ďťż

Nie wrócimy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Co jeszcze? - obaj mężczyźni wzruszyli ramionami, a Garcia dodał: - Dużo miejsca na błędy, Hank. Ta maszyna jest nieobliczalna jak cholera! - Wzięliśmy pod uwagę niemal każdą ważniejszą ewentualność - odparł Warren. - Oczywiście, że będą pewne niespodzianki, ale dlatego właśnie wziąłem was. Garcia skrzywił wąsy w uśmiechu i powiedział do Ruiza: - Pieprzona Sprawna Drużyna, co? Warren dostrzegł wzruszenie ramion Ruiza i spytał: - O co ci chodzi? - O nic. Dostaniemy go. - Ale? Ruiz spojrzał Warrenowi w oczy. - Zawsze mieliśmy do czynienia z ludźmi, Hank. Kiedy pierwszy raz powiedziałeś nam o Solo sądziłem, że chodzi o jakiś zwariowany wynalazek, który się nie udał. Po prostu - wyciągniemy 235 wtyczkę. Ale to niezupełnie tak. - Patrzył na Warrena przez sekundę. - Prawda? - Maszyna jest dobra - zgodził się Warren - lepsza niż ktokolwiek przypuszczał. - Poczekał na reakcję Ruiza, ale ten tylko patrzył, ciągnął więc dalej: - Ale to tylko maszyna i ma swoje ograniczenia. Weźmy ostatnią noc: Solo próbował zagłuszyć nasze połączenia i na krótko to mu się udało. Ale szybko skończyliśmy jego zabawy i gra znowu toczy się na naszych warunkach. - Ruiz zauważył, że śmiech Warrena był wymuszony i nerwowy. - Można się domyślić co zrobi. Wiemy z całą pewnością, że przyjdzie na pomoc Chaconom. - A jak nie? - spytał Ruiz. - Nie ma obawy - przyjdzie. - A jeśli wróci, tak jak po Pala? To co wtedy? - głos Ruiza łamał się. Warren musiał coś zrobić, żeby ten wziął się w garść, inaczej Garcia też się rozsypie. Tylko spokojnie i stanowczo. Odwrócił się do Garcii. - Ruiz ma rację, trzeba rozważyć każdą ewentualność, choćby najmniej prawdopodobną. - Dopił resztkę zimnej już kawy. - Nasze rozkazy są wyraźne: jeżeli Solo zaatakuje, zabijamy zakładników, a jego wysadzamy w powietrze. Jeżeli w ogóle się nie pokaże - zabijamy zakładników! - Z zimną krwią? - spytał Ruiz. - Daj spokój, Hank. Nie robimy takich rzeczy. Mogę zabijać ludzi, którzy ze mną walczą, ale to? Zabić jakąś biedną wieśniaczkę i jej dzieci? A co zrobimy potem, przecież nie pozwolą nam odejść tak sobie, Hank. - Jeżeli Solo się nie pokaże, użyjemy Chaconów, żeby dostać się do helikoptera i potem ich zabijemy. Ale mówię wam, że do tego nie dojdzie - maszyna się zjawi. Facet, który ją zbudował jest tego pewien. Ale Solo musi wiedzieć, że naprawdę wykonamy to, o czym mówimy - na wypadek gdyby miał być następny raz. - Ruiz i Garcia wyglądali na zmartwionych. Hipokryci - pomyślał Warren. - Hej, chłopcy, czyż nie zabiliście mnóstwa kobiet i dzieci w Wietnamie? Co za różnica? - To nie jest wojna, Hank - odparł Ruiz. - I tu się mylisz - gniew Warrena przedarł się przez fasadę sztucznego spokoju. - To jest do cholery komunistyczny kraj! Rosjanie zaopatrują Sandinistów w broń, żeby nie dopuścić do 236 władzy prawowitych przywódców, jakimi są Contras. Grozi nam utrata jednej z naszych najbardziej zaawansowanych broni na rzecz tych ludzi, którzy natychmiast przekażą ją Rosjanom. To jest pieprzona wojna! Rozumiecie? A to jest rzeczywista misja do wypełnienia w tej wojnie. Jak powiedziałem, Ruiz - czasem niewinni ludzie obrywają w czasie wojny. Jest to godne pożałowania, ale nie do uniknięcia! Godne pożałowania, ale nie do uniknięcia. W jakiś sposób słowa te były dla Ruiza ulgą. Kiwnął głową i wzruszył ramionami. Jak można dyskutować z prawdą? Warren obrócił się ku Garcii. - Ja nie mam problemów, Hank - powiedział Garcia. Warren uśmiechnął się i spojrzał na zegarek. - Dobra* ruszamy z tym koksem. Za dwadzieścia