ďťż

Wiecznie prze- męczone łapczywą pogonią za meblami i bibelotami...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Mieszkają oboje w Chicago. W świąteczny poranek Brian będzie robił polaroidem zdjęcia ich córeczce - Chelsea (imię to jego pomysł) - leżącej w kołysce, kołysce z widoczkiem południowoafrykańskiego pejzażu, o ile pamiętam. Zapewnię i Brian, i Susan będą przez cały dzień pracować; w czasie świątecznego obiadu też. Mam nadzieję, że któregoś dnia uda mi się uratować Susan od tego opłakanego losu. W którymś momen- cie chcieliśmy z Davem wynająć jej egzorcystę i nawet zatelefonowaliśmy na wydział teologii uniwersytetu, żeby nam kogoś polecili. Poza Tylerem, o którym już trochę wiecie, pozostaje Evan, obecnie zamieszkały w Eugene w stanie Oregon. Sąsiedzi nazywają go „tym jedynym normalnym dzieckiem Palmerów", ale są rzeczy,o któ- rych sąsiedzi nie wiedzą: że pije, że puszcza pensję na kokę, że niemal z dnia na dzień wygląda coraz gorzej. I jeszcze czasem zwierza się Dave'owi, Tylerowi i mnie, że zdradza Lisę, swoją żonę, do której przema- wia publicznie głosem Elmera Fudda. Evan nie jada jarzyn, więc jesteśmy wszyscy przekonani, że które- goś dnia jego serce po prostu weźmie i wybuchnie. Serio, po prostu zrobi łubu- du! . i już A on ma to gdzieś. Och, panie Leonard, co to się z nami porobiło? Wypatrujemy tego ptaszka, co miał wyfrunąć z aparatu - naprawdę go wypatrujemy - i nic. Niech nam pan pomoże. ***** Na dwa dni przed Bożym Narodzeniem lotnisko w Palm Springs jest już zapchane różowiutkimi tury- stami i głupawymi, jakby oskalpowanymi marines. Wszyscy jadą do domu na roczną dawkę trzaskania drzwiami, wstawania od stołu z obrażoną miną i innych tradycyjnie rodzinnych psychodram. Claire z cierpką miną pali jednego papierosa za drugim - czeka na samolot do Nowego Jorku, ja do Portland. Dag sili się na dobroduszność; nie chce po sobie pokazać, że będzie mu smutno samemu przez ten tydzień, bo nawet MacArthurowie jadą na święta do Calgary. Cierpka mina Claire to jej mechanizm obronny: -Ja wiem, że obaj uważacie mnie za natrętną pantoflarę, że jadę za Tobiasem do Nowego Jorku. No, nie patrzcie tak na mnie. -Szczerze mówiąc, Claire, ja tylko czytam gazetę - mówię. -Ale chcesz tak na mnie patrzyć, już ja wiem. Nawet nie warto jej tłumaczyć, że to paranoja. Od wyjazdu Tobiasa Claire odbyła z nim tylko parę mało skomplikowanych rozmów telefonicznych. Szczebiotała i robiła mnóstwo planów, a Tobiasz tylko słuchał tego na drugim końcu, jak gość w restauracji, któremu długo i nużąco recytują jadłospis - mahi- mahi, flądra, ryba piła a on od razu wie, że nie ma na nic z tego ochoty. No więc siedzimy w poczekalni na dworze, czekając na te skrzydlate autobusy. Mój odlatuje pierwszy; za- nim odejdę, Dag zdąży jeszcze powiedzieć mi, żebym nie próbował podpalić rodzicom domu. ***** Jak już wspominałem, moi rodzice, czyli Frank i Louise, piętnaście lat temu zamienili dom w muzeum czasów sprzed piętnastu lat, bo wtedy ostatni raz kupili nowe meble i wtedy zrobiono to nasze Zdjęcie Ro- dzinne. Od tego czasu większość swej energii poświęcają ukrywaniu oznak mijającego czasu. No dobra. Kilka drobnych objawów świadczy jednak o pewnym postępie cywilizacyjnym - drobiazgi takie jak kupowanie niemarkowej żywności w ilościach hurtowych, co zaraz widać po zagracających kuchnię, pa- skudnych pudłach - i nawet się tego nie wstydzą („wiem, że to może zły gust, słoneczko, ale ile pieniędzy się przez to. oszczędza"). W domu znalazło się też kilka nowocześniejszych urządzeń technicznych, ale to głównie za sprawą Tylera: kuchenka mikrofalowa, wideo i automatyczna sekretarka. Zauważyłem, że oboje moi rodzice, para technofobów, rozmawiają z automatyczną sekretarką jak babcia ze wsi, sto lat temu nagrywająca się na płytę gramofonową. BIEDA CZYHA: Finansowa paranoja przekazana dzieciom przez rodziców pamiętających cza- sy kryzysów gospodarczych. ODŁĄCZYĆ RESPIRATOR, IMPREZOWAC: Marzenia dzieci, obliczających w myśli wartość net- to obojga rodziców. SŁABIZM: Skłonność do stawania po stronie strony słabszej w każdej niemal sytuacji. Na rynku konsumpcyjnym oznacza to kupowanie mających mniejsze powodzenie, żałosnych lub po prostu gorszych produktów: „Wiem, że te serdelki to murowany atak serca, ale wy- glądały tak żałośnie przy tym całym żarciu dla yuppie, że musiałam je kupić". - Mamo, czemu w tym roku nie pojedziecie na Maui i dacie sobie spokój z tym Bożym Narodzeniem? My z Tylerem już mamy depresję. -Może za rok, kochanie, kiedy będziemy trochę lepiej stali finansowo. Wiesz, ile teraz wszystko kosztu- je... -Mówisz tak co rok. Może wreszcie przestaniecie dziadować? Udawać, że jesteście biedni? -Bądź wyrozumiały, misiu. My to lubimy. Wyjeżdżamy z lotniska. Wokół dobrze mi znany zieleniobraz Portland. Wystarczyło te dziesięć minut, żebym wyzbył się lub zapomniał wszelkich postępów, duchowych i psychicznych, jakie poczyniłem z dala od rodziny. - Czyli teraz tak się strzyżesz, kochanie? A więc to prawda, że dla własnych rodziców człowiek zawsze ma najwyżej dwanaście lat, choćby nie wiem co robił. Oni naprawdę nie chcą jątrzyć, ale ich uwagi są pozbawione wszelkiej skali i koncentrują się na dziwnych rzeczach
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.