ďťż

W pobliżu jakiejś ubogiej farmy musiał przeciąć drogę...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zrobił to szybko, ale i tak spostrzegł go jakiś malec wyglądający przez okno. — Mamusiu, żywy hamburger ucieka — zawołał na widok Holdinga. — Cicho bądź, gówniarzu, wiesz, że jestem na diecie! Wzmógł czujność. Szczęśliwym trafem udało mu się ominąć grupę rolników pracujących na polu. Ciemna ściana lasu była coraz bliższa. Ostatni kilometr przebył rowem obok szosy. Wcześniej trafił się mały stawek pokryty rzęsą. Utytłał się, ile mógł, w zielonym paskudztwie i gdy tylko przejeżdżał jakiś pojazd, nieruchomiał na dnie rowu, pragnąc wtopić się w otaczającą zieloność. — Wyglądam zapewne jak świnia z sił specjalnych — zaśmiał się w duchu. Zresztą kierowcy, zajęci swoimi problemami, nie obserwowali dokładnie zawartości rowów. Niemniej dopiero po wejściu do lasu poczuł się w miarę bezpiecznie. Głodu nie odczuwał, mimo wstrętu i wewnętrznych oporów znakomicie napasł się na śmietnisku (ależ ci ludzie marnują dary boże!), a potem dopełnił witaminami, maszerując przez tereny rolnicze. Las był wonny, cichy i bezludny, co napełniło go dodatkową otuchą. Wybrał przesiekę biegnącą prosto na południe. Według obliczeń, w dwa dni powinien dotrzeć na drugą stronę rezerwatu. Ale co potem? Jak pokona gęsto zaludnioną okolicę i bezkresne przedmieścia Holliday Spring? Zamyślony, omal wdepnął na jakąś parkę migdalącą się na kocyku. — O, przepraszam — chciał powiedzieć, ale wyszedł mu tylko kwik. Zamarł ze strachu. — Słyszałeś? — pisnęła Molly. — A co miałem słyszeć? — sapnął posterunkowy Simpson. — Kocham cię, moja mała świnko morska. Tylko nie rozpraszaj się. Co robisz? Nie było komendy spocznij! Ale Molly wysunęła się spod niego i przykryła halką. — Czy, czy są tu dziki? — zapytała rzeczowo. — Naturalnie, że są — policjant był trochę zaskoczony, ale nie tracił poczucia humoru. — Tu wszystko jest dzikie; dzicy ludzie, dzikie koty… ale na pewno nie ma twojego dzikiego męża. No, chodź. — Może mi się tylko wydawało, ale przysięgłabym, że widziałam dzika koloru khaki — szepnęła. Chwilę nasłuchiwali, jednak w lesie panowała niezmącona cisza. Wrócili do przerwanych zajęć pozamałżeńskich. Dobry kwadrans Holding siedział przycupnięty w krzakach, nie ośmielając się odetchnąć. Gdy jednak zobaczył, że para wraca do przerwanych igraszek, zaczął się powoli wycofywać, przed tym jednak dokładnie obejrzał całą polankę. Obok koszyka z wałówką i odzieży wiszącej na krzakach uwagę jego przykuł jeden przedmiot: pistolet w skórzanej kaburze. — Przydałby mi się jak nic — pomyślał. W pięć minut potem, gdy Rick palił papierosa, a Molly płukała się w potoku, nagle ozwał się klakson służbowego wozu. Policjant chwycił portki i wskakując w nie w biegu, pomknął do forda zaparkowanego na skraju przesieki. Molly pogoniła za nim. Drzwi samochodu zastali otwarte, ale poza tym wszystko było na miejscu. Nikogo nie zainteresował magnetofon ani radio. — Jakiś cholerny żartowniś! Kurza twarz! — zaklął Simpson. Wrócili do gniazdka miłości. Jednakże poprzedni nastrój prysnął. Tym bardziej, że miało się ku wieczorowi i zewsząd pojawiły się stada komarów. Rick nałożył koszulę, począł zwijać koc i wówczas zauważył brak służbowej spluwy. * * * Lucy Holding miała chandrę. Mało, że po powrocie do domu nie zastała męża, chociaż powinien dawno być (Neo–Holding zdecydowanie mniej przejmował się pracą, niż prawdziwy docent), to jeszcze nie potrafiła przestać myśleć o tej biednej Dolores. Przeważnie piękne dziewczyny mają powiernicę od serca brzydką jak noc. Lucy była wyjątkiem nie potwierdzającym reguły — jej jedyna prawdziwa przyjaciółka, Dolores Mendoza, córka ognistego Meksykanina i energicznej Irlandki, była bodajże najpiękniejszą laseczką w całym obfitującym w luksusowe dupcie rozrywkowym zagłębiu o nazwie Holliday Spring. Cheersleaderki w jednej ze szkół wyższych zadebiutowały równocześnie jako pin–up girls, z tym, że o ile Lucy posiadała dość inteligencji, by popracować nad sobą i nauczyć się śpiewu i tańca, Dolores wybrała karierę mężczyznożerczego pnącza. Doskonale świadoma swoich walorów, po krótkim stażu jako cali girl (w ramach doskonalenia zawodowego), postanowiła sprzedawać się rzadko i drogo, a półtora roku temu została na stałe dziewczyną Richarda Karsky’ego, najbogatszego z magnatów środkowego Południa. O majątku tego przemysłowca (11 miejsce na liście tygodnika „Straight Magazine”) krążyły przedziwne opowieści; mówiono, że ten syn ubogiego emigranta ze środkowej Europy sam nie wiedział już, ile jest wart. A swoje aktywa zna z dokładnością do miliarda dolarów. Nie oznaczało to jednak, że dla zdobycia kolejnych głupich pięciuset milionów cofnąłby się przed czymkolwiek. Tu cytowano zazwyczaj zagadkową śmierć wiceprezydenta Santosa czy zamach stanu w Kostaryce, a może Salwadorze. Każdy jednak zimnokrwisty rekin posiada słabe punkty i Karsky nie był wyjątkiem — chorobliwie skąpy odnosił do supermarketu puste butelki, by odzyskać kaucję. Po poznaniu Dolores stał się wręcz rozrzutny. Zakupił dla niej wytwórnię filmową, która wyprodukowała zaledwie jeden film „Zmysły, zmysły, zmysły” z panną Mendoza w roli głównej. Film prawdopodobnie pobiłby wszystkie rekordy kasowe (i to raczej nie ze względu na wartości artystyczne), gdyby nie szał, w jaki wpadł Karsky podczas prapremiery. Najpierw kazał wyciąć wszystkie sceny, w których jego narzeczona grzeszyła przeciwko wszelkim przykazaniom
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.