ďťż

- W przybliżeniu jedenaście przecinek trzy dwa miesiąca, kapitanie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Dobrze - westchnął Colin. - Nie mamy wielkiego wyboru. Lećmy na Defram i zobaczymy, co tam znajdziemy. - Ano - zgodziła się Jiltanith. - Zda się, iże tam leżą nasze nadzieje. - Ja też tak uważam - powiedział MacMahan, a Ninhursag w milczeniu pokiwała głową. - W porządku. Chcę tu jeszcze posiedzieć i trochę pomyśleć. Proszę, obejmij wachtę, Tanni. Zwolnij wszystkich z gotowości boj owej, a później niech Sarah skieruj e nas na drogę na pod-świetmej. Dołączę do ciebie w punkcie dowodzenia numer jeden, kiedy tu skończę. - Hectorze, ty i Hursag usiądźcie razem i stwórzcie mi modele wszystkich scenariuszy, jakie jesteście w stanie wymyślić. Wiem, że nie macie żadnych potwierdzonych danych, lecz zróbcie burzę mózgów z innymi dorosłymi Imperialnymi i Daha-kiem i spróbujcie ekstrapolować tendencje. - Tak, sir - odpowiedział cicho MacMahan, a Colin oparł brodę na dłoniach i wpatrzył się smutno w hologram, podczas gdy inni opuszczali salę. Nie spodziewał się nagłego olśnienia. Wiedział jedynie, że musi przez chwilę pozostać sam ze swo-imi myślami, a w przeciwieństwie do podwładnych, miał wystarczająco dużą władzę, by tak się stało. ROZDZIAŁ PIĄTY -I jak, marszałku Tsien? Tsien popatrzył spokojnie na Geralda Hatchera. To były pierwsze słowa, jakie padły od chwili opuszczenia biura wice-gubernatora. Potem uniósł brew, zachęcając do wyjaśnień, Amerykanin jednak tylko się uśmiechnął. Tak naprawdę Tsien doskonale rozumiał jego pytanie i szczerze doceniał takt męż- czyzny. - Jestem... pod wrażeniem, towarzyszu generale - odpowiedział. - Wicegubernator to potężny człowiek. - Jego odpowiedź znaczyła więcej niż słowa, które się na nią składały, i Tsien na tyle dobrze poznał Amerykanina, by wiedzieć, że to zrozumie. - To prawda - zgodził się Hatcher i gestem zaprosił Tsiena do swojego biura. - Musi być - dodał poważniejszym tonem. Tsien pokiwał głową. Przeszli przez opustoszałe biuro. Znów pada, zauważył, patrząc na krople wody spływające po szybach. Hatcher wskazał mu fotel przed biurkiem, a sam usiadł na ob- rotowym krześle. - Ja też tak sądzę - stwierdził Tsien, siadając ostrożnie. - Jed-nak wydaje się tego nieświadomy. Nie robi wrażenia kogoś... - Imponującego? Dumnego? - podpowiedział Hatcher z uśmiechem i Tsien roześmiał się wbrew sobie. DZIEDZICTWO ZNISZCZENIA 59 _ I to, i to, jak sądzę. Wybaczcie, lecz wy na Zachodzie wsze wydawaliście mi się przesadnie zainteresowani oso-bistą pompą i ceremoniałem. U nas to urząd lub okazja, a nie czołwiek, zasługuje na uznanie. Nie zrozumcie mnie źle, warzyszu generale, mamy własne sposoby ubóstwiania, a na-czyliśmy się tego na dawnych błędach. Ci, którym oddajemy część, są w większości... bezpiecznie martwi. Mój kraj zro-umiałby waszego gubernatora. Naszego gubernatora, powinienem chyba powiedzieć. Jeśli pragniecie uzyskać potwierdzenie, że jestem pod jego wrażeniem, to wam się udało, generale Hatcher. _ To dobrze. - Hatcher zamyślił się; jego twarz zdawała się bardzo napięta. - Czy wierzy pan, że jesteśmy z panem szczerzy, panie marszałku? Tsien przyglądał mu się przez chwilę, po czym skinął lekko głową. - Tak. Wszystkie moje nominacje