ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Z resztką piwa poszedłem do toalety. Rozpiąłem kombinezon,
spoglądając na butelkę. Nie miałem juz ochoty na piwo.
- I po co ten długi, nużący proces? - zadałem sobie retoryczne
pytanie i wylałem piwo do sedesu.
Dowlokłem się do pokoju, wyłączyłem światło. Ile można spać nad
biurkiem z elektronicznym garnkiem na głowie? Było cicho, bardzo
cicho. Nawet młodziaki na półpiętrze przestali się znęcać nad gitarą.
Tylko równy szum komputera i migotanie świec na monitorze.
Przekręciłem się, wtuliłem twarz w poduszkę. Sen nie nadcho-
dził. Tam, w Głębi, leży nieruchome, martwe ciało Strzelca. Nie
smutno mu tam beze mnie? Jest w tym coś ze zdrady.
-Ostatni raz! -jęknąłem, wstając. Włożyłem hełm, wetknąłem
wtyczkę kombinezonu w port. Położyłem ręce na klawiaturze.
Deep
Enter.
We śnie przytulam się do Viki, ona coś mamrocze, odwracając
się na drugi bok. Jej głos jest bardzo cichy, ale i tak się budzę.
Więc też śpi w Głębi.
Ognisko dogasło. Pewnie zaraz wstanie świt, ale ciemność jesz-
cze nie odeszła. Tylko czerwone błyski dopalającego się ognia. Nie-
udacznik leży z boku nieruchomy jak głaz. A gdyby cię tak kopnąć,
chłopczyku? Czy jesteś tu z nami, czy wyszedłeś z Głębi i wysy-
piasz się w miękkim cieplutkim łóżeczku?
Patrzę na niebo, na czarny skrzący się kryształ. Jak to powiem
działem Vice? Ukradli nam niebo..."
Tak, ukradli. Im więcej ludzi odejdzie w Głębię, tym bardziej
odległe staną się gwiazdy.
Zresztą nie chodzi tylko o gwiazdy. Zawsze znajdą się tacy, dla
których ten świat jest niedostępny. Zagubione małolaty, które nie mogą
znaleźć pracy, dziewczęta z zakładów rybnych... Najpierw ułożone
rzędami rybie łebki w puszce. Żart czy bezgłośny krzyk, protest? Naj-
pierw rybie głowy. Dopiero potem zaczną z karków spadać ludzkie.
Czy czeka nas powtórne przyjście luddytów? Bunt przeciwko
maszynom, coraz bardziej niezrozumiałym i przerażającym? Czy
ktoś znajdzie wyjście?
Odwracani się, patrzę na Nieudacznika. Jeśli jesteś rozumem
Sieci, jeśli jesteś człowiekiem, który pokonał wirtualność, to właś-
nie ty możesz być tym wyjściem. Przerwaniem bariery, wydosta-
niem się ze ślepej uliczki. Dibienko -jeśli Człowiek Bez Twarzy to
rzeczywiście on - świetnie to rozumie.
Czy warto bawić się w szlachetność i ukrywać Nieudacznika,
jeśli on jest ratunkiem, połączeniem światów?
Nie wiem. Jestem tylko zwykłym człowiekiem, któremu przy-
padkiem trafiła się idiotyczna odporność na deep program. Dzięki
temu zarabiam na kawałek chleba, czasem z grubą warstwą masła
i kawioru. Ale nie mnie ratować świat, nie mnie decydować, co jest
dla niego dobre, a co złe.
Nie mam nic poza tą śmieszną, staroświecką moralnością, o któ-
rą martwi się Vika. A moralność to taka sprytna sztuczka, która ni-
gdy nie daje odpowiedzi - przeciwnie, przeszkadza ją znaleźć.
Lepiej być sprawiedliwym lub łajdakiem niż człowiekiem.
Czuję gorycz, robi mi się nieprzyjemnie. Tak mógłby się czuć
prowincjonalny sportowiec, którego włączono do reprezentacji olim-
pijskiej i kazano walczyć z mistrzami. To nie mój los...
Wtedy w niebie rodzi się dźwięk.
Znowu przekręcam się na plecy, wpatruję w czarny pęknięty
kryształ. Przez cały nieboskłon biegnie błękitny pas. Oślepiająca
strzała mknąca w dół.
-Co to jest, Lonia?
Vika siada i odsuwa włosy z twarzy. Kiedy się obudziła?
Albo kiedy ja zasnąłem?
Co jest wokół - sen czy jawa?
- Meteoryt - odpowiadam Vice.
Błękitna strzałajest coraz niżej; cieniutki śpiewny trel to jej tren,
płomień na końcu - ostrze.
- To spadająca gwiazda - bardzo poważnie mówi Vika i już
wiem, że jednak śpię.
Nieudacznik nadal się nie rusza.
Szczelina rozcina niebo do końca i wbija się w ziemię. Błękitny
pas gaśnie, niebo umie leczyć swoje rany. Tylko tam, gdzie gwiazda
dotknęła gór, płonie blady ogień.
- Obiecałeś, że znajdziemy gwiazdę - mówi Vika.
We śnie wszystko jest proste. Wstaję, podaję Vice dłoń, prze-
chodzimy przez Nieudacznika i zaczynamy schodzić ze zbocza. To
nie powinno być tak, do gwiazd idzie się pod górę, ale nie można
interweniować w sny.
Błękitne światło płonie na trawie, nie parząc i nie rzucając cie-
nia. Gwiazda spadła w jar pomiędzy wzgórzami
|
WÄ
tki
|