ďťż

A jeśli nie, to po powrocie z Transplutona przyjadę prosto tutaj...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Powiem, że czegoś zapomniałem… Nagle uderzyła go nowa myśl. A jeśli tam na krańcach Układu Słonecznego powita ich najspokojniej… profesor Kapica? Pomimo że był także tu, w opuszczonym Instytucie? Może. Adam inaczej rozegrał swoją ponurą partię, niż to sobie Marek wczoraj wyobraził? Był jeszcze bardziej przebiegły? Nie tylko uprowadził słynnego uczonego z Transplutona, ale podstawił tam równocześnie jego sobowtóra? A więc miał wspólnika? Więc to był spisek? Chłopiec zamknął na moment oczy, tylko po to, żeby zaraz je otworzyć i wzruszyć ramionami. Nonsens — omal nie .powiedział tego na głos. Wspólnicy, spisek, wszystko po to, by umożliwić Adamowi połączenie się z jego szałową blondynką, w wypadku gdyby zgodnie z tezą Marka profesor Kapica postanowił zrezygnować z pomocy swego stryjecznego wnuka i asystenta? Zupełna bzdura. Nie, trzeba koniecznie powiedzieć ojcu. Powziąwszy to niewykonalne na razie postanowienie, chłopiec otrząsnął się ze swoich myśli i zabrał wraz z innymi do roboty przy zwijaniu obozu. Kiedy Adam i ojciec Marka wrócili, po biwaku pozostały już tylko ślady. Ani jeden, ani drugi nie odzywali się słowem. Pomogli przy likwidacji kuchni, stołu i ławeczki oraz spaleniu śmieci w specjalnym promienniku. Następnie wszyscy przystąpili od razu do przenoszenia bagażu. I Bogdan, i młody Kapica sprawiali wrażenie pogrążonych w myślach. Na nieliczne pytania odpowiadali monosylabami i nie zawsze przytomnie. Widać było, że bardzo im się spieszy. W pewnej chwili Marek zdecydował się. Podszedł do ojca i dotknął jego ramienia. — Wiem, wiem — zamruczał profesor, nie patrząc synowi w oczy. — Mówił mi Adam, że nie wytrzymałeś i wybrałeś się do Instytutu. Nie powinieneś był tego robić… — Tato — w głosie Marka zabrzmiała desperacja — ja muszę ci powiedzieć. Tam jest Kapica — szepnął, przytykając usta do ucha ojca. — Co? — spytał z roztargnieniem Bogdan. — Ach tak, Kapica. Wiem, wiem. Właśnie do niego lecimy. Marek jęknął. Dalsze próby wtajemniczenia ojca w spisek, uknuty przeciwko słynnemu profesorowi, uniemożliwiło mu pojawienie się Adama. — Powiedziałeś im już? — spytał, patrząc przenikliwie na chłopca. Marek otworzył usta, żeby udzielić jakiejś piekielnie chytrej odpowiedzi, ale okazało się, że pytanie nie było skierowane do niego. — Nie — rzekł ojciec. — Ale zaraz powiem. Słuchajcie! — zawołał głośno, żeby wszyscy mogli go usłyszeć — zmieniliśmy trochę .plany. Ja polecę pierwszy. Przygotuję bramę tryumfalną na wasze przyjęcie — usiłował się uśmiechnąć, ale rozciągnął tylko usta, —jakby udawał żabę, co wcale nie wyglądało śmiesznie. — W każdym razie… no… i… — profesor zająknął się — więc ja wystartuję teraz, a wy za jakieś pół godziny. Adam zna tor i hasło wywoławcze BOB–23. Tak… To byłoby wszystko. No to — rozejrzał się niezbyt przytomnie — na razie! — pomachał im na pożegnanie i już go nie było. Marek odprowadzał znajomą sylwetkę osłupiałym wzrokiem. Po raz pierwszy w życiu złapał ojca na kłamstwie. A więc sprawy zaszły aż tak daleko? Adam opowiedział jakąś bajeczkę, a profesor Sponka uwierzył. Uwierzył tak samo jak przedtem Zula. Przeżywał męki wyjaśniając rzekomy powód swojego wcześniejszego startu, ale zadał sobie ten gwałt, i to w najlepszej wierze. Co takiego wymyślił Adam? Ile powiedział ojcu i jak uzasadnił swoje postępowanie, że ten, nieświadom prawdziwych celów Kapicy juniora, jeszcze mu pomagał? Bo przecież nie ulegało wątpliwości, że niespoziewany wcześniej odlot ojca wiąże się z tym, co usłyszał. Ale dlaczego ojciec wystartował przed nimi? Co nielojalny asystent chciał w ten sposób osiągnąć? Chmura, spowijająca myśli chłopca, stała się czarna i ciężka. Niemożliwe, żeby Adam namówił ojca na coś, co byłoby wymierzone przeciw słynnemu uczonemu. Niemniej Aleksander Wielki Drugi pozostanie bez pomocy w opuszczonym Instytucie. Kto zajął jego miejsce na Transplutonie? Przekonamy się — pomyślał Marek zaciskając pięści. Na miejscu łatwiej będzie zdekonspirować oszusta. I przekonać ojca. Wtedy wrócą od razu po prawdziwego Kapicę. Na polance koło pantoplanu stał łazik leśniczego Romejki. On sani czekał oparty o burtę. Kiedy ujrzał nadchodzących, przywitał ich uśmiechem. — Przyszedłem się pożegnać — powiedział
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.