ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nigdy, choć to nasza narodowa specjalność
rozmawiać nigdy więc nie rozmawiałem z Wołodią o polityce. Tak już jest, że ludzie,
którzy mają podobne poglądy, nie dyskutują o nich. Takie rozmowy ani nie podniecają, ani
nie wzbogacają. Dopiero zderzając się z kimś, kto myśli inaczej, zmuszeni jesteśmy do
namysłu, do szukania wciąż nowych argumentów, do wysiłku polemicznego. To lubię, całą
noc mogę się tak kłócić, co irytuje moich bliskich, zwłaszcza kobiety. Rozpalam się jako
artysta na scenie, bo wydaje mi się, że świadczę fundamentalnym wartościom kultury, a jako
człowiek neguję jawne zło, cynizm, wygodny racjonalizm i tzw. uczciwą głupotę.
Sam sobie wynajdywałem przeciwników od ubeków począwszy, na niektórych
członkach mojej rozległej rodziny skończywszy. Niektórzy mnie nawet wzbogacili, z innymi
marnowałem czas. W każdym razie ten trening się przydał, zwłaszcza podczas kilku
przesłuchań i szantażowourzędowych nacisków.
Nigdy nie widziałem Wołodi w podobnych sytuacjach. Spotykaliśmy się zawsze wśród
najbliższych przyjaciół. A przecież jego niesłychaną gwałtowność świetnie rozumiałem.
Wszystkim, co mu Pan Bóg dał, strzelał do jednego wroga Zła i Głupoty. Jak wszyscy
wielcy artyści. Za to ich prędzej czy później kochają miliony. Wszyscy. Prawie wszyscy.
Tylko gdzie są pozostali, którzy dręczą tych wszystkich? Musi być ich sporo. Bo przecież na
zdrowy rozum Hitler z Goebbelsem czy Stalin z Berią fizycznie nie daliby rady unicestwić
choćby jednego obozu. Ktoś tam, na Zachodzie i Wschodzie, musiał im w tych milionach
zbrodni pomagać. Na jednego czy dwóch Wołodia by tak do ochrypnięcia nie krzyczał.
35
Zostały mi po Wołodi głównie wspomnienia i tego nikt mi nie zabierze, w przeciwieństwie
do kaset. Najbardziej mi żal tej prezentu z moskiewskich wspominek z nagraniem bodaj
jedynego programu telewizyjnego Wołodi, zarejestrowanego gdzieś na pół roku przed jego
śmiercią. Pierwszy raz pozwolono mu, czy raczej jego pieśniom, wejść do telewizyjnego
studia. Nie byłoby to możliwe bez nacisków przyjaciół Wołodi. Wiedzieli, że choruje,
przeczuwali, że może go nagle zabraknąć. Uświadomili sobie, że trzeba się śpieszyć i już,
natychmiast, zarejestrować cokolwiek, co tylko się da. To nie było wcale takie łatwe.
Uzyskanie zezwolenia na telewizyjny zapis pieśni Wysockiego w jego własnym, autorskim
wykonaniu w tamtej epoce graniczyło ze spektakularnym sukcesem politycznym. Przyjaciele
Wołodi uciekli się do następującego fortelu: zapewnili kogo trzeba, że w audycji poświęconej
kinematografii Wysocki opowie, o piosenkach, które napisał do różnych filmów. Miał więc
zaprezentować utwory, które już przebrnęły przez cenzurę, funkcjonowały w oficjalnych
obiegu.
Wołodia zaśpiewał kilka pieśni. Program bardziej przypominał próbę niż recital. Podczas
wykonywania jednego z utworów kilkakrotnie się mylił, zaczynał od nowa. Wzruszenie
ściskało krtań, gdy widziało się, jak atakuje swoją własną piosenkę, którą wykonywał już
setki razy, którą chyba wszyscy znali na pamięć. To był cały on. Zawsze stawiał sobie
wysokie wymagania. Pamiętam taki moment: Wołodia śpiewa Ot granicy my ziemlju... W
jednej ze zwrotek, a jest ich w tej balladzie wiele, myli się. Myli się raz, drugi, trzeci... za
każdym razem w tym samym miejscu. Zaczyna kląć, kamera to wszystko rejestruje. Wpada w
złość i wreszcie przelatuje jak burza przez całą piosenkę. Zaśpiewał fantastycznie!
W studiu był sam, mówił nie tylko o poszczególnych utworach, ale i o tym, jak i dlaczego
pisze, w jaki sposób zbiera tematy, motywy. Czuło się, jak szalenie mu na tym zależy, jak się
stara, żeby program zyskał przychylność czynowników. Jednak od czasu do czasu coś mu się
wymykało, a wtedy z reżyserki rozlegało się kategoryczne stop!. W ostatecznej wersji są
wyraźnie ślady cięć. Wiem, że instruowano go podczas tego nagrania, podpowiadano, co
można, a czego nie... Wołodia spokojnie akceptował wszystkie uwagi, wiedział przecież,
gdzie żyje. Słuchał tych ludzi i tylko patrzył w górę, spode łba, zmieniał, łagodził, cenzurował
sam siebie.
I w naszym kraju był taki czas a mówię to z myślą o nastolatkach kiedy artyści, po to,
żeby istnieć, musieli i chcieli cenzurować samych siebie. Nabraliśmy w tym takiej wprawy,
że metaforyczny język, którym się posługiwaliśmy, skuteczniej docierał do widowni, niż
niczym nieskrępowana prawda do wolnych ludzi w wolnych krajach. Mówiąc tylko prawdę,
chociaż nie całą prawdę, rozumieliśmy się z publicznością tak dobrze, że życzyłbym sobie,
aby i dzisiaj tak było.
Kasetę z telewizyjnym programem Wołodi pierwszy raz oglądałem podczas pamiętnych
wspominków w Moskwie. Byłem zdumiony, że coś takiego istnieje, że państwowa telewizja
zgodziła się zarejestrować występ Wysockiego. Ta sama przezorność, która kazała
czynownikom dać zezwolenie na nagranie programu, nie pozwalała im wyrazić zgody na jego
emisję. Dopiero za Gorbaczowa telewizja pokazała ten występ. Wkrótce potem fragmenty
tego zapisu mogliśmy obejrzeć i my.
Dostałem tę kasetę od syna Wołodi. Odprowadził mnie wraz z Mariną na lotnisko i
kiedyśmy się żegnali, wsunął mi ją dyskretnie za pazuchę. Odprowadzał mnie również a
jakże pewien pan
|
WÄ
tki
|