ďťż

Zamknął oczy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zabronił sobie wstawać, bo tak bardzo chciał sięgnąć po flaszkę. Puścił wodze fantazji: jak by to było — wziąć butelkę, podnieść ją, przytknąć jej szklane usta do swoich i pozwolić, by gorący płyn wlewał mu się do gardła, palił wnętrzności i znieczulał umysł. 231 Jeden drink, potem dwa... Co tam, niech będzie cała butelka. Życie jest za krótkie, żeby sobie żałować. Utopmy się w alkoholu. Niech płynie... A potem koszmar następnego poranka. Będzie chory jak kot, będzie chciał umrzeć. Wóda podejdzie mu do gardła, a on popełznie do łazienki, by spoconymi dłońmi uczepić się chłodnego fajansu. Zabawa na całego. To była tylko taka gra, w którą bawił się sam ze sobą od czasu, gdy zerwał przyjaźń ze starą, dobrą whisky. Chciał wierzyć, że kiedyś obudzi się rano i okaże się, że potrzeba sięgnięcia po butelkę po prostu zniknęła. Chciał myśleć o tym, że wyjdzie z domu, pojedzie do miasta, wypisze kilka mandatów, nagada paru smarkaczom, wypełni jakiś formularz. Nie chciał prowadzić śledztwa w sprawie morderstwa, ani mieć na karku wściekłych farmerów. A najbardziej nie chciał znów rozmawiać z przerażonymi, zrozpaczonymi rodzicami, takimi jak Jamisonowie, którzy dzwonili regularnie co tydzień. Wiedział jednak dobrze, że wstanie następnego dnia rano walcząc z pokusą przytrucia się whisky, a potem ruszy do pracy. Nie miał dokąd pójść, nie miał też nic innego do roboty. „Myślisz, że znasz to miasto, a wcale go nie znasz!” Gorzkie słowa Sary Hewitt wciąż brzmiały mu w głowie. Co chciała powiedzieć? Co takiego wiedziała o Parkerze? Camowi nie udało się skontaktować z poprzednim szeryfem. Parker wyprowadził się z Fort Lauderdałe ponad rok wcześniej i nie zostawił nowego adresu. I teraz, pomyślał Cam, trzeba będzie dodać jeszcze jedną rzecz do tego wszystkiego — poszukiwania dawnego szeryfa. Chciałby tylko wiedzieć, czemu wydaje mu się, że jest się czym przejmować. Gdy otworzył oczy, było już całkiem ciemno. Dobrze mu to zrobiło. Podniósł butelkę i zadowolił się dużą dawką cukru i kofeiny. Zapalił papierosa i ustawił teleskop. Zawsze lepiej się czuł, gdy patrzył w gwiazdy. Obserwował właśnie Wenus, gdy na jego podjazd wtoczył się samochód. Cam wiedział z pewnością, która go zaskoczyła, że to Clare. Więcej — zrozumiał, że na nią czekał. Musiała wreszcie wyjść z domu. Nie, przyznała się przed sobą wyskakując z samochodu, myślała wręcz, że oszaleje, jeśli nie wyjdzie. Wiedziała, że Angie i Jean-Paul dadzą sobie radę, jeśli zostaną sami na godzinę czy dwie. W gruncie rzeczy była pewna, że chcieli zostać sami, by pogadać o podejrzeniach Jean-Paula. Nie chciała o tym myśleć. Nie mogła. Cześć, Chudzielcu. — Cam podszedł do poręczy tarasu i wychylił się w jej stronę. — Chodź na górę. Clare wbiegła po schodach przeskakując po dwa stopnie naraz i zarzuciła mu ramiona na szyję. Nie zdążył nawet zareagować, gdy przycisnęła usta do jego ust. — Noo... — Udało mu się wykrztusić po chwili. — Miło cię widzieć. Przesunął dłońmi po jej plecach, a potem oparł ręce na