ďťż

Do zwyczaju należało wznoszenie licznych obelisków, przyozdobionych czerwonymi gwiazdami i napisami głoszącymi waleczność żołnierzy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wszystko to miało chyba przemawiać do wyobraźni dzieci i tak rzeczywiście było. Nie bardzo wiedząc, czym właściwie jest komunizm, stałem się jego wyznawcą. Po raz pierwszy w życiu pobiegłem obejrzeć radziecki film. Po tylu latach niemieckich dźwięków język, który słyszałem, wydał mi się dziwny, a i fabuła różniła się od wszystkiego, co znałem: oto bohaterski żołnierz Armii Czerwonej, w potrzasku, na tyłach linii niemieckich, alfabetem Morse'a wystukuje meldunki do swojego dowództwa. Gdy tylko Niemcy opuścili Kraków, ludność zmieniła się w rzeszę śmieciarzy szukających żywności, zapasów, sprzętów, ubrań i — co było do przewidzenia — broni. Całymi miesiącami, a nawet latami, wielu Polaków chodziło w porzuconych niemieckich mundurach. Nie mieli nic innego do włożenia. Stałem się szmaciarzem pierwszej klasy, prawdziwym specjalistą od myszkowania. Interesowało mnie zwłaszcza wszystko, co głośno wybuchało. Dołączyłem do bandy chłopaków z sąsiedztwa, którzy zbierali militaria i prowadzili handel wymienny: od pocisków i ręcznie obsługiwanych syren przeciwlotniczych aż po insygnia i dystynkcje Wchrmachtu. Naprzeciwko domu Putków znajdowały się poniemieckie koszary i magazyn wojskowy. Nasza gromada zawładnęła tym miejscem, wynosząc wszystko, co miało dla nas jakąś wartość. Zdobycz obejmowała karabiny, pistolety i skrzynki z amunicją. Niebawem przy wejściu postawiono radzieckiego wartownika, którego zadaniem było ukrócenie grabieży. Jego obecność nie zahamowała jednak całkowicie naszej działalności. W magazynie znajdowały się niewyczerpane zapasy słomianych ocieplaczy na buty, które wynosiliśmy pod dobrotliwym okiem wartownika: nie domyślał się nawet, że w środku ukrywaliśmy amunicję, rakiety świetlne, zamki karabinowe i inne zakazane skarby. Z niemieckich pocisków świetlnych robiło się cudowne fajerwerki. Należało wywiercić otwór blisko podstawy, wsunąć lont, podpalić go i natychmiast wziąć nogi za pas. Któregoś dnia na opustoszałej ulicy zacząłem właśnie odpałać rakietę., kiedy nie wiadomo skąd wyturlat się na rowerze rosyjski żołnierz. Spostrzegł płonący lont. Zastanawiając się, czy objechać go z prawej czy z lewej strony, stracił równowagę i klnąc spadł z roweru — dokładnie w chwili, gdy rakieta wybuchła mu przed nosem. Uciekłem, co prawda, niedaleko. Złapano mnie i zabrano na komisariat. W czasie rewizji osobistej znaleziono w mojej kieszeni zapalnik granatu. Sprawa wyglądała niewesoło. Podałem milicjantom fałszywe nazwisko i adres, mając nadzieje., że nie zechcą mnie odprowadzić. Nie zadali sobie tego trudu i wypuścili mnie. Nie byliśmy jedynymi młodymi piromanami w mieście. Na nie zabudowanym terenie, na rogatkach Krakowa konkurencyjna banda zapaliła lont prowadzący do kilku skrzynek z prochem artyleryjskim. Odbiegli, żeby się schować. Niestety nic dość daleko. W wyniku eksplozji, którą słyszano w promieniu wielu kilometrów, powstał bardzo głęboki lej. Wszyscy chłopcy zginęli. Udaliśmy się na miejsce zdarzenia. Jakiś człowiek wiózł coś na taczkach. Na wierzchu leżała szara płachta. „Chcecie zobaczyć mojego chłopaka?" — zapytał głosem nie zdradzającym żadnego wzruszenia. Unosząc skrawek worka dodał: „Brakuje mu nogi. Gdybyście ją znaleźli, dajcie mi znać". Później, rozglądając się po terenie, natrafiliśmy rzeczywiście na nogę chłopca. Miała dziwny, szary kolor. Leżała daleko od leja. To ostudziło mój zapał, ale nie na tyle. żebym zrezygnował z wypróbowania niemieckiego granatu. Wyciągnąłem zawleczkę i przerzuciłem go przez mur. Powinien był wybuchnąć po kilku sekundach. Mijały minuty. Nic. Pomyślałem, że to pewnie niewypał. Wahałem się jeszcze przez kilka chwil. Właśnie kiedy obchodziłem mur, żeby sprawdzić, co się dzieje, granat eksplodował. To wyleczyło mnie raz na zawsze. Mietek nie towarzyszył mi w tych wyprawach. Putkowie orzekli, że mam na niego zły wpływ. Moim wspólnikiem był Krupa. Teraz, kiedy nie mieliśmy już gazet do sprzedawania, jego głównym zajęciem stał się szaber. Większość moich znalezisk wiązała się, w taki czy inny sposób, z pasją do fajerwerków, ale natrafiłem też na jakieś niemieckie pieczątki. Dla mnie nie przedstawiały żadnej wartości, za to szalenie zainteresowały paru specjalistów od czarnego rynku, którzy odkupili je za zdumiewająco wysoką cenę. Zastanawiałem się, do czego mogą być potrzebne stare pieczątki. Wkrótce poznałem odpowiedź. Bezpośrednio po wyzwoleniu nie było oficjalnej waluty, niebawem więc zaczęto emisje, nowych banknotów: pięćset złotych na osobę za okazaniem kennkarty. Odbity na niej orzeł Trzeciej Rzeszy wycinano jako pokwitowanie. Moje pieczątki umożliwiły fałszerzom podrobienie sporej liczby kennkart. Dochód z tej transakcji przekazałem Putkowej na zakup żywności. Po zjedzeniu wszystkich królików naszego chowu jedliśmy przeznaczone do ich karmienia spleśniałe skórki chleba. Odzież była prawie tak samo trudno dostępna jak jedzenie. Miatem wówczas praktyczny, choć nieco ekscentryczny strój. Znalazłem gdzieś roboczy kombinezon. Ponieważ nogawki były o wiele za długie, zawijałem je do góry, tak że służyły mi jako onuce wystając na wysokości kostek z podbitych żabkami za dużych butów. Mimo że w wyniku takiego rozwiązania miałem poobcierane stopy, mój pscudowojskowy wygląd napawał mnie dumą. Niemcy dostarczyli mi pewnego niezatartego wspomnienia. Którejś nocy — musiało już być po dwunastej — wstałem, żeby zrobić siusiu. Kiedy zapalałem światło w łazience, usłyszałem warkot samolotu. Wciąż obowiązywał nakaz zaciemniania. Pomyślałem, że należałoby zaciągnąć zasłonę, ale ponieważ okno wychodziło na szyb wentylacyjny, uznałem, że nie warto. W chwili gdy ruszyłem z powrotem do łóżka, jakaś silą cisnęła mną przez drzwi z matową szyba. Wylądowałem w korytarzu, ogłuszony i oszołomiony. W mieszkaniu panowała całkowita ciemność. Gęsty pył zatykał mi nozdrza. Zaczęliśmy się nawzajem nawoływać, na szczęście nikomu nic się nie stało. Po omacku ruszyliśmy do schronu, lękając się, czy nie zdmuchnęło schodów
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.