ďťż

Z ulgą, niemal wyskoczyła na zewnątrz...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Minęło trochę czasu, zanim przyszła do siebie i zbadała pozostałą część magazynu. Główną trudność sprawiało to, że wszystko było bardzo wysokie, a oni niewiele odstawali od ziemi. Nawet pod swoją dawną postacią miała ponad metr. Teraz, na krótszych, świńskich nogach, tłustym brzuchem niemal szorowała po podłodze i zwyczajny stół zdawał się gigantyczną przeszkodą. Odszukała biuro kierownika i zaczęła rozglądać się po podłodze. Było ciemno. Włączniki równie dobrze mogłyby wisieć na suficie, lecz ona przez prawie połowę życia polegała na innych zmysłach, a były one teraz znacznie bardziej wyostrzone. W końcu zwietrzyła zapach, tak jak wszystkie, wydawał się inny, niż zapamiętała, lecz nie było mowy o pomyłce. Wślizgując się do połowy pod kartotekę, wytoczyła duży ołówek. Wokoło leżało mnóstwo skrawków papieru. Udało im się znaleźć kilka sporych kartek. Joshi uniósł je w swoim ryju, ona w swoim trzymała ołówek. Wyszli. Przez cały następny dzień w swojej kryjówce pod pirsem Mavra próbowała pisać trzymając ołówek w ryju, a on przytrzymywał kartkę racicami. Zadanie było trudne, przeżyli kilkanaście niepowodzeń, zanim coś z tego wyszło. Pismo było drżące, nierówne, okropnie kulfoniaste, ale w końcu sprokurowała coś czytelnego. Przebiegający w poprzek całej kartki słaby napis głosił: JESTEM MAYRA CHANG, POMÓŻCIE MI. Miała nadzieję, że to wystarczy. Teraz pozostało jej tylko czekać; statek stojący w porcie wypływał w złym kierunku. Dla niej odpowiedni był tylko Kupiec. * * * Ulice Hygit zatłoczone były zabieganymi obywatelami Wuckl. Turkot tramwajów, szum samochodów oraz wszelkie inne dźwięki wskazywały, że jest to wielkie miasto w wysokotechnołogicznym sześciokącie. Czwórka idąca jedną z ulic budziła wielkie zaciekawienie nawet w mieście przyzwyczajonym do dziwnych form życia na przepływających okrętach. Vistaru przysiadła na karku Domaru, burcząc: — Można by ukryć armię w miejscu takim, jak to. Jej miękki, cieniutki głosik niemal utonął w hałasie. Renard, prowadząc w tłumie wielkiego pegaza, skinął potakująco. — To rzeczywiście wygląda raczej beznadziejnie, prawda? Ale ona jest tutaj, idę o zakład. To jedyny port na wschodnim wybrzeżu. — Będzie trzymała się doków — dodała Wooley. — Może nie pójdzie tak źle, jak myślicie. Zważcie, jak daleka i trudna była droga aż dotąd, teraz nadrobiliśmy stratę. Czuję,! że poszukiwania zakończą się tutaj. Dalej, idziemy na nabrzeża. Niewysokie wzgórza miasta urywały się raptownie, klif wygładzono mechanicznie. Zeszli w dół stromego zbocza do pirsów. Z góry wydawało się, że z jednego z nich rozciąga się widok na zespół portowy i wzburzone aż po horyzont morze. — Popatrzcie! — zwrócił ich uwagę Renard. — Dym. Statek zawija do portu! — Raczej wypływa — odpowiedziała Yaxa. — Powoli się oddala. Wolałabym na nim nie być, niebo wygląda bardzo groźnie. I rzeczywiście tak było. Ciemne chmury i rzadkie, odległe błyskawice kontrastowały z ciepłem i słońcem, którym się cieszyli. Tam znajdował się kolejny sześciokąt. Odrobinę bardziej różowe powietrze oraz nieco ciemniejsza woda znaczyły granicę pomiędzy Wuckl i następnym sześciokątem. Oczywiście, takie różnice istniały pomiędzy każdym południowym sześciokątem, lecz zazwyczaj miały niewielkie