ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Dziewczyna pilnowała mnie z wyraźną zaciętością.
- Miała mi pani powiedzieć o Luandzie - przypomniała. Iedwo zdążyłam usiąść. -
Znałam Luandę osobiście, to była piękna, szybka, wytrzymała klacz. Teraz jest w
stadninie. Odwróciłam się ku niej.
- W skrócie, bo nie mam czasu. Iuanda przyszła skądś, nie pamiętam, z
Czechosłowacji chyba...
- Z Czechosłowacji, zgadza się.
- Przychodziła tu na torze ostatnia albo przedostatnia, w drugiej grupie, niżej
zejść jeszcze nie zdążyła. I jakiś obcy dżokej jechał, też nie pamiętam z jakiej
okazji, może miting był, albo co, wszystko jedno, dość że ten obcy dżokej na
niej usiadł, dużo koni szło. Iuanda od razu wyszła na prowadzenie, bo ten obcy
dżokej zwyczajnie pojechał i cześć. Żadnych sztuk nie próbował. Nikt się tym w
pierwszej chwili nie przejął, bo każdy wiedział, że Luanda odpadnie,
beznadziejny koń. Dystans był dość krótki, tysiąc czterysta chyba. Iuanda nie
dość, że szła, to jeszcze się oddalała i z największą łatwością przyszła
pierwsza w charakterze fuksa sezonu. Okazało się, że na koniu po prostu trzeba
pojechać, a nie czaić się, czekać na finisz i tak dalej. Stanowiła wręcz
kliniczny przykład, od samego początku nigdy nie była wyjechana i ten raz był
pierwszy. Nie dało się jej dłużej chować, nawet nasza komisja techniczna
zdołałaby to zobaczyć, poszła do pierwszej grupy. Iuanda, nie komisja
techniczna, i teraz jej dzieci wygrywają podobnie. Trzeba na nich po prostu
pojechać. Iuanda pokazała dowodnie, ile zależy od jazdy i do dziś dnia blask od
tego przypadku bije.
Dziewczyna zaczęła chyba sama sobie dalej dedukować, bo dała mi spokój.
Przypomniało mi się, że była tu w towarzystwie, obejrzałam się jeszcze raz,
facet gdzieś znikł, siedziała solo. Zdziwiło mnie trochę, że przeciętny patafian
nie pilnuje takiej pięknej dziewczyny, ale nie miałam do niej głowy, zajęłam się
programami i typowaniem na jutro.
Szósta gonitwa ruszyła, Maria opadła na fotel koło mnie w momencie startu
- Co zostało? - spytała nerwowo.
- Iipecki - odparłam, jednym okiem patrząc w lornetkę, a drugim usiłując
widzieć, co i gdzie zapisuję. - I Cesta odpada. - A tam Cesta... - mruknął
Jurek.
- No to Krysty już nie ma - zawyrokował pan Marian ponuro.
- Gdzie Terencja...?!
- Trzecia. Trzyma się...
- Prowadzi Dżubar - powiedział głośnik. - Na drugim miejscu Gęsia, trzecia
Terencja, czwarty Swing...
- Dżubar z miasta do miasta - ogłosił pan Edzio.
- Dawaj, Cesta! - zaproponował Miecio.
- Zabij go! - poprosiłam Marię dość gwałtownie.
- Na prostą wyprowadza Dżubar - kontynuował głośnik. - Gęsia słabnie...
Swing poszedł na duże koło i trochę stracił.
- Wyniosło go! - wrzasnął Waldemar. - To idiota ten paralityk!
- Dawaj, Dżubar! - ryknął okropnie ktoś za nami.
- Prowadzi Dżubar, druga Terencja, polem finiszuje Swing, Dżubar Terencja,
Dżubar Terencja...
- Dawaj, Dżubar! - darło się pół loży.
- Dawaj, Terencja! - wrzasnęłyśmy obie z Marią równocześnie.
- Weźmie go! Dawaj, Swing!
- Cholera, nie dojdzie... Dawaj, Dżubar!
- Dżubar Terencja - mówił głośnik monotonnie. - Terencja Dżubar, Terencja
Dżubar...
Terencja wysunęła się o pół długości, przyszła z Dżubarem, Swing był trzeci.
Grałam oczywiście Terencję ze Swingiem, Dżubara wyłącznie na pierwsze miejsce,
przegrałam porządki, ale nie martwiło mnie to zbytnio. Terencja skończyła nam
triplę.
- Zdaje się, że jest to osiemdziesiąty raz, kiedy wygrywasz przez pomyłkę? -
powiedziałam do Marii. - Ja przy tobie przy okazji?
- Mam! - zawiadomił zwycięsko Jurek. - Skończyłem!
- My też. Ciekawe, ile dadzą.
- Od czwartej, to już było wiadomo, że Derczyk nie jedzie - przypomniała Maria.
- Bolka grali. No, może jeszcze Terencja...
Krysta z ostatniego miejsca prawie dogoniła Swinga, była za nim o pół długości.
Zapisując wyniki usiłowałam dodać jej co należy, ale nie byłam w stanie tego
czegoś sprecyzować. Poprzestałam w końcu na informacji, że straciła start.
Za triplę dali 980 tysięcy, prawie milion, wzbogaciłyśmy się w pewnym stopniu.
Ponadto Terencja zaczęła mi ostatnią triplę, dalej miałam Fawora, faworyta
absolutnego i kończyłam czterema końmi. Miecio swoją Fontanną doprowadzał do
szaleństwa wszystkich, uparłam się, że nie dotknę tego łacha, ale skusił mnie
zerowy bilet na tablicy, nie wytrzymałam, wzięłam. Było to 5-6, Fawor z
Fontanną.
Dziewczyna za mną przyrosła chyba do fotela, nie ruszyła się z miejsca.
- Zaczynam trochę rozumieć - zwierzyła mi się. - Widzę, ze tu na koniu numer
sześć, na Fontannie, siedzi taki chłopak, Osika, ja go znam. Czy on jedzie
pierwszy raz?
Fontanna mnie dotychczas napełniała żywą niechęcią, starałam się nią nie
interesować. Spojrzałam na program i na tablicę.
- Osika - potwierdziłam. - Pierwszy. Co to za chłopak?
- Taki sobie. Był w stadninie, jego ojciec jest stajennym, a on kocha konie.
Uwielbia. Jeździ na nich chyba od urodzenia, strasznie chciał zostać dżokejem i
widzę, ze wreszcie zaczyna. Myśli pani, że mógłby wygrać?
- W żadnym absolutnie wypadku. Po pierwsze, Fontanna to jest najgorszy koń w tej
stawce, trzylatek co prawda i może była chowana, ale... zaraz. Cztery razy szła,
trzy razy ostatnia, a raz przedostatnia Po drugie, na arabach trzeba umieć
pojechać. A po trzecie, to w pierwszej jeździe w życiu podobno każdy idiocieje,
dopiero gdzieś od piątej zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, co robi. Gdyby koń
go wyniósł sam z siebie, to owszem, ale Fontanna go nie wyniesie, nie ma obawy
|
WÄ
tki
|