ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Usłyszał wewnątrz
szczekanie, połączone z
żałosnym skowyczeniem.
- Jesteś tu, Hyderze? -
zapytał, macając drogę wśród
ciemności; nie chciał bowiem
przynieść z sobą światła. -
Chodź tu, mój stary. Chodź,
poczciwy piesku!
To mówiąc, spuścił łańcuch, a
wspaniały i ogromny brytan
rzucił mu się na piersi, wyjąc
na wpół dziko, a na wpół
radośnie. Był to ów pies,
którego pan Wilder nie chciał
kupić dla syna. Jacek Miller,
przyjaciel Horcia, pożyczył mu
go na dwa dni, niby dla
pilnowania domu podczas
nieobecności rodziców. HOracy
zatem znał się z nim dobrze.
Gwiżdżąc cicho, chłopiec
poprowadził brytana do dawnej
kancelarii ojca. Tam przywiązał
go sznurem do nogi stołu. Sznur
ten był tak długi, że brytan
mógł swobodnie przechadzać się
po pokoju; nie mógł jednak
poruszyć stołu, który był
przyśrubowany do posadzki.
Pokończywszy przygotowania,
HOrcio kazał Hyderowi leżeć
cicho, a sam wyszedł, starannie
zamknąwszy drzwi za sobą.
Małgosia, zamknięta, daremnie
wołała HOrcia. Postanowiła
czekać cierpliwie, aż przyjdzie
Jan, zapali gaz i otworzy jej
drzwi. Nie przypuszczała, aby
złośliwy chłopiec ośmielił się
zrobić krzywdę pieskowi.
Niepokój jej wzrastał z każdą
chwilą spędzoną w samotności i
mroku wśród ciszy wielkiego
domu, w którym umilkły wszelkie
odgłosy życia. Odetchnęła
swobodniej, gdy usłyszała w
sieni kroki Horcia, który
wyzywająco zawołał przez drzwi:
- Bardzo chce ci się zobaczyć
psiaka? Zamknąłem go w
bezpiecznym miejscu i jeżeli
chcesz go odzyskać, musisz sama
pójść po niego.
- Czy... czy zamknąłeś go w
domu? - trwożliwie spytała
Małgosia, przerażona myślą, że
wyniósł psinę do stajni.
- Tak - rzekł, wchodząc do
pokoju. - Jest w dawnej
kancelarii ojca. Nie boisz się
sama iść po Dandysa?
- Nie, nie boję się - odparła
dziewczynka.
Pobiegła naprzód, a Horacy
cichaczem skradał się za nią,
strasząc słowami i gestem, tak
że co chwila z przerażeniem
oglądała się za siebie.
Przy drzwiach kancelarii
przystanęła na chwilę, szukając
klamki w ciemności: gaz bowiem
w korytarzu palił się bardzo
słabo.
- Poczekaj - rzekł Horcio
pomogę ci. - I nim dziewczynka
opamiętała się, wepchnął ją z
całej siły do pokoju i zamknął
drzwi na klucz.
Ogłuszona gwałtownym
pchnięciem, zaledwie
oprzytomniała wśród ciemności,
gdy poczuła tuż obok siebie
przyśpieszony i gorący oddech
jakiegoś stworzenia. Dwoje
wielkich, połyskujących groźnie
oczu wyjrzało na nią z
ciemności.
Dziki i przeraźliwy okrzyk
trwogi wyrwał się z piersi
dziecka.
- Horciu! Johnie! Ratujcie!
Na pomoc!
- Jakże ci się podoba mój
pies? - brutalnie roześmiał się
pod drzwiami chłopiec. - Radzę
ci, nie zaczepiaj go! Nie jadł
dzisiaj i nie wiadomo, na co
się może odważyć.
- Puść mnie! - wołała
półprzytomna z trwogi. - Puść
mnie! O! Proszę cię, proszę,
Horciu! Będę już grzeczna!
Łkanie dławiło jej głos.
- A będziesz skarżyć na mnie
przed rodzicami? - pytał
HOrcio.
- Lizeto, Lizeto! - krzyczało
dziecko.
- Wołaj sobie choć do sądnego
dnia! Nikt cię nie usłyszy. Jan
i kucharka wyszli, ja też
wychodzę i zostawię cię tu na
noc.
Po długich dwóch godzinach
HOracy zdecydował się nareszcie
wypuścić uwięzioną. Ciekawy był
bardzo, jak też strach na nią
podziałał. Ogarniała go jednak
pewna trwoga na myśl, że
wylęknione dziecko mogło umrzeć
pod wpływem zbyt gwałtownego
wstrząsu. Pobiegł więc do
pokoju i otworzył drzwi; Hyder
wyskoczył ku niemu, witając go
radośnie.
- Cóż u licha! - zaklął
chłopiec. - Jak śmiałaś
odwiązać go bez mego
pozwolenia? Co widzę, przegryzł
sznur! To mi chwat! Małgosiu,
wychodź teraz!
Żadnej odpowiedzi.
- Pewnie zemdlała - pomyślał
sobie. - W pokoju nie było
słychać żadnego szelestu.
Zapalił zapałkę, spojrzał
wkoło siebie... nic, tylko
świeży powiew nocnego
powietrza, wpadając przez okno,
odgarnął mu włosy z czoła
|
WÄ
tki
|