ďťż

Zmarnował trochę czasu, wypuszczając długą serię prosto w brzuch przelatującego nisko havoca...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Na opancerzonym śmigłowcu nie zrobiło to żadnego wrażenia.Cichł już oddalający się ryk turbin, milkł równie bezsensowny, bezładny ostrzał z pozycji Amerykanów. Wagner usiadł z wysiłkiem, nie zważając, że odłamki kości znów otarły się o siebie. - Jeszcze mamy szansę - mówił szybko, widząc niedowierzanie na twarzy Annakeena. Nie było czasu do zmarnowania. Szansa opierała się na mglistym założeniu, iż bałagan w rosyjskich siłach zbrojnych jest nadal taki sam jak kiedyś. Założenie było ryzykowne, przebieg dotychczasowych wypadków raczej go nie potwierdzał. - Jeszcze mamy szansę. Zanim przylecą śmigłowce, trzeba ich zająć. Ci zresztą są niegroźni. Machnął ręką w kierunku, skąd znów dochodziły sporadyczne strzały. Pociski przelatywały górą, niektóre zaszeleściły w gałęziach. Doggy i Annakeen przypadli do ziemi. - Ci kombinują tylko, jak stąd spieprzać. Nie wiedzą, ilu nas jest, i sami się boją... Wagner czuł, że zasycha mu w gardle, Manierka z wodą została na stanowisku razem z karabinem wyborowym i całą resztą. - To nie tych trzeba się obawiać, tylko tamtych, za wałem... Cyborgów... One nie uciekną, nie mogą przecież, muszą wykonać. Trzeba je... Chciał dokończyć, że to cyborgi trzeba zająć, by mogli odskoczyć, przebić się w kierunku pewnie zajmowanego już przez Rosjan przyczółku. Nie można ich związać ogniem, mają przewagę, od razu ruszą, nawet jakby nad głowami mieli całe rosyjskie lotnictwo szturmowe. Przerwał, widząc, jak na twarz Doggy’ego wypełza koszmarny uśmiech, jak wykrzywia się cała, poznaczona jaśniejszymi plamami blizn gęba. - Nie, Doggy, nie tym razem! - krzyknął, widząc, jak Indianin unosi broń, jak spręża się, by ruszyć.- Nie tym razem! Ja nie dam rady jej wynieść, to ja. Urwał. Stokrotka otworzyła szeroko oczy, patrzyła z napięciem, pierś poruszyła się gwałtownie. - Chcesz zostać? - W głosie Annakeena brzmiało powątpiewanie. - To na nic, nie nabiorą się na to. Tam jest odsłonięty teren, szybko nas dostaną. Te ich dwudziestki mają wystarczający zasięg, nie przejdziemy nawet stu metrów. Splunął. Musiał przygryźć wargi, ślina błysnęła czerwono. - To na nic - powtórzył..- Zostaniemy wszyscy. Uśmiechnął się, w uśmiechu błysnęło szaleństwo. - Będziemy razem. Wy, we dwoje... Wagner poczuł zalewającą go wściekłość, chętnie walnąłby chłopaka z całej siły w twarz. Opanował się całą siłą woli. Nie było czasu.- Doggy, wy musicie ją wynieść. Ja ich zajmę, wystarczająco... Annakeen nie wierzył, Ale Indianin zrobił się czujny.- Dasz radę podprowadzić tego hummera? Osłonimy cię... Doggy tylko błysnął zębami. Bez słowa popełznął na skraj zarośli. Wagner ścisnął jeszcze raz dłoń Stokrotki. Tak wiele chciał jeszcze powiedzieć. Tak mało miał już czasu. Znajdę cię, pomyślał tylko, znajdę na pewno. Obiecuję. Wlokąc za sobą bezwładną nogę, poczołgał się za Doggym i Annakeenem. Broń była ciężka, na szczęście miała składany dwójnóg, Wagner dotykiem odnalazł dźwigienkę przełącznika, ustawił na dwudziestomilimetrowe działko, którego tytanowa lufa sterczała nad cieńszą, tą karabinową, pięć pięćdziesiąt sześć. Już miał dać znak sprężonemu do skoku Indianinowi, kiedy poczuł na sobie wzrok Annakeena.