ďťż

“Myślę, że zanim skończysz, będziesz już w stanie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
.. znieść stres związany z ponownym spotkaniem z ludźmi”... Ach, Annie, okłamywałaś nas oboje. Wiedziałem o tym i ty też. Widziałem to w twoich oczach. Okres, który właśnie się przed nim otwierał, zapowiadał się wyjątkowo nieprzyjemnie: sześć tygodni życia, które miał spędzić, cierpiąc katusze ze strony swoich potrzaskanych kości i odnawiając swoją znajomość z Misery Chastain née Carmichael, aby zakończyć swój żywot pogrzebany na tyłach domu Annie Wilkes. A może nakarmi jego szczątkami Misery, swoją świnię. To mógłby być swego rodzaju sprawiedliwy koniec, choć nie da się ukryć, że wyjątkowo mroczny i ponury. No to nie rób tego. Rozwściecz ją. Wtedy staje się równie niebezpieczna jak chodząca butelka nitrogliceryny. Zbij ją. Spraw, by eksplodowała. To lepsze niż leżenie tu i nieustanne cierpienie. Próbował patrzeć w górę na połączone rysy W, ale już w parę chwil potem znowu spoglądał na maszynę do pisania. Stała na blacie biurka niema, opasła i pełna słów, których nie chciał napisać, uśmiechając się szczeliną brakującego zęba. Nie sądzę, abyś w to wierzył, koleś — myślę, że chcesz zostać przy życiu, nawet gdybyś miał przy tym wskrzesić Misery. Zrobisz to. Przynajmniej spróbujesz, ale najpierw będziesz musiał wejść w układ ze mną... A muszę przyznać, że twoja facjata nie przypadła mi do gustu. — I wzajemnie — warknął Paul. Tym razem próbował wyjrzeć przez okno, za którym sypał świeży śnieg. Jednak już wkrótce znów patrzył na maszynę, a w jego wnętrzu rozgorzał płomień zmieszanej ze wstrętem fascynacji. Nawet nie zdawał sobie sprawy, kiedy odwrócił wzrok. 25 Siedzenie w fotelu nie okazało się tak bolesne, jak się tego obawiał, no i dobrze, bo poprzednie doświadczenie uświadomiło mu, że prawdziwy ból pojawi się dopiero po jakimś czasie. Postawiła na biurku tacę z jedzeniem, a potem przesunęła wózek w stronę łóżka. Pomogła mu usiąść — w okolicy miednicy poczuł tępy, pulsujący ból, który jednak po chwili ustał — a potem pochyliła się — bok jej szyi przylgnął do jego ramienia niczym szyja konia. Przez ułamek sekundy mógł czuć jej puls, a jego twarz wykrzywił grymas obrzydzenia. Potem jej prawa ręka objęła go łagodnie od tyłu, a lewa podsunęła się pod pośladki. — Spróbuj nie poruszać nogami od kolan w dół, jak cię będę przenosić — powiedziała, a potem leciutko posadziła go na fotelu. Zrobiła to z łatwością kobiety wkładającej na półkę przeczytaną książkę. Tak — była silna. Nawet gdyby był w dobrej formie, nie był pewny, czy dałby radę stawić czoło Annie. W gruncie rzeczy wątpił w swoją wygraną. W obecnej sytuacji wyglądał, jak Wally Cox porywający się na bombardiera Manciniego. Położyła przed nim deskę. — Widzisz, jak pasuje? — spytała i podeszła do biurka po tacę z jedzeniem. — Annie? — Tak. — Zastanawiam się, czy nie mogłabyś przestawić tej maszyny tak, żeby była odwrócona do ściany. Zmarszczyła brwi. — A niby dlaczego miałabym to zrobić? Bo nie chcę, żeby uśmiechała się tak do mnie całą noc. — Stary przesąd — powiedział. — Zawsze odwracam maszynę do ściany, zanim zacznę pisać. Przerwał, po czym dodał: — W gruncie rzeczy robię to każdej nocy, nawet gdy już zabiorę się do pisania. — Jesteś przesądny, to trudno — powiedziała. — Nic na to nie poradzę. Odwróciła maszynę tak, że teraz mogła się uśmiechać jedynie do gołej ściany. — Lepiej? — O wiele. — Taki z ciebie głuptas — powiedziała i zaczęła go karmić. 26 Śnił o Annie Wilkes znajdującej się w sądzie u jakiegoś bajkowego arabskiego kalifa, wyczarowującej z butelek dżiny i duszki, a potem przelatującej naokoło sali na czarodziejskim dywanie. Kiedy dywan przemknął obok niego (jej włosy płynęły za nią niczym rzeka, jej oczy były jasne i krzemieniste jak oczy kapitana statku dowodzącego żeglugą pośród gór lodowych), zauważył, że jest zielono-biały. Jak tablica rejestracyjna stanu Colorado. Pewnego razu — mówiła Annie podniesionym głosem — pewnego razu miało miejsce pewne zdarzenie, zdarzyło się to wtedy, kiedy dziadek mojego dziadka był jeszcze chłopcem. Jest to opowieść o tym, co się przydarzyło pewnemu chłopcu. Usłyszałam ją od pewnego człowieka. Pewnego razu. Pewnego razu. 27 Kiedy się obudził, Annie potrząsała nim, a przez okno widać było jasną tarczę słońca — śnieżyca ustała. — Obudź się, śpiochu — dobiegł go tryl Annie. — Mam jogurt i wspaniale ugotowane jajka dla ciebie. No i już najwyższy czas, żebyś zaczął. Spojrzał na jej rozpaloną twarz i poczuł jakieś dziwne uczucie — nadzieję. Śnił, że Annie Wilkes była Szeherezadą, jej kamienne ciało odziane było w przeźroczyste szaty, olbrzymie stopy obute w różowe błyszczące od cekinów pantofle z zawiniętymi noskami — śnił, że leciała na czarodziejskim dywanie i śpiewnym głosem wypowiadała zaklęcia otwierające bramy najwspanialszych opowieści. Ale, oczywiście, to nie Annie była Szeherezadą. To on nią był. A jeżeli to, co napisze, będzie dostatecznie dobre, jeżeli nie zdecyduje się go zabić, dopóki nie odkryje, jak to się wszystko skończy, niezależnie od tego, jak mocno jej zwierzęce instynkty będą ją do tego nakłaniać, wmawiać jej, że musi to zrobić... Czy jego szanse mogły się równać zeru? Przesunął wzrokiem obok niej i zobaczył, że nim go obudziła, odwróciła maszynę do pisania. Uśmiechała się do niego świetliście, błyskając dziurą po zębie, mówiąc mu, że ma prawo mieć nadzieję i powinien się starać, ale musi zdawać sobie sprawę z tego, co go czeka, kiedy już ukończy swoje dzieło. Jego los był z góry przesądzony. 28 Przetoczyła go pod okno i po raz pierwszy od tygodni padły na niego promienie słońca; miał wrażenie, że czuje swoją bladobiałą skórę upstrzoną tu i tam drobnymi plamami odleżyn, mruczącą z zadowolenia i dziękującą za tę ulgę
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.