ďťż

Z każdą chwilą narastało w nas oczekiwanie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nasze torgiańskie wierzchowce reagowały na to, co działo się wokół, parskając i stając dęba. Zawołałem do Kemoca: - Jeśli zmusimy je do dalszej jazdy, wpadną w panikę! Przesyłając uspokajające impulsy, usiłowałem utrzymać zwierzęta pod kontrolą przez ostatnie pół mili, ale dłużej nie mogłem tego robić. Zeskoczyliśmy na ziemię i stałem pomiędzy końmi, trzymając ręce na spoconych szyjach, całą siłą woli starając się uniemożliwić im ucieczkę. Później umysł Kemoca dołączył do mojego, udzielając mi dodatkowego wsparcia, i oba wierzchowce, choć nadal parskały, przewracały oczami, toczyły pianę i drżały jak liść osiki, stały w miejscu. Skoncentrowawszy się na tym zadaniu, nie wiedziałem, co się wokoło działo, toteż zaskoczył mnie jaskrawy błysk ognia na niebie. W chwilę potem rozległ się pomruk w niczym nie przypominający normalnego grzmotu. I nie zrodził się on w niebie, lecz w głębi ziemi, która zadrżała nam pod stopami. Konie zarżały głośno, ale nie próbowały uciekać. Zbliżyły się do mnie, ja zaś trzymałem się ich kurczowo, znajdując w nich jedyne oparcie w świecie, który oszalał. Tamte nikłe, rozsiane tu i ówdzie ogniki, strzeliły w górę, śląc ku niebu ostrza bladej poświaty. Znów błyskawica z trzaskiem przeorała niebo, a odpowiedział jej pomruk z głębi ziemi. Przez dłuższą chwilę panowała martwa cisza, po czym wokół nas i nad nami rozpętała się potworna nawałnica. Ziemia zakołysała się, jak gdyby jakieś fale zdążały pod jej twardą powierzchnią ku wyżynom na południu Estcarpu. Wiatr, który nie wiał przez cały dzień, teraz rozhulał się, smagając drzewa i krzewy, zamienione w niesamowite świece, wydzierając nam powietrze z nozdrzy. Nie sposób było się oprzeć, w tej strasznej burzy zatracało się własną osobowość. Mogliśmy tylko trwać i mieć nadzieję, bardzo słabą nadzieję, że zdołamy przeżyć szaleństwo żywiołów - ziemi, ognia, powietrza i wody. Albowiem zaczął również 38 padać deszcz. Ale czy godziło się nazywać deszczem te chłostające nas bicze wodne? Jeżeli napór burzy niemal odjął nam zmysły, to co musiało się dziać w górach, gdzie doszła ona do punktu kulminacyjnego? Tamtej nocy góry ruszyły się z posad, zagubiły w wielkich ziemnych falach, które pochłonęły zbocza, zamieniły nizinę w wyżynę, a wyżynę w nizinę, odwróciły wszystko poprzez wstrząsy, obsunięcia i wszelkie inne gwałtowne reakcje. Stworzona przez naturę bariera między Estcarpem a Karstenem, broniona przez nas latami, została skręcona, wciśnięta i przekształcona dzięki działaniu siły, której początek dała ludzka wola i której nic nie było w stanie powstrzymać. Złączeni umysłami, trzymając się za ręce, Kemoc i ja staliśmy się jedną istotą. Później w niewielkim tylko stopniu zdołaliśmy odtworzyć wydarzenia tamtej straszliwej nocy. Naprawdę zbliżał się koniec świata - bardzo prędko utraciliśmy wzrok i słuch, pozostał nam jedynie dotyk. Ze wszystkich sił koncentrowaliśmy się na ostatnim działającym zmyśle, gdyż obawialiśmy się, że wraz z nim zniknie wszystko, również i to, co czyniło nas