ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- To Darica... - wybełkotałem, starając się odwrócić głowę.
- Każ mu...
Ale zaraz poczułem jakiś wstrząs, a za moimi plecami coś
zaiskrzyło, kiedy Mika osobiście likwidował zamek. Kajdany
spadły mi z przegubów, ręce poleciały swobodnie do przodu.
Mika oparł mnie jak lalkę o bok łóżka i przeciął sznur na kost-
ce. Odwrócił się, żeby popatrzeć na Darica, przyciśniętego do
oplutej ściany i wędrującego wzrokiem od leżącego ciała Stry-
gera do nas i znów do Strygera.
- Co się stało? - Mika kierował to pytanie do mnie, choć
nadal patrzył na Darica. - Co poszło źle?
- On. Ten oszukańczy łajdak... - powiedziałem, także nie mo-
gąc oderwać wzroku od Darica. - Zabrał mi prochy. Nie mogłem...
- głos mi się załamał. - Cholerna pijawo, pozwoliłbyś mu...
- Mam ich obu zabić? - zapytał Mika, podnosząc się powo-
li na nogi.
- Nie - rozjęczał się Daric, wargi miał jak z gumy, kiedy
próbował to wszystko rzeczowo wytłumaczyć. - Powstrzymał-
bym go, Kocie. Jeszcze chwilka... - Otarł twarz rękawem. - Jesz-
cze tylko chwilka, to musiało dobrze wyglądać. Przecież wi-
działeś, że panowałem nad sytuacją. On żyje, prawda, on chyba
żyje...? - Patrzył znów na Strygera.
- Jeszcze tak - odpowiedział mu Mika. - Ale zaraz się tym
zajmę.
- Nie! - wydyszałem. - Jezu, tylko nie to! - potrząsnąłem
rozpaczliwie głową, rozbryzgując dookoła krew.
Obejrzał się na mnie z niedowierzaniem.
- Czemu, do cholery?
- Bo... zrobisz z niego... cholernego... męczennika. - Wspią-
łem się po łóżku i zwaliłem na materac. Ból z tym związany wy-
wołał suchy odruch wymiotny. Mika zaczekał, aż odzyskam
z powrotem głos. - Zabijesz go... to wygra mimo... wszystko. Po-
za tym chcę, żeby żył... Inaczej za mało będzie cierpiał.
Skrzywił się, ale opuścił rękę.
- Chciałem się tylko przekonać.
- O czym?
Popatrzył na mnie dziwnie.
- Że robisz to nie dlatego, że wiesz, jak on się czuje. - Bły-
snął do mnie zębami w uśmiechu. - A co z dżentelmenem? -
Skinął głową w stronę Darica.
- Jeszcze go potrzebuję... do jutra. -Teraz i ja spojrzałem
na Darica. - Wiesz, co masz robić. Jeśli nie zrobisz... sam cię za-
biję. - W milczeniu skinął głową i oblizał wargi.
- Zabierz to stąd - nakazał Mika Daricowi, wskazując pal-
cem Strygera.
- Jak? - zapytał Daric. Wyglądał, jakby to jego ogłuszono
wystrzałem.
- Wywlecz.
- Ale... Coś mu muszę powiedzieć, kiedy się obudzi... - Da-
ric spojrzał na mnie wzrokiem tak samo pustym jak ton jego
głosu. - Będzie wiedział, że coś...
- Powiedz mu... że mój kochanek... był bardzo zazdrosny. -
Zaśmiałem się i zaraz zakląłem, bo nawet to bolało bardziej,
niż mogłem znieść.
Daric wciąż nie mógł oderwać ode mnie wzroku, a przez
twarz przebiegały mu nerwowe tiki. Ale po chwili skinął głową
potulnie i powlókł się przez pokój do leżącego Strygera. Ujął
go pod pachy. Patrzyłem, jak wychodzi przez zniszczone drzwi
jak grabarz, wlokąc Strygera za sobą i klnąc pod nosem.
- Tego jeszcze nigdy w życiu nie zrobiłem - odezwał się Mi-
ka, kiedy przestaliśmy ich już słyszeć.
- Czego?
- Pozwoliłem żyć komuś, kogo powinienem był zabić.
Sieknąłem.
- Ja też zrobiłem coś... czego nie robiłem...
-Co?
- Zeszczałem się w gacie.
Spojrzał na moje spodnie i już miał się roześmiać, ale na-
tychmiast spoważniał. Ja też. Plama na portkach była czerwo-
nawa.
- Chodź - powiedział po chwili. - Lepiej cię stąd zabiorę. -
Znów ruszył w moją stronę.
- Czekaj... Mika. Przylepka... - Dotknąłem ręką krwawej
miazgi, którą Stryger zrobił mi z ucha. - Potrzebna mi. - Chcia-
łem wstać, ale nie mogłem. -Tu gdzieś jest. Pomóż mi... Nie mo-
gę myśleć...
- Nie możesz myśleć, bo ten gnojek rozchrzanił ci całą cho-
lerną czaszkę - rzucił Mika, marszcząc brwi. Ale zawrócił i za-
czął przeszukiwać podłogę, aż znalazł. Przytknął mi ją za dru-
gie ucho.
- Teraz będzie dobrze - oświadczyłem. Drżącą ręką otar-
łem podbródek. Wstałem z łóżka i padłem na twarz.
Przyglądał się, jak lecę, a potem pozbierał mnie z powro-
tem i delikatnie podtrzymał.
- Ćpun.
Pokiwałem głową, choć ból wyciskał mi łzy spod powiek.
Nie mogłem stać o własnych siłach. Laska Strygera wciąż jesz-
cze leżała przede mną na podłodze, umazana moją krwią.
- Mika...
-No?
- Czy to już naprawdę koniec?
Popatrzył na laskę. Kopnął ją w drugi kąt pokoju.
- Koniec. Wezmę cię teraz do domu.
34
Najpierw jednak Mika zabrał mnie do kliniki - do takiej,
w której nie zadają zbyt wielu pytań. Poskładanie mnie zajęło
im resztę nocy. Chcieli, żebym tam został, ale był już ranek, a ja
miałem dużo do zrobienia. Spojrzeli raz na Mikę i już się nie
upierali. Wróciliśmy do Czyśćca
|
WÄ
tki
|