ďťż

Ziemia należała do mnie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Kiedy zacząłem się wspinać, byłem wdzięczny losowi za te tygodnie ćwiczeń. Parę razy utknąłem pod przewieszkami, których nie umiałem ominąć. Musiałem wracać i zaczynać od nowa. Wreszcie dotarłem do ściany z tarasem i zajrzałem do środka. Wszystko wyglądało tak samo jak poprzednio. Wzruszyłem się trochę, ale zaraz sam siebie wyśmiałem. Kto miał poprzestawiać meble? Postanowiłem zaczekać. Chciałem porozmawiać z Henrym, ale nie mieszać do tego Scotta. Czekałem i obserwowałem, aż doszedłem do wniosku, że nikogo nie ma w domu. Wszedłem więc i najpierw zajrzałem do kuchni, żeby sprawdzić, co trzymają dla psa. Znalazłem pomarańczowy sorbet w garnku suchego lodu. Strasznie mnie rozzłościło, że Henry jest taki porządny, a Scott taki mięczak. Ja przynajmniej płaciłem za śmietankę, próbując jeść to, co Henry. Ponieważ Scott denerwował mnie coraz bardziej, postanowiłem zajrzeć do mojego dawnego pokoju. Wysprzątał go. Całe drewno ustawił według rozmiarów na półce pod ławą, a narzędzia powiesił na stojaku. Zamiótł podłogę i wyglądało na to, że nawet wyszorował ściany. To było obrzydliwe. Ludzie nie mają powodów, by być tacy porządni. Jeśli to robią, to tylko dlatego, że chcą nam wszystkim pokazać. Scott wstawił też biurko - wypolerowane, z krótkim szeregiem podręczników między dwoma płytami ołowiu pomalowanego na złoto. Pozamykał szuflady - to była obelga dla Henry'ego! Jakby go interesowało, co Scott trzyma w swoim biurku! Za to mnie interesowało. Znalazłem wśród narzędzi długie, proste dłuto, a kiedy podważyłem środkową szufladę, pozostałe też dały się otworzyć. Były tak samo uporządkowane jak pokój. Trafiłem na stalową kasetkę z pieniędzmi, teczkę szkolnych świadectw, blok pokwitowań, książkę wydatków, dziennik, kalendarz, terminarz, do tego pióra i zapas papieru. Była też podarta baseballowa piłka, wyglądająca na co najmniej tysiąc lat. No cóż, każdy trzyma choćby jedną rzecz, która zupełnie do niego nie pasuje. Rozłożyłem to wszystko, obejrzałem i uznałem, że najciekawszy jest chyba dziennik. Usiadłem na łóżku i zacząłem czytać. Scott zapisywał, co jadł każdego dnia, ile wydał pieniędzy, jak ciężko się uczył, ile godzin spał i co mu się przyśniło. Nie rozumiałem, po co chowa ten dziennik. Można było usnąć przy lekturze. Przerzuciłem strony do samego końca i wtedy trafiłem na coś takiego, że miałem ochotę wrzasnąć. "On i H lecą jutro do księgarni", przeczytałem. "Przygotowałem po drodze małą niespodziankę. Zobaczymy, co zrobi, kiedy spotka chłopców". Zapisy były datowane, więc odruchowo zajrzałem w odpowiednie miejsce bloczku pokwitowań. I rzeczywiście, znalazłem tam wypłatę sześć razy po sto złotych dolarów, z przypiętymi kwitami za "usługi osobiste". Podpisy wyglądały dość chwiejnie. Dokładnie tak, jak można oczekiwać od renegatów. Dla mnie to wystarczyło. Mówią, że jeśli człowiek trafi na coś szpiegując, nie powinien mieć pretensji do osoby, którą szpiegował. Ale tu chodziło o mnie. Scott wynajął tych drani, żeby czekali na mnie i Henry'ego! Wiedział, co mnie najbardziej zaboli, zrobił to, udało mu się, a teraz dostał wszystko, o co mu chodziło. Miałem ochotę go zabić! Ale nie było go pod ręką, więc krążyłem po pokoju i powoli się uspokajałem. Zawsze lepiej podchodzić do wszystkiego ze spokojem. Zostawiłem splądrowane biurko, rozrzuciłem kilka książek i przewróciłem stojak z narzędziami - to ostatnie, żeby zrobić Scottowi na złość. Potem wyszedłem, znalazłem dobrą grzędę pod zaroślami na półce powyżej Atelier i czekałem. Było już ciemno, kiedy wrócili samochodem impresaria. Scott wysiadł pierwszy. Miał rozczochrane włosy i przekręconą na plecach uprząż. Poszedł od razu do siebie, a impresario wprowadził Henry'ego. Potem zapłonęło światło i zobaczyłem, jak Scott gapi się na swoje biurko, zawraca i biegnie do impresaria. Impresario nie wydawał się szczególnie przejęty szkodą. Dla niego pokój wyglądał pewnie tak jak wtedy, kiedy ja tu mieszkałem. Ale Scott skłonił go, by przyprowadził Henry'ego. Wszyscy trzej rozglądali się, a Scott położył rękę Henry'ego na uprzęży i coś do niego gadał. Henry macał dookoła, potem zaczął rozmawiać z impresariem. Scott tymczasem sprzątał. Po prostu nie mógł znieść, kiedy coś leżało nie na swoim miejscu. Po chwili zostawili go samego i Scott poszedł do łóżka. Henry z impresariem siedzieli w dużym pokoju i pili miód. Potem impresario rozprostował skrzydła i pożegnał się. Henry nie sypiał wiele, ale pozostali potrzebowali zwykle koło ośmiu godzin snu na dobę, jak my. Impresario odjechał, a ja zaczekałem jeszcze trochę. Panowała ciemność, a gwiazdy błyszczały na czarnym niebie jak obłażąca farba. Czekałem. A później wszedłem do środka i znalazłem Henry'ego przy sztalugach. Serce pękało na jego widok. Lewą ręką badał płótno, prawą przesuwał pędzel, potem sprawdzał kształt, dotykając mokrej farby; ale mylił się, a kolory dobierał zupełnie nie takie, bo nie miał nikogo, kto by mu pomógł przygotować paletę. Musiał o tym wiedzieć; garbił się trochę, ale nie przerywał. Myślę, że lubił czuć ciężar pędzla sunącego po płótnie z ładunkiem farby. Długo patrzyłem, zanim zrozumiałem, co mu wychodzi. To był portret. Malował twarz. Moją twarz. Podszedłem od tyłu i dotknąłem jego ramienia. Drgnął
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.