ďťż

Zaczekał chwilę, potem powtórzył te same słowa...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Po chwili przerwy zaczął od nowa. Zanim skończył, kryształ pojaśniał, ukazując długą, chudą twarz pokrytą zmarszczkami, przyozdobioną bielą z góry i dołu. Czarne, przebiegłe oko mrugało obok martwego bielma. Twarz przybrała srogą minę. Usta poruszyły się. Meliash usłyszał: Tak? - Czy przeszkodziłem ci, Rawk? - W rzeczy samej - odezwał się jego rozmówca, oglądając się za siebie. - Czego chcesz? - Sprawa Zakonu. To, czym się teraz zajmuję... - Wymaga sprawdzenia archiwów. - Obawiam się, że tak. Rawk westchnął. - W porządku. Ona to sprawdzi. Co chcesz wiedzieć? Meliash uniósł dłonie. Wykonał gest. - Był kiedyś przeciw-znak na nasz sygnał rozpoznawczy - powiedział. - Wszystko było wtedy o wiele młodsze - padła odpowiedź. - Pamiętam... - Jeśli przypomnisz sobie dokładnie, kiedy ten znak był używany, chcę, abyś sięgnął do archiwum i sprawdził listę wszystkich członków z tego okresu. Sprawdź, czy mieliśmy brata o imieniu Dilvish -Elfa. - Jednego z niższych kręgów. Jeśli tak, czy popadł w jakąś skrajność? Czy jest tam jakaś wzmianka o metalowym koniu czy podobnej bestii? Chciałbym wiedzieć o nim wszystko. Rawk wyczarował gęsie pióro, zamachał nim i coś pośpiesznie zapisał. - Dobrze. Zrobię to i wrócę do ciebie. - Jeszcze coś. - Tak. - Jeśli już się za to bierzesz, sprawdź przy okazji, co mamy na temat naszego obecnego członka - Weleanda z Murcave. Znów gęsie pióro. - Zrobię to. Ten pierwszy zabrzmiał jakoś znajomie. Nie wiem dlaczego. - Dowiedzmy się zatem. - Jak wygląda sytuacja na zewnątrz? - Nic się nie zmieniło. - Świetnie. Może się ustabilizuje. - Mam wrażenie, że nie. - Zatem powodzenia. Kryształ pociemniał. Meliash schował go i podążył przed siebie, by spojrzeć na krainę spowitą mgłami, które przesłaniały zamek. Samotny jeździec na jakimś ciężkim i czarnym zwierzęciu odjeżdżał w dal, znikając za horyzontem. ROZDZIAŁ III Black zatrzymał się. Dilvish wyjrzał spod zielonego szala, który okalał połowę jego twarzy, położył prawą dłoń na rękojeści miecza i odwrócił głowę. - Co się stało? - zapytał. - Nic. To coś mniej namacalnego - odpowiedział rumak. - Czy to coś, czym powinienem się zająć. - Nie. Wykryłem drobne fale rzeczywistości napływające w naszym kierunku. Musimy zaczekać. To szybko przejdzie obok nas. - Co by się stało, gdybyśmy nie zaczekali? - Pozostałby z ciebie jedynie popiół. - Zaczekamy. To dobrze, że wyczuwasz takie rzeczy. - W takim miejscu jak to moje umiejętności nie muszą być przecież doskonałe. Wiesz przecież, że to nie są zwyczajne czary. - A zatem Meliash miał rację? - Tak. To emanacje istoty magicznej. - Tytko jedna osoba może je poznać? - Tak mówią... Dilvish poczuł nagły przypływ ciepła, a krajobraz przed nim zafalował i zachwiał się. Po chwili wiatr ucichł, a powietrze stało się bardziej przejrzyste. Dilvish dostrzegł błyszczące iglice, ciemne, przesuwające się kształty, skrawki błękitnej ziemi tub skały, szybujące w powietrzu piaskowe stwory, fontanny krwi - wszystko w oddali, wszystko w ułamkach sekund - i nie był w stanie stwierdzić, czy było to złudzenie czy rzeczywistość. Po chwili fala minęła. Wiatry ciągnące za sobą tumany kurzu