takimi, jakimi byliśmy. I wreszcie nastąpił koniec - chociaż nie ośmielilibyśmy się żywić nadziei, że kiedykolwiek nadejdzie. Wprawdzie ołowiane chmury nadal przesłaniały niebo, lecz pojawiło się światło, równie szare jak blask zamienionych w świece drzew. Nie była to jednak niesamowita poświata burzowa, ale światło dnia. Kemoc, ja i konie nadal tkwiliśmy na drodze, jakbyśmy zamarzli na kamień pośród oszalałej natury. Ziemia trwała nieruchomo pod naszymi stopami, świat odzyskał niewielką część dawnej normalności, nasze umysły mogły więc powoli wypełznąć z kryjówek, które wyżłobiły w swym wnętrzu. O dziwo, wokół nas było niewiele zniszczeń. Kilka złamanych gałęzi, nawierzchnia drogi mokra i świecąca. Spojrzeliśmy jednocześnie na południe. Tam gęste chmury nadal przesłaniały niebo, szare światło nie rozjaśniało ciemności i wydawało mi się, że raz za razem dostrzegam iskierkę błyskawicy. Nie mieliśmy wątpliwości, że Rada Czarownic użyła Mocy w sposób dotąd nie znany w Estcarpie. Uświadomiłem sobie, że Pagar został wreszcie powstrzymany. Znalazłszy się w górach podczas tego wszystkiego! Pogładziłem mojego wierzchowca po mokrej, potarganej grzywie. Koń parsknął, grzebnął kopytem, budząc się z jakiegoś złego snu. Kiedy wskoczyłem na siodło, zdumiałem się tym, że przeżyliśmy. Zakrawało to na cud. Kemoc również dosiadł konia. Nadeszła nasza godzina! Kontakt myślowy wydawał się właściwy, jak gdyby to, co teraz zamierzaliśmy przedsięwziąć, mogło obudzić resztki nie wyczerpanej jeszcze, potwornej siły. Popuściliśmy torgiańczykom wodze, konie pomknęły jak zwykle. Dzień rozjaśnił się i nagle jakiś ptak rozerwał zasłonę ciszy pytającą nutą. Zniknął nacisk i wysysanie: odzyskaliśmy wolność, droga słała się przed nami, czas zaś zamieniał się teraz w naszego najgorszego wroga. Kemoc skręcił z gościńca w boczną drogę, na której rozsiane przez burzę najróżniejsze zawady zmusiły nas do wolniejszej jazdy. Nadal zdążaliśmy do celu, przyśpieszając tam, gdzie pojawiła się otwarta przestrzeń. Nie wiedzieliśmy, czy owego dnia jechaliśmy rzadko uczęszczanymi drogami, czy też cały Estcarp leżał wyczerpany przeżytym wstrząsem. Równie dobrze moglibyśmy przemierzać bezludną krainę. W ten sposób los nam sprzyjał. O zmroku dotarliśmy do gospodarstwa, które wyglądało na dawno opuszczone i w którym zamierzaliśmy się posilić. Wypuściwszy na pastwisko konie, osiodłaliśmy pozostawioną tu wcześniej przez Kemoca trójkę torgiańczyków. Potem kolejno nieco się przespaliśmy. Kiedy obudziło mnie dotknięcie Kemoca, księżyc stał na niebie wysoko, nie przesłonięty chmurami. - Wybiła nasza godzina! - powiedział bardzo cicho. A później, gdy zsunęliśmy się z siodeł i spojrzeliśmy w dół, gdzie w zagłębieniu terenu niewielki lasek otaczał pociemniały ze starości budynek, nie musiał dodawać: - Jesteśmy na miejscu! 40 Rozdział IV Im dłużej przyglądałem się budynkowi w dolinie i jego otoczeniu, tym bardziej zdawałem sobie sprawę z jakiegoś dziwnego przesunięcia, falowania, jak gdyby między nami a tym wszystkim wisiała niemal niewidzialna zasłona
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.