Wtedy pozna prawdę o sobie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie ulegnie jak Piotr, cała jego subtelno¶ć zapodzieje się, być może w okamgnieniu, a głos, którym tak sugestywnie opl±tywał kogo¶, zmieni swoj± barwę, lodowata oschło¶ć wypełni jego mózg i nakaże post±pić zgodnie z własnym interesem, który nazwie konieczno¶ci±. Odetnie się wtedy od niej, wpędzonej w pułapkę, wynajdzie jaki¶ asekuracyjny powód, dla którego musi być bezwzględny, i natychmiast w to uwierzy, a uwierzywszy, rozgrzeszy się... — O czym my¶lisz? — spytał. — O tobie. Jak się zachowasz, gdy zechcesz bezwzględnie doprowadzić swój plan do końca. — Nie użyję kogo¶ jak ¶rodka do celu — odrzekł. — A jeżeli kto¶ ciebie użyje? Zatrzymał się przed ni±. — Odrzucę go! Jak ty odrzuciła¶! — Nie wiesz wszystkiego. \ 44 — Znam Jerzego. Powiesz, kiedy zechcesz. Spiskowali¶my ze sob± już przed narodzeniem. Możesz mi ufać. To zobowi±zuje. — Nie lubię słowa zobowi±zanie — powiedziała. — Pachnie przymusem. — Bo jest nim. Ale trafia się przymus, który jest rado¶ci±. I to jest wła¶nie ten przypadek. — Dziękuję, Dede. — Dlatego chcesz wyjechać, że... — Dlatego. — Mama się zgadza? Nie odpowiedziała. Zrozumiał. Zerwał się. — Nieprawdopodobne! — rzekł w osłupieniu. — Zrozum j± — powiedziała cicho. — Raczej trudno — odrzucił. — To moja decyzja. Nie chcę tutaj być. — Boisz się? — Nie. Nie wiem. Być może. Co to ma w końcu za znaczenie, Dede. — Powinna była ci zakazać. Chociaż tyle! — Co by to zmieniło? — Twoje samopoczucie, choćby. Wyjechałaby¶ st±d i tak. Ale na innych papierach. Zamilkli. Przesiadł się bliżej niej. Siedzieli dłuższ± chwilę, wsłuchuj±c się w odgłosy z dołu. — Mamy spadek po babci — odezwał się. — Wystarczy na mieszkanie. — My¶lę, że tak — odrzekła. — Gdzie chcesz mieszkać? -*- W największym mie¶cie. ? — W porz±dku. Załatwię to. Twoja czę¶ć starczy na mieszkanie, a moja na rok życia. Może na dłużej. My¶lę, że na dłużej. Rozmawiali spokojnie. Nie spiesz±c się, omawiali każdy szczegół. Oczy ich wysupływały nawzajem ze swoich twarzy to, co woleliby ukryć przed przed sob±, ale ogarniaj±cy ich niepokój nie dał się zamaskować niczym. Schody zatrzeszczały gło¶no. Kto¶ wchodził ostrożnie, najciszej jak mógł. Z dołu dobiegał głos Teresy i to wyja¶niło ostrożno¶ć wchodz±cego. Piotr cicho otworzył drzwi i równie cicho zamkn±ł za sob±. — O, to tylko ty! — mrukn±ł Adam. 45 — Tylko? — zażartował Piotr. Oczy miał nadal uważne. Nasłuchiwał, co na dole, lecz głos Teresy wła¶nie umilkł. Odprężył się więc, wybrał fotel i opu¶cił się ostrożnie w dół. — Znowu przytyłem — rzekł wzdychaj±c. — Za mało miło¶ci — mrukn±ł Adam. Piotr roze¶miał się. Wygl±dał teraz jak dawny, nieco bułowaty, wyro¶nięty ponad normę, i to we wszystkie strony, Piotrek, z którego pokpiwali dobrotliwie i który to szalenie lubił. Poprawił nie dopinaj±c± się kamizelkę, potem krawat, wystrojony jak na wesele, od stóp do głów. Adam powiedział to do Julii brzeżkiem warg ponad głow± brata. — Żeby¶ wiedział, jak to trzyma w liniach. — Straciłem je, fakt — przyznał Piotr — nie mieszczę się w żadnym ubraniu. — Kiedy¶ chodziłe¶ w golfach, co było tańsze. A krawat znałe¶ z obrazka — przypomniał mu Adam. — Tak między nami, przyszedłe¶ tu mówić o modzie i tuszy? Umilkł. Piotr także już