ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Pięknym łukiem przesadził strumień i puścił się dalej. W każdym razie wiedział, co sądzić o tym człowieku i na pewno poznał się na nim, skoro uważał za stosowne schwytać go i unieszkodliwić.
Była to jednak ciężka sprawa. Niezliczone pnie spalonych drzew trudno było odróżnić od wysokiej na stopę warstwy popiołu. Wierzchowiec, gnając galopem, mógł zranić sobie kopyta tak dotkliwie, że o dalszej jeździe nie byłoby mowy. Spostrzegł to również Winnetou, gdy potknął się kilkakrotnie. Zatrzymał więc konia, zeskoczył i ruszył dalej pieszo. Był doskonałym biegaczem. Wiedziałem, że nikt go nie zdoła przegonić, wszak tylekroć życie nasze zależało od jego nóg. Teraz jednak zawadzała mu nie tylko strzelba, ale wszystkie manatki, podczas gdy tamten nie nosił nic przy sobie i gnany strachem pędził z szybkością, na którą w zwykłych warunkach na pewno by się nie zdobył Znacznie wyprzedził Winnetou, aby Apacz mógł go doścignąć w krótkim czasie. W każdym razie wiedziałem, że dopędzi go na dłuższym dystansie, gdyż Apacza cechowała wytrwałość, jaką z pewnością nie mógł się ścigany poszczycić.
Zbieg skierował się ,w stronę wzgórza, łysego od czasu pożaru, a leżącego poza budynkami hacjendy. Dotarł doń o całą minutę wcześniej od Winnetou i zniknął z drugiej strony. Apacz, znalazłszy się na wzgórzu, z początku chciał się również puścić dalej, przystanął jednak, zamyślił się, ocenił wzrokiem odległość dzielącą go od ściganego i podniósł broń do oka. Jednakże zamiast dać ognia, opuścił strzelbę, wykonał ruch ręką, który miał oznaczać nie, wolę tego zaniechać, odwrócił się i zszedł z góry. Niebawem dosiadł wierzchowca i powrócił przez strumień.
Winnetou woli go puścić rzekł. Tam, w drugiej kotlinie, jest znowu las, który się nie spalił, dotarłby przede mną i nie ujrzałbym go więcej.
Pomimo to mój brat doścignąłby go na pewno odparłem.
Tak, schwytałbym, ale z wielką stratą czasu, być może, przeszło dzień cały musiałbym iść jego śladem. A rzecz niewarta takiego zachodu.
Brat mój chciał strzelać. Dlaczego tego nie uczynił?
Chciałem go tylko zranić, ponieważ zaś odległość była zbyt duża, nie byłem pewny swego strzału. Wiem o nim dużo złego, ale nie tyle, abym miał prawo odbierać mu życie.
Mój brat zna tego człowieka?
Tak. Mój przyjaciel Old Shatterhand, zdaje się, nie widział go, lecz słyszał o nim z pewnością. Należy do bladych twarzy, zwanych mormonami, zalicza się do świętych dnia ostatniego, lecz całe jego życie po dziś dzień to stek występków. Niebezpieczny to człowiek, ba, nawet morderca. Nie zabił jednakże nikogo z moich braci, muszę więc darować mu życie.
A jednakże ścigałeś go. Byłeś więc przekonany, że wyciągniemy korzyść z tego pościgu.
Tak. Ponieważ mieszka w hacjendzie, więc bez wątpienia jest sprzymierzeńcem Meltona, zna zapewne jego zamiary i plany, i, być może, udałoby się nam zmusić go do wyjawienia zbrodniczych zamysłów tego bractwa.
Gdybym wiedział o tym, nie uszedłby, schwytałbym go, gdy rozmawiał ze mną, lub zatrzymał kulą w ucieczce. Kim jest ten człowiek, którego nazywasz niebezpiecznym, a nawet mordercą?
Prawdziwego nazwiska nie znam, zwykle nazywają go Player.
Player! Aha! gracz. O tym słyszałem bardzo wiele. Wiesz, że Melton miał brata, słynnego szulera Karcianego, który zastrzelił w forcie Uintah oficera i dwóch żołnierzy. Pogoniłem za nim aż do fortu Edwarda. Schwytałem go i wydałem, lecz później zdołał ujść. Player był kamratem tego właśnie Meltona. Wielka szkoda, że udało mu się uciec.
A może popędzimy za nim? Old Shatterhand znajdzie jego trop równie łatwo, jak ja, więc nam nie ujdzie.
Jestem przekonany, ale Winnetou powiedział słusznie, że zabrałoby to zbyt wiele czasu, który możemy wykorzystać z większym pożytkiem. Player wzdął mnie za dobrego znajomego Meltona i dlatego wyjawił parę rzeczy, których na pewno teraz żałuje. Muszę o nich powiedzieć memu czerwonemu bratu.
Gdy skończyłem, powtórzył zamyślony:
Wellerowie udali się z emigrantami nad Puentę de la Roca, a Melton z hacjenderem do Ures. Co mają do roboty ziomkowie Old Shatterhanda nad Fuente?
Gdybym wiedział! Czy Winnetou zna to miejsce?
Raz polowałem tam w górze przez dwa dni, udając się z Chihuahua do Sonory; nocowałem wtedy nad Fuente. Znam tę okolicę tak dobrze, jak gdybym bywał tam często. Na pewno nie udali się na polowanie. Uprawa roli jest również wykluczona. To dzika i pustynna miejscowość. Gdyby mieli orać, pozostaliby w hacjendzie, gdzie praca pilniejsza.
A więc to zagadka. A może prawdy trzeba szukać w tym, że chcą się spotkać nad Fuente z Indianami Jumami, a więc sprzymierzeńcami Meltona, których współplemieńcy za jego namową zniszczyli hacjendę?
Jacy Jumowie? Przecież nie Veteya ze swoimi ludźmi, których wzięliśmy do niewoli?!
Nie, chodzi o inny oddział z tamtym jedynie zaprzyjaźniony. Przypuszczam nawet, że Wielkie Usta wie o spotkaniu nad Fuente i z pewnością zachodzi tu ścisły związek ze zburzeniem hacjendy. Należy się spodziewać, że raz dokonawszy łotrostwa tam, nad Fuente, przygotowują jakiś nowy szatański plan.
Old Shatterhand wypowiada myśli Winnetou. Twoim ziomkom znowu grozi niebezpieczeństwo; jestem gotów natychmiast wyruszyć do Fuente.
Nie zwlekałbym z pomocą, ale mój brat słyszał, że Melton udał się do Ures z don Timoteem, aby prawnie zatwierdzić sprzedaż.
Mój brat woli więc udać się do Ures, pozostawiając emigrantów swojemu lodowi?
Nie
|
WÄ
tki
|