ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- A więc z zachodu. No to oczywiście nie mogłeś zobaczyć jarmarku, bo ten znajduje się po wschodniej stronie miasta.
- Przychodzą tu też łowcy soboli?
- Wielu, panie.
- Chciałbym kilku zwerbować.
- Chcesz przyjąć do służby sobolników? Hm, panie, to ryzykowna sprawa. Możesz przy tym zyskać dużo pieniędzy, ale też dużo stracić. . - Kto chce zyskać, musi ryzykować.
- Jakich ludzi chcesz zwerbować?
- Możesz mi polecić kilku dobrych myśliwych? Chcę stworzyć grupę na polowanie.
- To ci się nie uda, panie.
- Dlaczego nie?
- Ci ludzie sami szukają sobie towarzystwa. Żaden z nich nie da sobie narzucić towarzysza, którego nie lubi. Musisz zawrzeć ugodę z jakimś doświadczonym myśliwym i jemu pozostawić znalezienie odpowiedniej liczby towarzyszy.
- Zastosuję się do twojej rady. Może powiesz mi, do kogo mam się zwrócić?
- O, wielu tu jest takich, panie! Ale najsłynniejszym jest... tak, panie, gdybyś mógł jego dostać!
- A kto to taki?
- Numer Osiemdziesiąty Czwarty.
- Numer Osiemdziesiąty Czwarty? Czy to jest jego nazwisko?
- Jak się naprawdę nazywa, tego nie wie nikt oprócz sędziów, którzy go skazali. Nawet tutejsze władze go nie znają. Jak okiem sięgnąć nie ma tu lepszego myśliwego. Wprawdzie niewiele mówi, ale każdy chętnie ma go za towarzysza: jednak zawsze sam wybiera sobie ludzi i zawsze powraca z najbogatszymi lupami.
- Czy jest jeszcze młody?
- Liczy sobie prawdopodobnie około sześćdziesięciu lat.
- Jest już tutaj?
- Jeszcze go nie wdziałem. Ale wszyscy go znają, i jak o niego spytasz, to każdy ci go wskaże. Najpierw jednak musisz złożyć wizytę naczelnikowi powiatu.
- Najpierw? Czy to takie pilne?
- Tak. Po pierwsze bez jego pozwolenia nie wolno ci spędzić ani godziny w moim domu, w ogóle w Wierchnieudinsku. Po drugie bez jego zezwolenia nie wolno ci pójść na jarmark, a po trzecie nie możesz zawrzeć z nikim umowy bez podpisu i stempla naczelnika.
- A on zażąda za to zapłaty?
- Tak, panie, a będzie ona tym wyższa, im dłużej będziesz zwlekał z obowiązkiem przedstawienia mu się. Naprawdę nie mogę udzielić ci lepszej rady, niż żebyś natychmiast udał się do niego.
- Prokljataja Ross..., przeklęta Roś...
Obcy nie wymówił głośno tego słowa, wymruczane przekleństwo zagłuszyła broda.
- Dobrze, to pójdę - odparł. - A zanim wrócę, doprowadź mój pokój do porządku.
Skierował się do głównego wejścia w sąsiednim budynku. Nad jednymi z drzwi wisiał napis prissntstwije, co znaczy kancelaria.
Stał tam mężczyzna w mundurze zwykłego kozaka. Obcy zwrócił się w jego kierunku.
- Gdzie znajdę isprawnikal
Nie otrzymał od razu odpowiedzi, bo kozak jakby przerażony cofnął się i wytrzeszczył na niego oczy.
- Czy to możliwe? Florin! Ty? Na Syberii?
Obcy zmienił się na twarzy i także zrobił krok do tyłu, ale szybko się opanował.
- Mylisz się. Ja cię nie znam.
- To możliwe, ale tym lepiej ja znam ciebie. Wprawdzie od naszego ostatniego spotkania minęło już sporo lat i moja twarz bardzo się zmieniła, ale twoich rysów nie można zapomnieć, jeśli zobaczyło się je choć raz.
- Dziwne! - powiedział obcy wzruszając ramionami. - A kimże to jestem według ciebie?
- Kamerdynerem Florianem! - - Kamerdynerem? Czyim?
- Pana Bnmo von Adelhorst.
- Nigdy w życiu nie słyszałem tego nazwiska. Kozak zbliżył się do niego.
- Na Boga - powiedział ochryple - im dłużej ci się przypatruję, tym większej nabieram pewności. Florian, to przecież ty! Nie udawaj!
Obcy rozgniewał się.
- Nie sądzę, abyś miał zamiar mnie obrażać! Nosisz znak zesłańca, a więc służysz w regimencie syberyjskim za karę. Wystarczy jedno słowo, aby twoja kara została zaostrzona. Z łatwością mógłbyś zostać przeniesiony z klasy drugiej do piątej!
Pomimo tej groźby kozak nie zmienił zdania.
- Założę się, że się nie mylę! To niemożliwe, żeby dwóch ludzi było do siebie tak podobnych.
- A cóż to może być innego, niż podobieństwo9 Nie potrzebuję się kłócić ze skazańcem, a udowodnię ci, że się mylisz. Oto mój paszport, czytaj!
Obcy wyciągnął swój paszport i podał go kozakowi. Paszport wystawiony był przez władze Orenburga i podpisany przez tamtejszego gubernatora na nazwisko Fedor Łomonow, kupiec. Nie powinno więc być żadnych wątpliwości, lecz kozak zaczął porównywać wygląd obcego z opisem w paszporcie.
- Tu jest napisane: brak dwóch przednich zębów, a u ciebie nie widać luk w uzębieniu - powiedział. - Jak to możliwe?
Rozwścieczony obcy wyrwał kozakowi paszport z ręki.
- Bo sobie dałem wprawić, ty barani łbie! Są sztuczne. Nie jesteś zresztą naczelnikiem i nie masz prawa sprawdzać mojego paszportu. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, powiedz tylko, czy ispmwnik urzęduje.
- Tak, możesz wejść!
Przedpokój posiadał troje drzwi. Jedne, przez które kupiec Fedor Łomonow wszedł, drugie, przez które udał się do isprawnika i trzecie prowadzące bezpośrednio na podwórze.
- Mimo wszystko to on - mówił kozak do siebie. - Czego on tu szuka? Gdzie spędził wszystkie te lata? Dlaczego się tak wypiera swojego nazwiska?
Nie miał czasu na dalsze rozważanie tej sprawy, bo właśnie otworzyły się trzecie drzwi i do środka weszły trzy osoby.
Przodem kroczył mały. gruby człowieczek o skośnych oczach, z wystającymi kośćmi policzkowymi i w ogromnej czapie z niedźwiedziego filtra. Odziany był od stóp od głów w same skóry, do pasa miał przypiętą ciężką szablę, a w prawej ręce trzymał potężny pejcz, jednak człowiek ten nie wydawał się być bardzo niebezpieczny, gdyż z jego niewinnej twarzy wystawał na świat śmieszny nosek, a szerokie usta uśmiechały się dobrodusznie.
Za nim postępowała kobieta w podobnym stroju i z pejczem w dłoni. Brakowało jej jedynie niedźwiedziej czapy. Rzadkie włosy splecione w dwa ciężkie warkocze opadały jej wzdłuż pleców, uszy zdobiły jej duże złote kolczyki, a na piersiach wisiał ciężki srebrny łańcuch. Jej twarz była, o ile to jeszcze możliwe, jeszcze bardziej dobrotliwa, niż twarz jej męża, a jej tusza znacznie większa, tak że z trudem przeciskała się przez otwór drzwi
|
WÄ
tki
|