ďťż

że wiadomość była fałszywa...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
250 — Nie — powiada srogo. Wobec czego wywiał w parę godzin potem w niebieskich szpitalnych portkach; aby się nie spóźnić na to wzięcie. Szczególnie starzy wyjadacze spod Tobruku uważają, że nie fason wyjść normalną drogą ze szpitala. Zwłaszcza, że ich postraszono „Gryfem" (tzn. edesłaniem do 7. dywizji, która była tyłową formacją zbiorczą i miała gryfa za godło); wywiewają autostopem na potęgę i robią dużo zamieszania. Nad ich ciężko rannymi kolegami ważą się tymczasem losy. Są pełni ufności, że żyć będą. Utarło się przekonanie, że byle dotrzeć do GPO, to już łapiduchy wyciągną śmierci. Istotnie — podczas gdy w tamtej wojnie umierało 20 procent rannych w szpitalach, w tej wojnie zaledwie 1—2 procent. Toteż po tej wojnie będzie wiele, wiele większa ilość „kadłubków", całe szerokie społeczności inwalidów. Więc — czy ta ręka ocaleje?... Więc — czy ta noga nie zostanie kikutem?... Sulfamidy, którymi posypał im ranę sanitariusz na polu walki zdławiły bakterie i uratowały im życie po raz pierwszy. Krew, którą przetoczył do ich żył lekarz w czołówce transfuzyjnej, uratowała życie po raz drugi... Tak, wyciągnęli łapiduchy śmierci, ale czy wyciągną kalectwu? Pierwszego takiego przywieziono do 3. CCS kpr. Walczaka. Miał nie nogę, lecz worek z pogruchotanymi kośćmi. Mają amputować Walczaka wyżej kolana, bo wda się zgorzel gazowa. Leży skazany na kalectwo Walczak i myśli o życiu, które minęło, i o przyszłości — jakże ciemnej. Dwie drogi prowadziły do jego noszy: Jedna, to jego dzieciństwo, młodość, szkoła, to droga jego osobistego życia, pierwsze zarobki i pierwsze nadzieje, i kres. Druga — to ratunek, który się dla niego od lat sposobił i naśpieszał na tę ostatnią — czy aby zdąży? chwilę. Oto pytanie: czy droga wiedzy przetnie się z drogą życia, nim nastąpiło ranienie? Pójdźmy tą drogą wiedzy. W roku 1928 angielskiemu profesorowi Flemingowi, studiującemu antagonizmy międzybakteryjne na jednej z płytek, wskutek przypadkowego zarażenia z powietrza wyrosła pleśń, która zabijała bakterie wiele radykalniej niż karbol .-To była pleśń penicillium. Tym różna jednak od bakteriobójczego karbolu, że absolutnie atoksyczna. nieszkodliwa dla organizmu (do tego stopnia, że można jej bezkarnie dać tysiąckrotnie większą dawkę, niź.li trzeba). 251 Pleśń penkillium rośnie na pożywce jako biały proszek, po kilku dniach zarodnikuje, w centrum ciemnieje początkowo na ciemnozielono, później prawie na czarno, wreszcie po 4—5 dniach pojawia się jaskrawożółty kolor. Penicylina nie zabija zarazków, ale hamuje ich podział. Rosną dalej, nie dzieląc się i nie rozmnażając, przybierając formy „olbrzymie" — degeneracyjne. Gdzieś w niedalekiej przyszłości tkwił wyobrażałny termin — godzina 3 w nocy z 12 na 13 maja, kiedy do Venafro przywiozą kpr. Walczaka z pogruchotaną nogą i zapukają na gwałt do polowej pracowni bakterio-logiczno-chemicznej o ratunek. Wobec czego przybył do pomocy prof. Flemingowi młody Australijczyk, prof. Florey. Fleming dohodował się 100—200 jednostek na centymetr sześcienny. Florey doszedł do 1000 jednostek i hamował wzrost niektórych bakterii już w rozcieńczeniu 50-milionowym; a że leukocyty już w roztworze półtysięcznym mają się dobrze, więc sprawa walki z bakteriami, bez szkodzenia organizmowi, była pewna. Okazało się, że penicylina niszczyła większość chorobotwórczych bakterii. Gonokoki ginęły natychmiast i rzeżączka stała się uleczalną w ciągu jednego dnia. Ginęły od niej streptokoki, stafilokoki, pneumokoki, menin-gokoki i grupy chorób powiązane z tymi bakteriami. Zapalenie płuc przechodziło jak ręką odjął — gdyby nie penicylina, Anglia by mogła utracić Churchilla w trzecim roku wojny. Łatwiej wymienić choroby, które są nieczułe na penicylinę: influenca, dur, czerwonka. Zdaje się, że penicylina okaże się śmiertelnym wrogiem krętki bladej — spirochety — i że ludzkość wyzwoli się od syfilisu. Grzech Ewy, za który spadły choroby na ten padół ziemski, angielsko--australijska para uczonych zdaje się odkupywać w dużej mierze. Dla nas jednak w bitwie o Monte Cassino i dla kpr. Walczaka najważniejsze było, że penicylina niszczy klęskę, towarzyszącą przez tysiąclecia wszystkim wojnom — zgorzel gazową (gangrenę). Czy nadążą Fleming-Florey z pracą na nasz wielki dzień, czy nadążą?... Nie było penicyliny w kampanii wrześniowej. Nie było penicyliny pod Narvikiem. Nie było penicyliny przy najściu Francji ani podczas Dunkierki. Nie było penicyliny na Krecie ani pod Tobrukiem, ani pod Gazalą. Nie było penicyliny w bitwie pod El Alamein. Szybko przędły Parki nić życia Walczaka i już brały do rąk nożyce, aby je przeciąć. A tymczasem rozgorzały walki w Tunisie, przeniosły się na Sycylię, a wraz z nimi przyszły wieści, że podobno są próby z penicyliną. Zbliżał się wielkimi krokami dzień naszej bitwy, a Korpus nie miał ani źdźbła cudownego leku. Na trzy dni przed bitwą otrzymał szef służby zdrowia Korpusu, płk 252 dr Dietrich, dwa miliony jednostek, tzn. ilość wystarczającą na mniej więcej sześciu ciężko rannych. Przed wielką i beznadziejną loterią stanął los Walczaka. Na dwa dni przed bitwą mjr Scott-Thompson, bakteriolog brytyjskiego tearm penicylinowego, przywiózł na ręce doc. dr. ppłk. Dybowskiego, kierownika naszej pracowni bakteriologicznej, 10 milionów jednostek. Poważył w dłoni doc. Dybowski otrzymaną dozę — poczuł, że trzyma w niej uratowanych 20—40 kończyn. Nocami — rozsypuje asystentka, p. Zofia Sieniawska (tzw. „Świnka Morska") penicylinę wapniową z dużego słoja do flaszeczek; nadzoruje sterylizację roztworów dla penicyliny sodowej, które się robi w ostatniej chwili. Penicyliny sterylizować nie można, jest to więc bardzo odpowiedzialna praca, wymagająca skrajnych ostrożności antyseptycznych. Palniki, maski na twarzy, rozpylacze..
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.