- Miło było cię znać, Wagner - mruknął chłopak, przywierając znów policzkiem do kolby kałacha. Odgarnął strąki włosów z czoła. - Zrobimy, co się da... Wagner nie odpowiedział. Bo i nie było co. Zamiast tego przycisnął kolbę do ramienia, nie zawracając sobie głowy celowaniem ani programowaniem rozprysku pocisków. Nacisnął spust.Działko kopnęło potężnie, tytanowa lufa się cofnęła, Trzask przeładowania, znów nacisnął spust, posyłając kolejne pociski w kierunku zalegającej w wysokiej trawie amerykańskiej piechoty. Tuż obok kałach Annakeena zachłysnął się długą, niemierzoną serią, obliczoną na to, by przycisnąć Amerykanów do ziemi, nie dać im czasu na zorientowanie się w sytuacji. Doggy wystartował, biegł zygzakiem. Mógł sobie darować, pociski z działka Wagnera i wzbijające fontanny piasku pociski Annakeena sprawiły, że pierwsze strzały zabrzmiały dopiero wtedy, gdy hummer mszał gwałtownie, wyrzucając spod szerokich opon płaty darni.Doggy wjechał w zarośla, Annakeen przetoczył się w bok, by uniknąć przejechania. Wstał błyskawicznie, cisnął broń i chwycił wpół Wagnera, pomagając mu się poderwać. Z siłą nagle wyzwoloną przez adrenalinę prawie wrzucił go do wnętrza hummera. Zanim skoczył z powrotem, ich oczy spotkały się na chwilę. - Bywaj, Wagner - zdążył krzyknąć Annakeen. Zaraz zniknął, po chwili kałasznikow zajazgotał długą serią. Wagner, klnąc na cały głos, podciągnął się na miejsce kierowcy. Dzięki skrzyni automatycznej mógł prowadzić hummera, używając jednej nogi. Tylko dwóch pedałów, gazu i hamulca, a praktycznie rzecz biorąc - jednego. Bo hamować nie zamierzał. Amerykanie ocknęli się, pociski ze stukotem uderzyły w, tył wozu tuż po tym, gdy wyjechał z zarośli. Pochylił się nad kierownicą, jednak zaraz wyprostował, szyba była potrzaskana i mało przejrzysta, poza samą górą, tuż przy ramie, gdzie jakimś cudem ominęły ją wolframowe odłamki. Walnął pięścią, chcąc wypchnąć szybę z ramy, ale wytrzymała, solidna, klejona szyba, wzmacniana poliwęglanem. Prowadził wyprostowany, czując już raczej, niż słysząc, jak w karoserię uderzają pociski. Gotująca się od trafień ziemia po bokach, jakimś cudem pociski omijały jak dotąd wrażliwe części wozu, w tym tę najwrażliwszą, jego samego. Poczuł zalewającą go radość, Cały ogień skoncentrował się na nim, Doggy i Annakeen posłuchali, nie osłaniali go. Tak jak powinni, wycofywali się, korzystając z zamieszania. Istniała jeszcze jedna możliwość, ale nawet nie dopuszczał do siebie tej myśli. Możliwość, że oni zostali trafieni pierwsi, że jego szarża jest równie bezsensowna jak wiele innych szarż w historii. Całą siłą woli odegnał tę myśl, skoncentrował się na prowadzeniu. Nie było łatwe, widział niewiele, ciężki wóz podskakiwał na garbach i wybojach. Ale wał przeciwpowodziowy zbliżał się coraz bardziej. Mocniej zacisnął ręce na kierownicy
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.