ďťż

W tej małej glinianej izbie jest nas teraz 11 osób...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Spostrzegłam przed lepianką stertę kiziaków i mówię do mamusi na pocieszenie, że może wreszcie trochę się ogrzejemy, może jakoś przetrwamy do lata. Nie dane nam jest jednak ogrzanie się, bo piec niesamowicie dymi. W izbie czarno od dymu, dosłownie wędzimy się w nim, szczypie w oczy, płaczemy, Jędruś kaszle coraz bardziej i mimo silnego mrozu musimy otwierać drzwi, przez które wpada wprost na naszą pryczę bardzo zimne, mroźne powietrze. Leonowa zła jak gradowa chmura, nie odzywa się do nas wcale, choć na pewno zdaje sobie sprawę, że nie jesteśmy nic winni. Pani Gienia mówi, że z piecem jest już tak od kilku miesięcy, ale nie ma zduna — poszedł na front i nikt nie może nic poradzić. Dopiero w lecie trzeba będzie przebudować piec. Małe dzieci pełzają po polepie, ledwie je mogę dojrzeć w tym dymie. Jesteśmy bardzo zmartwieni, jak chory Jędruś będzie się czuł w tych warunkach. Leonowa mruczy coś pod nosem. — Jutro pójdę do biura — mówi — niech przyjdzie jakaś 147 komisja i wypowie się, czy możemy w tyle osób tu mieszkać, w tym sześcioro małych dzieci, a wasz w dodatku chory. Komisja przychodzi i sporządza protokół, że mieszkać można. Jest wojna i nie czas na wygody. — Czy wy to rozumiecie, kobiety? Trzeba pocierpieć i poza frontem. Rozumiecie to, czy nie? — Tak, rozumiemy dobrze i to od dawna. Po odejściu komisji nastrój jest jeszcze gorszy. Jędruś gorączkuje i kaszle, przez cały czas leży, jest za słaby, żeby wstać i pobawić się z dziećmi. Dzieci Leonowej garną się do niego, wchodzą na pryczę. Widzę, że jest zmęczony, krople potu na czole, głos bardzo cichy. Zaczynam zajmować się dziećmi, aby odciągnąć je od Jędrusia, żeby miał trochę spokoju. 8 marca nagle odwilż i ciepło, coś niebywałego o tej porze roku, jak mówią miejscowi. Wybieramy się więc z mamusią do Zołotuchy, może uda się kupić kiziaki. Pożyczyłam dziecinne saneczki wierząc, że wrócimy z opałem. Zimowa droga nie jest taka piękna jak w lecie, wąwóz zasypany i trzeba dobrze uważać, żeby nie zboczyć ze ścieżki. Transakcja udana, sprzedano nam 50 kiziaków za 22 ruble. Wracamy zadowolone, ale musimy się śpieszyć, przed nami 6 km, a o zmroku niebezpiecznie, grasują wilki. Wracamy szczęśliwie do domu, bardzo zmęczone. Adaś pracuje nadal na fermie, ja też za kilka dni wracam do przeganiania świń. Już połowa marca, a Jędrusiowi nic nie jest lepiej, bardzo prosi o zsiadłe mleko. Szukam po całym sowchozie, aż w końcu udaje mi się kupić u Gałkinowej (żony dyrektora) aż 2 litry za 2 ruble. 15 marca otrzymujemy list od Zbyszka z Guzar, pisany 24 lutego, typowy, złożony w trójkąt. „Najukochańsza Helusiu i Dzieci!... W liście z dnia 10 XII 1941 r. piszesz, że dajesz sobie jako tako radę [...] odkąd jestem w wojsku nie ma takiego dnia, żebym nie myślał o Was. Nieraz żałuję tego, że Was zostawiłem na pastwę losu. Teraz już o powrocie nie ma mowy, bo z wojska nie wystąpię. Kto by chciał wystąpić teraz, traci obywatelstwo 148 polskie. Co do urlopu to na razie są wstrzymane z tego względu, że tu panuje tyfus plamisty, bardzo dużo było już wypadków śmierci. Co do mnie, to trzymam się dobrze i zdrowo, więc nie masz się co martwić. Staram się o zapomogę dla Was przez Opiekę Społeczną [...] Coś chodzą pogłoski 0 naszym wyjeździe dalej, tylko nie wiadomo, kiedy to nastąpi. W każdym razie napisałbym jeszcze do Was. My już mamy całkowite umundurowanie angielskie, wyglądamy na prawdziwych żołnierzy. Jeżeli można byłoby dostać niezadługo urlop, to starałbym się przyjechać do Was, bo kto wie, czy jeszcze się kiedyś zobaczymy, jak się już wyjedzie stąd. Myślałem o tym, żeby Was tu ściągnąć, ale teraz o tym nie ma mowy, bo panuje tu tyfus. Kochana Helusiu, pisz dużo i często na tutejszy adres. Całuję Was najserdeczniej, Twój kochający brat Zbyszek." Adres: Uzbecka Republika, Bucharska obłaść, miasto Guzar, skrytka pocztowa 215/1/B. Jak zwykle po przeczytaniu listu od Zbyszka ogarnia nas wielkie wzruszenie. Co za szlachetny, wspaniały człowiek, myśli ciągle o nas, przysyła nawet swój skromny żołd. Jakie wielkie jest jego zatroskanie. Jędruś ogląda list, pokazuje dzieciom i mówi: — To jest list od mojego kochanego wujka, który był tutaj traktorzystą, a teraz jest żołnierzem — To twój wujek był na prawdę traktorzystą? — pyta jeden z chłopców. —Ja też jak będę duży zostanę traktorzystą. Domyślam się, że jest to wymarzony zawód dla chłopców. Jędruś opowiada o tym, jak go wujek raz przewiózł traktorem 1 jak bardzo się cieszył z tej jazdy. To, że teraz jest żołnierzem, mniej interesuje chłopców. Zaczynamy przyzwyczajać się do dymu. Pomimo że płaczemy, krztusimy się, dusimy, ale jakoś wytrzymujemy przy zmniejszonym wietrzeniu. Marzec znów jest bardzo mroźny
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.