zatarły cały widok. - Przytul się do mnie mocno! - wykrzyknął Black. Pomknęli naprzód z niewyobrażalną szybkością. - Po co ten pośpiech? - zawołał Dilvish, gdy przemierzali martwą z gorąca krainę, ale jego słowa pochwycił wiatr i poniósł gdzieś dalej. Nabierali prędkości, aż Dilvish musiał przechylić się nisko i zacisnąć z całej siły oczy. Wiatr był teraz jednym potężnym ryzykiem. Po jakimś czasie zupełnie ucichł. Dilvish zaczął wspominać wcześniejsze przygody, które przeżył od chwili powrotu - od piekielnych ogni do wilgotnej, zielonej krainy, w której zmierzch zmagał się z tęczą. Zdawało mu się, że słyszy śpiew przy akompaniamencie starego instrumentu, pradawną pieśń, którą zapomniał dawno temu. Śpiewała drobna, jasnowłosa kobieta o zielonych oczach. Dookoła roztaczał się zapach dzikich kwiatów... Wycie wiatru wdarło się w jego myśli. Zwalniali. Podniósł głowę. Po chwili otworzył oczy. Wspinali się pod górę, a kroki Blacka stawały się coraz wolniejsze. Wkrótce przystanęli na szczycie wzgórza pod świecącym niebem. Wiatr ucichł. Dookoła przesuwała się mgła, tworząc w niektórych miejscach białą kipiel. Wydawało im się, że stoją na wyspie otoczonej morzem piany. Daleko przed nimi wznosił się Zamek Wieczności, maleńki jak szkic w różu, lawendzie, szarości i półcieniach - w ukośnym świetle poranka. - Po co ten pośpiech? - zapytał Dilvish. - Fal było więcej - padła odpowiedź. - Musiałem się przedostać, zanim kolejna z nich dotarła do tej strefy. - Ach tak. Zatem możemy tu chwilę odpocząć i wybrać najlepszą trasę. - Ale nie za długo. Ten wierzchołek może zaraz wybuchnąć, stając się błotnistym wulkanem. Wybrałem już kolejny etap naszej podróży, niezbyt jednak długi. Myślę, że podczas schodzenia trzeba się trzymać prawej strony. Tam będzie najjaśniej. Dilvish poczuł wibracje dochodzące z dołu. - Lepiej będzie, jak zaraz ruszymy. - Przyjrzyj się Zamkowi Wieczności - odparł Black, patrząc przed siebie. Dilvish ponownie skierował wzrok w tamtą stronę. - Miejsce wyrwane z czasu - ciągnął Black. -Zawsze pragnąłem go zobaczyć. Podziemne wstrząsy stały się coraz silniejsze. - Och... Black... - Zbudowany przez Starszych Bogów w jakimś tajemniczym celu; ma, jak powiadają, okrążać cały czas; zmienny, tak słyszałem, ale niezniszczalny... - Black? - Co takiego? - Ruszaj! - Wybacz mi - powiedział. - Zachwyciłem się. Estetyka. Opuszczając łeb, Black zanurzył się we mgłę otaczającej stok. Jego oczy żarzyły się niczym węgle. Ziemia trzęsła się teraz miarowo, a przed sobą Dilvish spostrzegł pojawiające się szczeliny, które poszerzały się w mgnieniu oka. Wydobywały się z nich słupy dymu i mieszały z mgłą. Dokoła nich znów hulał wiatr, ale nie był tak silny jak poprzednio. Skacząc między potężnymi głazami w kształcie kostek, w sposób bardzo niezwykły jak na konia, Black zjechał wolno na prawą stronę, tam gdzie teren był bardziej płaski, a mgła opadała miarowo. Dotarł do nich huk potężnej eksplozji, a z nieba spadł deszcz gorącego błota. Jednak tytko nieliczne krople zdołały ich dosięgnąć. - W przyszłości - zauważył Dilvish - wołałbym trzymać się z data od takich rzeczy. - Przepraszam - bąknął Black. - Przerwano mi w tak pięknym momencie
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.