Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Siadaj, Motł, gdzie
stoisz, czyli na boskiej ziemi — powiadam. — Sk±d się tu nagle wzi±łe¶? Jak
przyszedłe¶?
— Jak przyszedłem? Nogami — odpowiada, siada obok mnie na trawie i pa-
trzy w tę stronę, gdzie moje dziewczęta uwijaj± się przy garnkach i konewkach. —
Wybieram się już do was od dawna, reb Tewje — powiada — ale wci±ż mi czasu
brakło. Jeden kawał roboty wykańczam, drugi do r±k biorę. Dzi¶ jestem sam dla
siebie gospodarzem, pracuję samodzielnie. Roboty starczy, wszyscy krawcy za-
waleni s± prac±. Tegoroczne lato obfituje w wesela. Wesela odbywaj± się jednym
ci±giem. Berł Fonfacz sprawia wesele, Josł Szejgiec — sprawia wesele, Mendł
Zaike — sprawia wesele, Jankł Pyskacz — sprawia wesele, Meir Krapiwe —
sprawia wesele, Chaim Loszek — sprawia wesele i nawet wdowa Trubeche też
sprawia wesele!
— Cały ¶wiat — mówię — sprawia wesela, tylko ja jeden jestem daleki od
tego. Pewno nie zasłużyłem sobie na to u Pana Boga...
— Nie — powiada Motł i spogl±da w stronę moich dziewcz±t — mylicie się,
reb Tewje. Gdyby¶cie tylko chcieli, mogliby¶cie również pomy¶leć o jakim¶ we-
selisku. Wszystko od was zależy...
— Jakże to tak? — pytam. — W jaki sposób? Może masz na my¶li jak±¶ partię
dla mojej Cejtł...
— W sam raz na jej miarę! — on mi na to.
— Przynajmniej jaka¶ przyzwoita partia? — pytam my¶l±c przy tym: „A to ci
dopiero będzie heca, je¶li powie, że ma na my¶li Lajzera Wołfa!"
— Czakendik un knakendik — odpowiada krawieckim językiem i ci±gle patrzy
w stronę dziewcz±t.
— Sk±d, dajmy na to, jest ta partia? Z jakiej okolicy? Je¶li zalatuje od niej
jatk±, nie chcę o tym słyszeć ani wiedzieć!
— Boże uchowaj — on mi na to — to nie ma nic wspólnego z jatk±. Wy go
bardzo dobrze znacie, reb Tewje, bardzo dobrze!
— Czy to przynajmniej jaka¶ „równa rzecz"?
— Jeszcze jak! — odpowiada Motł. — Nic trafniejszego być nie może. To jest,
jak jak my to mówimy, ogił weesmach — czyli skrojone i uszyte akurat w sam±
porę!
— Któż to jest? Powiedz no, niechaj wreszcie usłyszę!
— Któż to jest? — powiada i wci±ż patrzy w wiadomym kierunku. — To
jestem, rozumiecie, reb Tewje, wła¶nie ja!
Gdy mi to tylko powiedział, podskoczyłem jak oparzony, on również, i obaj
stanęli¶my jeden naprzeciw drugiego, nastroszeni jak dwa koguty.
54
— Czy¶ ty zwariował, czy całkiem zwyczajnie zbzikowałe¶? Sam jeste¶ za
kuma, sam za swata i sam za narzeczonego, czyli, jak się to mawia: „Własne
wesele z własnymi grajkami!" Jeszczem nigdy i nigdzie — mówię — nie słyszał,
ażeby chłopak sam sobie swatał dziewczynę!
— To, co wy powiadacie, reb Tewje — on mi na to — żem zwariował — to
fraszki. Niech już raczej nasi wrogowie wariuj±. Ja jestem jeszcze — możecie
mi wierzyć — przy zdrowych zmysłach. Czy trzeba być szalonym, ażeby chcieć
się ożenić z wasz± Cejtł? Najlepszy dowód macie, że Lejzer Wołf, który jest naj-
bogatszym gospodarzem u nas w Anatewce, też j± chciał wzi±ć i w dodatku bez
grosza... My¶licie pewno, że to tajemnica? Całe miasteczko wie już o tym! A to,
co wy powiadacie, że ja niby chcę się obej¶ć bez swata — mówi — to mnie do-
prawdy dziwi. Toż wy, reb Tewje, jeste¶cie Żydem, co to kotoryj, czyli że wam
palca do ust nie należy wkładać, albowiem gotowi¶cie go odgryĽć... Lecz po co
nam te długie rozhowory? Historia tej całej bajki jest taka oto: ja i wasza
córka
Cejtł już dawno, rok temu, dali¶my sobie słowo, że się pobierzemy...