biodrach Clare i zajrzał dziewczynie w twarz. Patrzył na nią uważnie w świetle, które padało z okna sypialni. — Co się stało? — zapytał. — Nic. — Wiedziała, że patrzy na niego z promiennym uśmiechem. Udało jej się jakoś przyczepić ten grymas do twarzy. — Nie mogłam usiedzieć. Przeczesała palcami jego włosy i przytuliła się do niego. A może chciałam czegoś więcej... Pochlebiałoby mu to, mógłby być nawet rozbawiony, gdyby tylko jej wierzył. Pocałował ją delikatnie w czoło. — Mnie możesz powiedzieć, Clare. Wiedziała, że uważnie by jej wysłuchał, że na pewno by się przejął. Ale nie mogła mu powiedzieć o okropieństwie, które ujrzała na tylnych schodkach, ani o zwariowanych podejrzeniach Jean-Paula, ani o książce, którą znalazła w gabinecie ojca, i którą schowała pod swoim materacem dokładnie tak jak młody chłopiec chowa nieprzyzwoite pisemko. — Nic się nie stało, naprawdę. Jestem chyba zdenerwowana, te wszystkie zamówienia, umowy, wielkie nadzieje... — Częściowo była to prawda. Clare bała się jednak, że Cam wyczuje w jej głosie brak szczerości, jeśli nie uda jej się zająć myśli czym innym. A co ty porabiasz? Odsunęła się od niego, przeszła się po tarasie i podeszła do teleskopu. Nic specjalnego.— Stanął za nią i sięgnął po pepsi. — Napijesz się? 233 — Chętnie. — Pociągnęła łyk z butelki. — Miałam nadzieję, że zadzwonisz... Ledwie to powiedziała, zezłościła się na siebie. — Zapomnij, że to powiedziałam. Co można przez to zobaczyć? Położył jej dłoń na ramieniu, zanim zdążyła przytknąć oko do okularu teleskopu. — Dzwoniłem, było zajęte. — Ach — nie umiała powstrzymać uśmiechu zadowolenia — to Angie dzwoniła do Nowego Jorku. Masz papierosa, Rafferty? Musiałam chyba zostawić swoje w samochodzie. Wyciągnął paczkę w jej stronę. — Podobają mi się twoi przyjaciele — powiedział zapalając zapałkę. — Są wspaniali. Może to głupie, ale naprawdę się bałam waszego spotkania. Czułam się, jakbym przedstawiała cię rodzicom, czy coś takiego. Chryste!... — Uderzyła dłonią w poręcz fotela. — Sama nie wierzę, że to powiedziałam. Nie zwracaj na mnie uwagi, możemy udawać, że dopiero co weszłam. — Wypuściła powietrze. — Boże, czuję się jak smarkata. Nie znoszę tego. — A mnie się to podoba. — Cn wsunął dłoń pod jej brodę, by unieść twarz. — Prawdę mówiąc myślę, że zupełnie z tego powodu oszalałem. Dziesięć minut temu siedziałem tu i rozczulałem się nad sobą. A teraz nie pamiętam już czemu. Spojrzała na niego. W ciemnościach, które rozjaśniało tylko światło gwiazd, jego oczy wydawały się prawie czarne, na twarzy pojawił się leciutki, pełen zadowolenia uśmiech. Cn pociągał ją tak bardzo, że poczuła skurcz w brzuchu. — Rafferty, co się z nami dzieje? — A co chcesz, żeby się działo? — Chyba sama jeszcze nie wiem. Miałam nadzieję, że ty coś wymyś]iłeś. Wiedział dokładnie, ale nie chciał zanadto ułatwiać jej sytuacji. — Czemu się nad tym przez chwilę nie zastanowisz? — Usiadł na fotelu. — Teleskop jest ustawiony na Wenus. Chcesz popatrzeć? Usiadła w fotelu obok i pochyliła głowę
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.