ďťż

Wraz z zanikiem barier ekonomicznych, złagodzeniu uległy także wszelkie presje społeczne...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Człowiek nie czuł już dłużej obowiązku mieszczenia się w ramach przyjętych obyczajów i norm, odgrywających tak ważną rolę w całkowicie skomercjalizowanym świecie epoki przedjowiszowej. Religia, tracąca powoli grunt już od wielu wieków, zaniknęła całkowicie. Więzy rodzinne, podtrzymywane poprzez tradycje oraz wskutek ekonomicznej potrzeby istnienia przywódców i obrońców, uległy rozluźnieniu. Mężczyźni i kobiety tworzyli luźne związki zgodnie z chwilowymi pragnieniami, rozdzielając się w dowolnym momencie. Przestały istnieć wszelkie ekonomiczne oraz społeczne powody stabilności instytucji rodzinnych. Webster zatrzymał potok myśli i drukarka ucichła. Wyciągnął rękę, zdjął pokrywę aparatu i przeczytał ostatni akapit. Otóż to - pomyślał. - Tutaj tkwiła przyczyna. Gdyby nie zaczęły rozpadać się rodziny, gdyby on z Sara pozostali razem... Nerwowym gestem potarł brodawki na wierzchu lewej dłoni. „Ciekaw jestem, czy Tom nosi moje nazwisko, czy jej. Zwykle dzieci pozostawały przy nazwisku matki. Ja też początkowo nosiłem nazwisko matki, dopóki ona sama nie poprosiła mnie o zmianę. Powiedziała, że chciałaby sprawić radość mojemu ojcu, a jej jest wszystko jedno jak będę się nazywał. Ojciec był bardzo dumny ze swego nazwiska, a ja byłem jego jedynakiem. Matka natomiast miała więcej dzieci. Gdybyśmy tylko pozostali razem... Wtedy byłoby po co i dla kogo żyć. Gdybyśmy byli razem, Sara nigdy nie wybrałaby Snu, nie spoczywałaby teraz w zbiorniku cieczy, pogrążona w niebycie produkowanym przez tkwiący na jej głowie kaptur generatora snów. Ciekawe, jaki typ snu wybrała, jaki rodzaj syntetycznego życia teraz wiedzie... Powinienem był ją zapytać, nie zdobyłem się jednak na to. Nie wypadało zresztą pytać o takie rzeczy...” Ponownie podłączył się do maszyny, nasunął hełm i uporządkował myśli. Drukarka znów ożyła. Człowiek przeżył wstrząs. Trwało to jednak krótko. Człowiek próbował znaleźć swoje miejsce. Szybko zaniechał. Pięciotysięczna społeczność nie była w stanie przejąć na siebie wszystkich obowiązków, które spoczywały na milionach mieszkańców - milionach, które wyemigrowały na Jowisza w poszukiwaniu lepszego życia w innej postaci. Pozostałych na Ziemi pięć tysięcy ludzi nie miało ani sił, ani odpowiedniego celu, ani wystarczających bodźców. Przestały funkcjonować stymulatory psychologiczne. Przestała oddziaływać tradycja, która dla pozostałych na Ziemi osób stała się przytłaczającym ciężarem. Doszedł do głosu juwainizm, który przedtem stymulował otwartość ludzi wobec siebie samych i wobec współplemieńców, a teraz stał się narzędziem, wykazującym ludziom bezcelowość wszystkich ich poczynań. Juwainizm całkowicie wyeliminował pojęcie odwagi. A przecież ślepa, nie ograniczona w żaden sposób odwaga, odwaga nie mająca nic wspólnego z celem, do którego zostanie spożytkowana, była rzeczą najbardziej potrzebną pięciu tysiącom zagubionych ludzi. Wszystkie ich zamierzenia - w porównaniu z wcześniejszymi dokonaniami - były mizerne i uwidoczniły jedynie, że marzenia milionów nie mogą zostać zrealizowane przez pięciotysięczną grupę zapaleńców. Ziemia zapewniała im wszelkie wygody i żadnych zmartwień. Mieli wystarczające ilości pożywienia, odzieży, mieli własne domy, przyjaźń sąsiadów, wszelkie udogodnienia - żyli w luksusie. W zasięgu ręki było wszystko, co można było sobie tylko zamarzyć. Człowiek zrezygnował z prób jakiejkolwiek działalności; pogrążył się w zbytku. Dokonania ludzkości przestały odgrywać jakąkolwiek rolę, a życie przemieniło się w bezsensowną kontemplację rajskiego otoczenia. Webster ponownie ściągnął hełm i wyłączył drukarkę. Gdyby znalazł się choć jeden człowiek, który będzie miał ochotę przeczytać tę pracę. Gdyby znalazł się ktoś, kto byłby w stanie ją zrozumieć. Gdyby kogoś jeszcze obchodziło, ku czemu zmierza ludzka egzystencja. Oczywiście, można by o tym głośno opowiadać. Można by wyjść na ulicę, chwytać każdego napotkanego za rękaw i wszystko mu wyłuszczać. Zrozumieliby, juwainizm zmusiłby ich do zrozumienia
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.