ďťż

W 1607 roku, podczas wojny o Inflanty, unikając prześladowań Karola Sudermańskiego, uszedł do Polski...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Zygmunt III Waza, pomny jego zasług dla naszego kraju i katolicyzmu, oddał wygnańcowi Sulejów, gdzie Schenking był aż do swej śmierci w 1637 roku komendatariuszem opactwa. On pierwszy zbudował tu pałac opacki... Oto pergaminy dyplomów fundacyjnych sulejowskiego klasztoru... Oto przywieszone do nich pieczęcie Kazimierza Sprawiedliwego, Konrada Mazowieckiego, Leszka Białego... Gdy w 1819 roku nastąpiła kasata zakonu, część dokumentów przejęły archiwa kościelne, ale wiele z nich trafiło do okolicznych dworów, a z nich i do chałup. Gdy pod przemożnym wpływem profesora podjąłem się w końcu napisania dziejów opatów sulejowskich, Pronobis robił wszystko, aby dostarczyć mi możliwie najwięcej dokumentów. W poszukiwaniu ich, przybrany w kapelusz o wielkim rondzie, od którego chłopi nazywali go “kłapouchym królem”, wędrował od chaty do chaty. Nazywano go też “szaleńcem bożym”, “mądralą”, ale nie było skrzyni czy strychu, których nie otwarto by przed nim. I tak gromadził skarby klasztornej biblioteki. Teraz należały one do mnie! - Czyżby jednak nie napisał szkicu o opacie Bernardzie? - powiedziałem zawiedziony, składając na kupki papiery profesora. - Informował mnie, że szkic jest już gotowy. A tu go nie znalazłem. Oczywiście brakuje również testamentu Jędrzeja Baldaricha-Bałdrzycha, o ile w ogóle istniał... Ale szkic?... Nataniel przerwał wędrówkę po komnatce: - Znałem Herakliusza jako człowieka niesłychanie dosłownego. Możesz być pewien, że napisał o tym Bernardzie! - To właśnie opat Bernard - wskazałem portret na ścianie. Nataniel przyświecił sobie lampą: - Malował Jan Aleksander Tertko. To malarz nadworny króla Jana III Sobieskiego... Ale co z tego wynika dla naszej sprawy? Jeszcze raz zajrzałem do przedśmiertnego listu profesora: - Nie wynika z niego, że był w posiadaniu testamentu, który przyciągnął tutaj tę damę z blizną. Ale musiał go widzieć, nieobce było mu bowiem nazwisko Baldarich-Bałdrzych, no i wiedział, że Jędrzej umarł bezpotomnie... Cóż, jedno jest pewne: nie ma testamentu, nie ma szkicu! - Czyżby coś łączyło te dwa dokumenty? - zainteresował się Nataniel. - Tak sądzę. I myślę, że należy dołączyć do nich upiornych mnichów i piękną damę... Skrzypnęły drzwi i do komnatki weszły Urwisy, nieśmiałe i zakłopotane. - Poznajcie najznakomitszego... - zacząłem, ale przerwał mi najchudszy z nich, Jarek. - My bardzo dobrze znamy pana, to znaczy pana poezję. Profesor czytał ją nam i tłumaczył, bo taka trudna... Nataniel chrząknął. Nie wiem, z zadowoleniem czy wstydem. - Ale teraz to chciałem powiedzieć coś, co może panom się przyda. Kiedy wczoraj wieczorem szedłem od profesora, to zobaczyłem, że zboczem od ruin idzie jakaś kobieta ubrana na czarno. Więc ja za nią, a ona do tego samego volvo, co pisaliśmy. Tylko że teraz zapamiętałem numer rejestracyjny: LDA 1230! Nataniel podszedł do chłopców z wyciągniętymi rękoma: - Naprawdę nie wiem, jak mam wam dziękować za pomoc! - uścisnął drobne dłonie. - Ale my zawsze, my dalej... - wybąkał speszony Jarek. - Jasne! - przerwał mu Nataniel. - A w nagrodę zapraszam was na wycieczkę do Nieborowa! - Hurra! - odkrzyknęły Urwisy, choć usłyszałem i ciche: - Pan Tomasz też nas tam zaprasza, umówili się czy co? - Gdybyście dostrzegli coś podejrzanego, meldujcie! - wtrąciłem się. - A na razie: czuwaj! - Czuj-czuj-czuwaj! - odkrzyknęła dziarsko trójka i popędziła na złamanie karku po ciemnych schodach. - Czy myślisz, że ich pomoc może się na coś przydać? - spytał mistrz. - Oczywiście. Jeszcze nigdy nie zawiodłem się na harcerzach. Nataniel powątpiewająco zmrużył oko. Stanęła teraz przed nami zasadnicza kwestia: czy powiadomić policję o niepokojach profesora i obserwacjach Urwisów. Odrzuciliśmy tę myśl. Ostatecznie profesor sam w liście nazywał urojeniami to, co zobaczył i przeżył. A że chłopcy spotkali kobietę z volvo? W końcu każdy ma prawo uprawiać turystykę wtedy, kiedy będzie uważał za stosowne. Tajemniczej a fałszywej spadkobierczyni nieżyjący już profesor nie rozpozna. Musieliśmy więc zrezygnować z projektu współpracy z organami ścigania... Przez chwilę siedzieliśmy z ponuro zwieszonymi głowami. Podniosłem się wreszcie: - Mistrzu, czy nie zachowujemy się jak ludzie małoduszni i bez serc? - Nie, Tomaszu. Jak ludzie rozsądni usłyszałem cichą odpowiedź. Stanęliśmy przed okienkiem Herakliuszowego schronienia. Widać było oświetlony księżycem rozległy podwórzec klasztorny, stare drzewa wśród gruzów i romańską fasadę kościoła. Jasnymi smugami świeciły pnie brzóz przy attyckiej wieży, gdzie na zawsze spoczął nasz przyjaciel. Jego śmierć przeszła niepostrzeżenie dla świata jak śmierć motyla. W tym porównaniu Nataniel miał rację. Teraz wsparł rękę na moim ramieniu: - Jesteśmy zmuszeni, Tomaszu, sami odnaleźć zabójców mego nauczyciela. Jemu się to już na nic nie przyda. Ale może przyda się nam, żywym. I po chwili dodał: - Obrażę się, jeśli mniemasz, że poeta ma mniej inteligencji niż policjant
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.