ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
J. K. Wilczyński, nic mu zarzucić niepodobna,
choć w innych okolicznościach, moglibyśmy żądać zmiany jego. Zbiór ten prześliczny ze
wszystkich względów, na pozór uderza brakiem jedności, rozmaitością formatów, wykonania,
a wreszcie przedmiotów. Lecz czy mogło, lub powinno było być inaczej? Potrzeba było
jednocząc i sprowadzając Wszystko w jedną ocisłą ramę, poświęcić najważniejszą dla
artystów swobodę rozwinienia swych pomysłów w formie i sposobie im najwłaściwszym,
najstosowniejszym przedmiotom. P. Wilczyński okazał tu głęboką znajomość sztuki i ludzi,
nie wiążąc nikogo nikim, a nawet sam ustępując ze swą inicjatywą natchnieniu i fantazji
artystów. Album wiele dla półznawców zyskać mogło na wysznuruwaniu i ujednostajnieniu,
na klasylikacji i metodzie; ale straciłoby niechybnie nie dozwalając każdemu z pracujących
rozwinąć się w pełni z całą swobodą w kierunku własnym. Dla tego ryciny i litografje są
różnych kształtów, różnej izjonomji, wykonania i smaku, i tak lepiej.
Co się tycze przedmiotów, ważniejszy jest tu zarzut niesystematyczności, bo niechybnie
zabytki architektury, pomniki rzeźby, pamiątki malarskie, zyskują na klasylikacji i
postawieniu obok siebie; myśl porównywa je i wyciąga z zebranych w wiązkę wnioski, do
jakich pojedyńcze utwory doprowadzić nie mogły. Ale i tu wydawca, naprzód nic innego nad
to co nam daje nie obiecywał, powtóre gdyby się byt związał systematycznym planem,
niczegoby dokonać nie mógł, alboby się był musiał ograniczyć wydaniem je- danego oddziału
i jednego rodzaju pamiątek, lub zaniechać wszystkiego. Gdzież są u nas przygotowane
materjały do takiego Album jak Du Somineranda? Gdzie bogate zbiory? Wszystkiego szukać
potrzeba po Bożym świecie, troche na oślep, na szczęście; a co się znajdzie, z tego co
najprędzej, co najskwapliwiej korzystać. Myślą wydawcy, jeśli się nie mylim, było
rozpierzchnione wszelkiego rodzaju pamiątki zjednoczyć, zgromadzić, byle z nich nic nie
przepadło, byle każdy przedmiot zajmujący pod jakimkolwiek względem, utrwalił się
odtworzeniem tysiącznem. Przyjdzie czas i na systematyczniejsze zbiory, dzisiaj nie pora
jeszcze.
Zbiór zaś jak dziś jest, dostępny wszystkim, bo sztuki rozchodzą się pojedyńczo nawet,
tak jest obmyślany, że i najskromniejsze fortunki cóś z niego mieć mogą.
Dla tego, że wydawca nie dogodził żadnemu z wymagań przedwczesnych lub
powierzchownych, wszystko się mieści w tym szacownym zbiorze, i obrazy święte i miejsca
pięknością sławne i wnętrza kościołów i sceny historyczne i portrety i freski i starożytne
sprzęty i naczynia kościelne i hełmy rycerzy i co tylko Bóg da znaleźć na ziemi, po której
tylekroć z mieczem i ogniem przelatywały wojny i łupieże. Plan ściślejszy, pedancki, byłby
albo odtrącił wiele z tego co mamy, albo zpowodował rozpoczęcie na taką skalę, na którą
żadne w świecie poświęcenie i żadna nawet książęca fortuna wystarczyć by nie mogła. Tak
wiec jak jest, być musiało, i dobrze. Jest jeszcze jeden zarzut (gdyżeśmy wszystkie wyczerpać
postanowili) czyniony wydawcy; pytano nas, dla czego nie użył do swojego Album
krajowych artystów? Zarzut ten równie jest niesprawiedliwy jak poprzedzające. Naprzód,
wydawca użył ich o tyje o ile tylko użyci być mogli, bo wszystkie rysunki przygotowane
zostały w kraju i przez nich. Że zaś wykonania litografij i sztychów nie dał w ich ręce, stało
się to z konieczności. Spojrzawszy na to, co się w kraju wydaje, i porównawszy z tem, co
przychodzi z zagranicy, każdy uzna iż niepodobna było dokonać u nas równie doskonale, lak
starannie i artystycznie pomyślanego planu. Wydawcy galerji Ermitażu, którzy P. Paul Pelit
do odciskania litogralij sprowadzili z Paryża do stolicy, nie zdołali przecie dla braku
litografów a może narzędzi itp. wyrównać zagranicznym utworom tego rodzaju, zwłaszcza
pod względem odbicia, papieru itp. Cóżby to dopiero było, gdybyśmy się u nas porwali o
własnych siłach na podobne wydanie? Oryginalne rysunki pod okiem samego wydawcy,
sporządzali nasi miejscowi artyści, jako: PP. Marcin Zaleski, Kryst. Breslauer, J. Chrucki, A.
Żamett, K. Rypiński, Fr. Zawadzki, J. Wilczyński, M. Kulesza, K. Rusiecki i inni, Celują, tu
w widokach; rysunki wyborne P. Sadownikowa.
Najpierwszym wydanym, był widok Ulicy Ostrobramskiej z kościołem xięży Karmelitów,
z umyślnie robionego obrazu Marcina Zaleskiego, prof. szkoły sztuk pięknych w Warszawie,
znakomitego malarza wnętrzów i widoków, litografowany przez Victora Adam i Bichebois
|
WÄ
tki
|