cztery godziny będziecie chłopaki z powrotem w Miami na tej samej dupie, którąście tam zostawili. Chodźcie, dupki, złapiemy naszego robocika. Ruiz i Garcia wyszczerzyli zęby. Teraz mamy wreszcie drużynę, pomyślał Warren. Świt rozbłyskiwał poza górami, gdy niebieska furgonetka podjechała do blokady zainstalowanej przez Sandinistów zaraz za miastem. Ruiz, który prowadził, zwolnił, pytając Warrena: - I co teraz? - Spokojnie - mruknął tamten - rutyna. Gdy sierżant podchodził do kierowcy, od strony pasażera do furgonetki podbiegł radośnie wyszczerzony Alonzo. - Gówno - powiedział Garcia - znalazł nas, pierdolony. Warren czuł, że się gdzieś zapada. Jak misja może się udać, skoro nie mogą zgubić jednego głupiego żołnierza? Sierżant mówił coś do Ruiza, a ten tłumaczył: - Powiada, że Silva musiał pożyczyć ostatniej nocy Alonza na patrol, ale go zwraca. Fajnie co? - Dlaczego Silva to zrobił? - Wspaniale - powiedział Warren. Nie było wyjścia. - Podziękuj mu. Garcia wdrapał się z powrotem do tyłu, do Warrena, a Alonzo ulokował się koło kierowcy. Ruiz włączył bieg i ruszyli. Alonzo obrócił się do Ruiza, wyciągając dłoń: - Guufno, skurszyszyn, czo too jes? 237 Garcia zaśmiał się. - Skąd on to wziął? - Nie interesuje mnie, skąd to wziął, Garcia - Warren skarcił go spojrzeniem, po czym wyciągnął się na siedzeniu. - Obudź mnie za piętnaście minut. Alonzo nucił Lo Siento Mi Amor wybijając rytm na desce rozdzielczej. Garcia zastanawiał się czy rzeczywiście jest tak zadowolony, na jakiego wygląda. Czy robi z nas durni? Co ma u diabła takiego, co czyni jego życie takim cholernie cudownym? Dwa lata w armii komuchów, praktycznie bez żołdu, a potem przyszłość w nędzarskim kołchozie? To jest przyszłość? Ruiz zwolnił, żeby wyminąć wóz zaprzężony w osła, z górą trzciny cukrowej. Garcia patrzył na wielkie drewniane koła, z całą pewnością ręcznej roboty, pomalowane na jaskrawy niebieski kolor i przyozdobione wieńcami kwiatów. Uśmiechnął się z tego paradosku. Tylko kmiotki mogli dekorować takie gówno. Nic nie mieli, ale kochali to, co posiadali. Jeśli nie byłoby wozu, musieliby ten zasrany ładunek targać na ośle. My natomiast mamy wspaniałe, wysokiej techniki maszyny jak Solo, które krążą wokół, mordując nas. A Solo nawet nie został udekorowany. Warren obudził się godzinę później na punkcie kontrolnym w El Tigre. Żołnierze sprawdzili dokumenty. Puścili. Warren usiadł za Garcia, szepcząc: - Zasłaniaj mnie, wyciągnę sprzęt. - Garcia skinął głową i pochylił się bliżej Alonza, a Warren podniósł płytę schowka. Wepchnął długopis w otwór, między plątaninę kabli. Płyta odskoczyła. Spojrzał na innych. Garcia trajkotał do Alonza, zajmując jego uwagę. W wyściełanym schowku znajdowały się cztery dokładnie wpasowane aluminiowe skrzynie na kamery. Warren wyciągnął je i postawił na podłodze. Zamknął schowek, potem brał każde pudło na kolana i otwierał: jedno przenośne radio z koderem KL-43, jeden granatnik M-79, rozmontowany, ze specjalnie wykonanymi pociskami przeciwpancernymi, jedna bomba w nylonowym pokrowcu ze zdalnym detonatorem, dwa kałasznikowy z zapasowymi magazynkami, wszystko w porządku. Warren powtórnie otworzył schowek. Sprawdził rząd dziewięciu przełączników „w dół" lub „w górę", zgodnie z kodem. Czerwone światło zabłysło trzykrotnie i zgasło. To samo 238 w następnym rzędzie. Tym razem po trzech błyskach światło już pozostało. System samozniszczenia był włączony. Sygnał radiowy z odległości rozsadzi furgonetkę w drobny mak. Garcia odwrócił się i zbliżył twarz do Warrena
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.