znaczenie, zależało to od wilgotności, zawartości dwutlenku węgla, domieszki pewnych gazów śladowych lub ich braku. W niektórych sześciokątach przybysze musieli korzystać z respiratorów albo ochronnego sprzętu. Niemniej jednak we wszystkich sześciokątach podróżujący czuli się trochę nieswojo. — On znika nam z oczu — zauważyła Vistaru. — Spójrzcie, nie widać już dymu. Zwiększają prędkość. — Zanti jest wysokotechnologiczny — przypomniała im Yaxa. — Rozwinął pełną moc i prędkość. Zazwyczaj dwa wysokotechnologiczne sześciokąty nie przylegały do siebie, lecz zdarzały się wyjątki. Wuckle pływali kiepsko i nie znosili wody, która miała więcej niż dwanaście metrów głębokości; Zanti, prawie nieruchome rośliny, jakie niewielu miało okazję widzieć — nie mogły znieść głębokości mniejszej niż sto pięćdziesiąt metrów. Pod tym względem pomiędzy dwoma sześciokątami panowała równowaga, żaden nie posiadał czegoś, czego drugi by pożądał, a że kilka spraw, na przykład prawo połowu, wymagało współpracy między sześciokątami, więc współżyli zgodnie. Ni stąd, ni zowąd Renardem targnęło dziwne przeczucie w związku z tym statkiem. — Wiecie — rzekł ponuro — byłoby to draństwo, gdyby to był Kupiec Toorinu, czy coś w tym rodzaju, z nimi na pokładzie. Ich pościg był długi i nużący. Raptem cała trójka poczuła, że Renard nie myli się. Przyśpieszyli kroku. W dokach znaleźli zmęczonych dokerów, zbierających swoje rzeczy. Wuckle byli zafascynowani obco wyglądającą czwórką, ale zachowywali się uprzejmie. — Przepraszam, czy to był Kupiec Toorinu, o tam, w lewo? — zapytał Renard posępnie, mając złe przeczucia. Wuckl wstrząsnął się twierdząco. — Tak jest. Spóźniliście się o dobre pół godziny. Następny statek będzie za trzy dni. W umysłach trzech przybyszów nie powstał nawet cień wątpliwości, że Mavra Chang jakoś dostała się na pokład. — Możemy polecieć i go doścignąć — zaproponowała Vistaru. — Lepiej nie — wtrącił się doker z Wuckl. — Kotłuje się tam diabelski sztorm. Gdyby Zanti nie było wysokotechnologicznym sześciokątem, nigdy by nie wyruszyli w morze, jak myślę. Są silni, więc sobie poradzą. Tam wieje wiatr ponad osiemdziesiąt kilometrów na godzinę i pada gęsty deszcz ze śniegiem. To są zimne wody, zanurzcie stopę, jeśli chcecie sprawdzić. To dlatego mamy tutaj mgły niemal co noc. — Jak długo będzie trwał sztorm? — Wooley zapytała Wuckla. Doker zakołysał głową. — Trudno przewidzieć. Meteorolog w budynku Kapitanatu mógłby wam to powiedzieć. Przypuszczam jednak, że uciszy się nie wcześniej niż jutro po południu. Yaxa pomyślała przez chwilę. — Możesz powiedzieć, jak szybko płynie statek w wysokotechnologicznym sześciokącie? Wuckl przekrzywił głowę, myśląc nad tym. — W ciszy, rozwijając pełną moc, mniej więcej dwadzieścia pięć, trzydzieści kilometrów na godzinę. Jednak mają za sobą sztorm, więc powiedziałbym, że trzydzieści. Renard popatrzył po pozostałej dwójce. — Jeśli sztorm potrwa tyle, ile nasz przyjaciel przewiduje, upłynie około czternastu godzin. Wyprzedzą nas o czterysta dwadzieścia kilometrów. — Odwrócił się do Wuckla. — Tu niedaleko jest granica sześciokąta, prawda? Mam na myśli Zanti i następny wodny sześciokąt. Doker skinął głową. — Tak jest. Ale nie popłyną przez Simjim, jeśli dadzą radę. On jest nietechnologiczny
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.