Gdyby mi kto¶ wsadził nóż w serce, byłoby mi o wiele milej, niż usłyszeć od
niego te słowa. Po pierwsze, sk±d on, krawiec Motł, jako zięć dla Tewji? A po
wtóre, co to za gadanie takie: Oni sobie dali słowo, że się Pobior±?
— No, a gdzie ja jestem? — odzywam się doń. — Może ja też mam co¶ do
powiedzenia, gdy chodzi o moje dziecko, czy mnie już nikt o zdanie nie raczy
zapytać?
— Broń Boże! — on mi na to. — Wła¶nie po to Przszedłem, ponieważ chcia-
łem z wami porozmawiać. Gdy tylko posłyszałem, że Lejzer Wołf swata wasz±
córkę, któr± ja już od roku kocham...
— Też mi — powiadam — niezły przykład... — mówię — skoro Tewje ma
córkę Cejtł, a tobie na imię Motł Kamzojł i jeste¶ krawcem, to cóż ty możesz
mieć
do niej, ażeby¶ j± nienawidził?
— Nie — on mi odpowiada — nie o to mi chodzi. Co innego mam na my¶li.
Chciałem was zawiadomić o tym, że ja kocham wasz± córkę, a wasza córka kocha
mnie już ponad rok czasu i dali¶my sobie słowo, że się pobierzemy. Toteż ja —
mówię — kilka razy chciałem z wami porozmawiać o tym, ale wci±ż odkładałem
to na póĽniej, póki nie nazbieram parę groszy, ażeby kupić sobie maszynę, na-
stępnie przyodziać się jak należy, gdyż lada chłopaczek w dziesiejszych czasach
posiada dwa kostiumy i kilka par kamzołów...
— A bodaj was... — powiadam — z waszym dziecinnym rozumem! A co
będziecie robili po ¶lubie? Złożycie zęby na banty? Czy będziesz może karmił
żonę kamzołami?...
— E — on mi na to — że wy, reb Tewje, tak mówicie, to mnie bardzo dziwi!
I to wy tak mówicie? Mnie się wydaje, że kiedy¶cie się wy żenili, też nie posia-
dali¶cie własnej kamienicy... tak mi się przynajmniej wydaje, a mimo to... no
55
cóż, co ma spotkać cały lud Izraela, to spotka też i reb Izraela... ponadto
jestem
przecież, jak by to nie było, rzemie¶lnikiem...
Słowem, po co wam zbyt długo przewlekać tę historię? Przegadał mnie. Albo-
wiem na co się zda oszukiwać samego siebie? W jaki sposób pobieraj± się żydow-
skie dzieci? Gdyby człowiek chciał patrzeć na te wszystkie rzeczy, nikt by się
nie
ożenił... Tylko jednego nie mogłem przeboleć i zrozumieć w żaden sposób: co to
ma znaczyć, że oni sami dali sobie słowo? Co to za ¶wiat dzi¶ nastał! Chłopak
spo-
tyka dziewczynę i powiada do niej: „Dajmy sobie słowo, że się pobierzemy"...
To tak, jakby już wszystko było bezpańskie i cebula także!? A gdy spojrzałem
na Motła, jak to on stoi ze spuszczon± głow±, jak grzeszny człowiek, bierze to
całkiem poważnie, bez żadnych chytrostek, postanowiłem sobie: rozważmy no tę
sprawę z odwrotnej strony również. Czego ja się tu tak bardzo certuję i w jakim
ce-
lu urz±dzam te wszystkie hece? Że co? Ten sławny ród, z którego się wywodzę?
Reb Cocełe był moim dziadkiem, lecz ten ogromny posag, który daję córce, tę
wyprawę i stroje, które posiada, pożal się Boże?... Motł Kamzojł jest wprawdzie
tylko krawcem, lecz porz±dnym młodzieńcem; pracowity, potrafi żonę wyżywić,
a przy tym uczciwy z niego chłopak, więc cóż ja mogę mieć przeciw niemu? Tew-
je — powiadam sobie w duchu — nie rób głupich kawałów i przytaknij. Jak to
pisz± w księgach ¶więtych: „Przebaczyłem według słów Twoich" — czyli niech
Bóg da szczę¶cie!... No tak, ale co zrobić z moj± star±? Przecież oberwę od
niej,
jak wy to mawiacie, „końmi i wielbł±dami" — czyli ile wlezie!
— Wiesz ty co, Motł? — odzywam się do narzeczonego. — Ty idĽ sobie do
domu, a już ja tu wszystko urz±dzę jak należy
|
WÄ…tki
|