go nie słuchał. We troje patrzyli teraz na drzwi. Ale kroki zatrzymały się na pode¶cie, potem kto¶ zbiegł w dół. Stukaj±ce obcasy skierowały się do kuchni. — Wypraszam sobie, Marianno! — usłyszeli podniesiony głos Teresy. — Dlaczego zamykasz mi przed nosem drzwi?! W tym domu nie sposób już wytrzymać! — Nie mieszkasz tu — odrzekł głos Marianny. — Przyszłam dzisiaj z Piotrem, bo... — Przyprowadziła¶ go, to chcesz powiedzieć? — przerwała Marianna. > — Pukałam do mamy, ale nie otworzyła. Wiem, że jest u siebie. — Nie musi. Skoro jest u siebie. — W tym domu nigdy nie było tak zupełnie normalnie! — uniosła się Teresa. — Jak dla kogo — odrzekła Marianna równie gło¶no. — Kiedy skończyłam dziesięć lat, ojciec przyprowadził mnie tutaj, abym pomagała w kuchni. Ale aptekarz przyjrzał mi się, kupił tornister i posłał do szkoły razem ze swoj± Maryl±. I tak tu zostałam. Nigdy też nie usłyszałam, że jestem krótka i krzywa. Tak ty mi, Teresa, niczego o tym domu nie mów. Sama wygl±dasz, jakby¶ nigdy prawdziwego nie zaznała! — Jak ¶miesz, Marianno! \ 46 — Dla ciebie nie jestem Mariann± — odrzekła Marianna. — Pozwoliłam ci ze względu na Piotra. — Jeste¶ tutaj tylko służ±c± — przypomniała jej ostro Teresa. — Ale nie twoj±. Zabieraj się więc z mojej kuchni i nie pokazuj więcej, bo dam ci rondlem w łeb! Trzasnęły drzwi. Obcasy Teresy zastukały o posadzkę w korytarzu, potem stuknęły drzwi wyj¶ciowe, na ogród. Adam wyjrzał oknem. Skrócona o nogi, zasłonięta kapeluszem-kołem, Teresa prezentowała się niepo-kaĽnie. — Grzybek sromotnik na przyciętym trzonku — powiedział Adam. — To moja żona — napomniał go Piotr. — Ubolewam, bracie — na to Adam. Piotr zamilkł. Wstał, z roztargnieniem przespacerował się przez pokój. Już był kim¶ jnnym, już pchało go, aby pobiec za Teres± i załagodzić sprawę. Adam obserwował go zło¶liwie u¶miechnięty. Piotr przystan±ł przed nim. — Nie pojmuję — rzekł szorstko — dlaczego wszyscy s± przeciw niej. Nawet Marianna. — Słyszałe¶ j± przed chwil±. 1 nadal nie pojmujesz? Pojętny jeste¶... — Traktuje siej± jak obc±. — Ona się tu nigdy nie przyjmie. Nie ta ro¶lina. I nie ten grunt. — To moja żona — powtórzył Piotr już bezradnie. — Powiedziałem, współczuję ci. Piotr obrócił się ku drzwiom. Złapał za klamkę, ale zaraz cofn±ł się. Obejrzał się na Julię siedz±c± pod oknem. Wrócił na s±siedni fotel. — To twoja... sprawa poróżniła nas — rzekł z wymówk±. — Nas? — podchwycił Adam. — Przecież stoisz z boku. — Teresa mówi... — J± też zostaw na uboczu, skoro sama nie potrafi się tam zatrzymać — uci±ł Adam. — To moja żona — powiedział po raz trzeci Piotr. — Wszyscy wiemy, jak do tego doszło — odrzucił szorstko Adam. — Wybacz, jestem chamem. Ale wprost się o to prosisz. Piotr umilkł. Patrzył na swoje ręce, wreszcie b±kn±ł, że musi pój¶ć do apteki, bo to jego zmiana, ale nie ruszał się z fotela. Wzrok jego bezustannie wędrował od Julii do Adama, potem zatrzymał się tylko na niej. — Nie chcę, aby cię co¶ spotkało. 47 — Już mnie spotkało, Piotrek — odrzekła łagodnie. .— Tak mi przykro — ci±gn±ł. — Wiem. — Nie powinna¶ st±d wyjeżdżać. To bł±d — rzekł niepewnie. Julia u¶miechnęła się do niego. Nie chciał, aby opu¶ciła dom, bo tam w głębi nadal była jego Juli± z Werony
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.