, że ich coś takiego spotkało! Chcieli głupiemu szeryfowi zrobić kawał, tymczasem to on sobie z nich zakpił! Nie mogli się uspokoić i byli podobni rozjuszonym bykom, przed którymi należy się salwować ucieczką. — Wyobrażam to sobie. A co na to kurier? — Był śmiertelnie przestraszony. Tomasz sam ci opowiadał, że zostałeś zamordowany i przez to się zdradził. Ponadto wiedziałeś już, że jest on w zmowie z braćmi Aladżi, i teraz obawiał się, że zawrócicie do Ostromczy, aby go przekazać w ręce sprawiedliwości. — Tomasz może być spokojny. Pozostawimy go na pastwę jego własnego sumienia. — Och, oby je tylko miał. Zadaje mu ono w każdym razie mniejszy ból niż razy, które dostał batem. — Mówił o tym? — Owszem. I był bardzo wściekły na Halefa. Najbardziej złościło go to, że sam musiał sobie wybrać owe trzydzieści batów. Mówił, że były one co najmniej tak silne, jak sto innych. Odzież kleiła mu się do poranionych pleców i dlatego prosił braci Aladżi najusilniej, aby was jednak zabili, po pierwsze z zemsty, a po drugie, abyście na niego nie donieśli. — Czy mu to przyrzekli? — Poprzysięgli mu waszą zagładę i chcieli zaraz wyruszyć do Radowicza, ale on im powiedział, że ponieważ będziecie tam nocować, dlatego nie trzeba się śpieszyć i można poczekać do rana. Niech się wyśpią i odpoczną, aby rano wstać ze świeżymi siłami. Oczywiście, że mi to wcale nie odpowiadało, bo postanowili na noc pozostać u mnie, a ja byłem przecież więźniem we własnym domu. Nie dowierzali mi i nie wolno mi było wyjść na próg. Bracia nie przespali ostatniej nocy i dlatego mieli wypocząć, podczas gdy dwaj pozostali na przemian czuwali. — A Tomasz? — Pojechał do Ostromczy, ale jutro chce znów wrócić do Radowicza, by się dowiedzieć, czy Srokacze zdołali was dopaść i zabić. Po odjeździe kuriera Aladżi kupili obu braciom strzelby i akcesoria do strzelania. Połamałeś ich własne strzelby i zabrałeś im również proch. Mimo że byli na ciebie bardzo wściekli, to przecież także cię wyśmiali, ponieważ zostawiłeś im pieniądze. — Jeśli ci Skipetarzy wpadną mi znów w ręce, wtedy nie pozwolę się z siebie wyśmiewać. Ale co ci dwaj pozostali zamierzają zrobić? Oni przecież z nimi dziś nie pojechali? — Zawrócili do Melnika, przekazując swoje zadanie do wykonania braciom Aladżi
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.