zostały zatwierdzone, a pokaz... - Tsien zawahał się przez chwilę przed wypowiedzeniem wciąż obcego mu słowa — biotechnologii w wykonaniu gubernatora, jak również innych imperialnych technologii, był bardzo przekonujący. Wierzę - właściwie nie mam innego wyboru - w wasze ostrzeżenia dotyczące Achuultan, jak również w to, że wraz z sojusznikami robicie wszystko, by odnieść sukces. W świetle tych wszystkich wydarzeń nie mam innego wyboru, jak tylko przyłączyć się do waszych wysiłków. Nie mówię, że "Cdzie to łatwe, generale Hatcher, ale z pewnością spróbujemy. I wierzę, że nam się uda. ~ To dobrze - powtórzył Hatcher, po czym usiadł wygodniej uśmiechnął się. - W takim razie, panie marszałku, jak tylko ekin przygotuje listę, jesteśmy gotowi przeprowadzić ulepsze- e Pierwszego tysiąca wybranych przez was ludzi. "~ Ach tak? - Tsien wyprostował się. Rzeczywiście, wszyst- nabrało tempa. Nie spodziewał się, że ci ludzie Zachodu... erwał j poprawił się. Nie spodziewał się, że ci ludzie tak 60 David Weber i 'i ,11,,'H szybko zaproponują coś takiego. Przecież wcześniej powinien nastąpić okres testowania i oceny uczciwości! Ale kiedy spojrzał na Amerykanina i lekki ironiczny błysk w jego oku uświadomił mu, że gospodarz doskonale widzi jego tok myślenia, poczuł się nieco zawstydzony. - Towarzyszu generale - powiedział w końcu - doceniani waszą szczodrość, ale... - To nie szczodrość, panie marszałku. Ulepszaliśmy swoich ludzi od chwili odlotu Dahaka, a to oznacza, że Sojusz jest daleko w tyle. Musimy nadrobić tę różnicę, dlatego wyślemy trans- portowce ze sprzętem do ulepszania do Pekinu i trzech innych wybranych przez was miast. A kontrolowane przez was urządzenia naziemne otrzymacie, jak tylko je wybudujemy. Tsien zamrugał, a Hatcher uśmiechnął się. - Marszałku Tsien, jesteśmy dwoma oficerami służącymi pod dowództwem tego samego głównodowodzącego. Jeśli nie będziemy zgodnie z tym się zachowywać, niektórzy zaczną wąt- pić, czy nasze deklaracje solidarności są szczere. Odchylił się do tyłu i czekał. Wreszcie Tsien powoli pokiwał głową. - Macie rację. To i tak jest szczodrość, ale macie rację. A ja powoli dochodzę do wniosku, że nie tylko wasz gubernator jest potężnym człowiekiem, towarzyszu generale. - Geraldzie, proszę. Albo Ger, jeśli tak będzie wygodniej. Tsien chciał grzecznie odmówić, ale zrezygnował. Nigdy nie traktował swobodnie zażyłości, jaka panowała między oficerami w służbie czynnej, nawet wśród jego braci Azjatów, jednak w tym Amerykaninie było coś czarującego. Nie chłopięcego, choć Tsien wiedział, że ludzie Zachodu z jakiegoś niezrozumiałego powodu bardzo tę cechę cenią, lecz czarującego. Kompetencja Hatchera i jego niezachwiana uczciwość wzbudzały szacunek, lecz tu chodziło o coś innego. Charyzma? Prawie, ale to nie do końca właściwe słowo. Właściwym określeniem byłaby... otwartość. A może przyjaźń. DZIEDZICTWO ZNISZCZENIA 61 przyjaźń. Czy to nie dziwne, że po tak wielu latach poczuł coś takiego w stosunku do zachodniego generała? A jednak... gaśnie, „a jednak". - Dobrze... Geraldzie - powiedział. _ Wiem, że to jak wyrywanie zębów, panie marszałku. - Łagodny uśmiech Hatchera sprawił, że te słowa nie zabrzmiały obraźliwie
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.