ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Obserwowała twarz mężczyzny,
usiłując wyczytać z niej odpowiedź. Czuła, jak strach rozlewa się po jej ciele
niczym zimna
trucizna. Żałowała, iż brakuje je sił, by usiąść i obejrzeć ręce i nogi.
- Powiem ci to, co wiem - odparł Evan.
Lęk ścisnął Maris za gardło. W końcu zdołała przemówić.
- Jak... jak ciężko jestem ranna? - wyszeptała. Zamknęła oczy, bojąc się
spojrzeć na twarz
uzdrowiciela.
- Byłaś okropnie poturbowana, ale żyjesz. - Pogładził ją po policzku, a wtedy
otworzyła
oczy. - Na skutek upadku złamałaś obie nogi, lewą aż w czterech miejscach.
Złożyłem je i mam
wrażenie, że zrastają się dobrze - zrastałyby się szybciej, gdybyś była młodsza,
ale sądzę, że
będziesz chodziła normalnie, nie utykając. Twoje lewe ramię zostało zmiażdżone,
aż sterczała z
niego kość. Myślałem, że trzeba będzie się zdecydować na amputację, ale w końcu
jej nie
przeprowadziłem. - Przycisnął swoje palce do jej ust: przypominało to pocałunek.
- Oczyściłem je i
przyłożyłem do niego wywar z ognistego kwiatu i innych ziół. Jeszcze długo
będziesz odczuwała w
tym miejscu sztywność, ale moim zdaniem nie doszło do uszkodzenia nerwu, toteż z
czasem,
dzięki odpowiednim ćwiczeniom, wzmocnisz lewe ramię i będziesz normalnie go
używała. Kiedy
spadłaś, złamałaś sobie dwa żebra i wyrżnęłaś głową o skały. Byłaś nieprzytomna
przez trzy dni.
Nie miałem pojęcia, czy kiedykolwiek odzyskasz świadomość.
- Tylko trzy złamane kończyny - odezwała się Maris. - Mimo wszystko niezłe
lądowanie. -
Po chwili zmarszczyła czoło. - Ta wiadomość...
Evan kiwnął głową.
- Powtarzałaś ją w swoich majaczeniach nieustannie, jak refren piosenki. Tak
bardzo
chciałaś ją przekazać. Ale nie musisz się martwić. Zwierzchnik został
poinformowany o twoim
wypadku i zdążył już przesłać wiadomość zwierzchnikowi Thrane za pośrednictwem
innego
lotnika.
- Jasne - mruknęła Maris. Nagle poczuła, że zdjęto z niej ogromny ciężar,
którego
rozmiarów nawet sobie nie uświadamiała.
- Taka pilna wiadomość - rzekł gorzko Evan. - Nie można było zaczekać na lepszą
pogodę.
Przez to natknęłaś się na burzę i zostałaś ranna. Ta eskapada mogła się skończyć
twoją śmiercią.
Wojna jeszcze nie wybuchła, a oni już ją zaczynają, nie zważając na życie ludzi.
Jego rozgoryczony ton zaniepokoił ją bardziej niż zagadkowe słowa o wojnie.
- Evan - powiedziała łagodnie. - Lotnik sam wybiera porę na latanie.
Zwierzchnicy nie mają
nad nami władzy. To chęć opuszczenia twojej ponurej wysepki sprawiała, że
wystartowałam
pomimo fatalnej pogody.
- A teraz moja ponura wysepka jest od jakiegoś czasu twoim domem.
- Jak długo? - zapytała. - Ile czasu upłynie, zanim będę mogła znowu latać?
Popatrzył na nią bez słowa.
Nagle Maris poczuła strach przed tym, co byłoby dla niej najgorsze.
- Moje skrzydła! - wykrzyknęła. Spróbowała się podnieść. - Utraciłam je?
Evan zareagował błyskawicznie: położył jej ręce na ramionach.
- Nie ruszaj się! - zawołał.
- Zapomniałam - wyszeptała. - Będę leżała spokojnie. - Całe ciało dygotało z
bólu na skutek
lekkiego wysiłku, który przed chwilą podjęła. - Proszę... Moje skrzydła?
- Mam je - odparł. Pokręcił głową. - Ach, wy lotnicy! Powinienem był wiedzieć -
przecież
leczyłem lotników. Należało powiesić ci te skrzydła nad łóżkiem, żebyś je
zobaczyła zaraz po
przebudzeniu. Zwierzchnik chciał zabrać skrzydła do naprawy, aleja uparłem się,
żeby je zostawić
tutaj. Zaraz ci je przyniosę. - Zniknął w sąsiednim pokoju. Wrócił po kilku
minutach, ze skrzydłami
w rękach.
Były poszarpane i połamane i źle się składały. Metaliczny materiał, z którego je
wykonano,
był jednak dosłownie niezniszczalny, lecz rozpory składały się ze zwykłego
metalu i część z nich
uległa roztrzaskaniu, a niektóre były zgięte i groteskowo powykręcane. Ich
srebrną powierzchnię
pokrywała skorupa brudu. Trzymane przez Evana skrzydła wydawały się całkowicie
nieprzydatne.
Maris jednak wiedziała, że da sieje naprawić i jeszcze wzbije się na nich nad
morzem. Ich
widok bardzo ją pokrzepił. Były dla niej jak nowe życie: przypominały o
czekającym ją lataniu.
- Dziękuję - powiedziała Evanowi, usiłując się nie rozpłakać.
Evan powiesił skrzydła na ścianie naprzeciw łóżka, żeby Maris mogła je oglądać,
a potem
powiedział:
- Doprowadzenie do porządku twojego ciała będzie trudniejsze. Potrwa o wiele
dłużej,
niżbyś sobie życzyła. To nie kwestia tygodni, ale miesięcy, i to wielu miesięcy,
i nawet po upływie
tego czasu nie mogę ci obiecać całkowitego wyzdrowienia. Połamałaś kości i
naderwałaś mięśnie.
Zważywszy na twój wiek, jest mało prawdopodobne, żebyś całkowicie odzyskała
siły. Będziesz
chodziła, ale co do latania...
- Będę latała. Moje nogi i żebra, i ręka zrosną się - spokojnie odparła Maris.
- Tak, myślę, że z czasem się zrosną. Ale to może nie wystarczyć. - Podszedł
bliżej i wtedy
zauważyła niepokój na jego twarzy. - Te obrażenia głowy..
|
WÄ
tki
|