ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Jeśli kiedykolwiek
istniała
mała dziewczynka tatusia, to właśnie ona. Musisz trochę więcej od niej wymagać,
kochanie,
bo zepsujesz ją tak, że stanie się nie do zniesienia.
Oczywiście, życie nie było usłane jedynie różami. Borykaliśmy się również ze
swoimi
codziennymi problemami. Deoce cierpiała z powodu zwichnięcia nogi w kostce,
Emilie miała
kolkę, a niewielki statek z ładunkiem z północnych ziem zaginął gdzieś na
wzburzonym
morzu. Co więcej, Janosz wyruszając pozostawił na miejscu naszych wrogów. Przez
jakiś
czas byli jednak zbyt zatrwożeni, by uczynić coś więcej poza rzucaniem
oszczerczych
zarzutów. Wprawdzie pewne zjawiska mogły służyć nam jako ostrzeżenie przed tym,
co
miało niebawem nadejść, lecz na razie większość z nas żyła w błogiej
nieświadomości,
marząc o skarbach, które wkrótce miały napłynąć z Odległych Królestw. Ceremonia
Całowania Kamieni wypadła wyjątkowo fatalnie. Nikczemnik, którego magowie
ukamienowali, by pobłogosławić żniwa, okazał się w istocie zagłodzonym
złodziejaszkiem.
Utoczono z niego niewiele krwi podczas miażdżenia pomiędzy dwoma starożytnymi
głazami.
Nastały burzowe dni, czarne niebo rozświetlały błyskawice, powietrze drżało z
gorąca, a psy i
jaszczury skowyczały kryjąc się po kątach. Gdy o świcie słońce rozjaśniało niebo
ognistą
czerwienią, gęste czarne chmury napływały znikąd, wirując i układając się w
upiorne
wyobrażenia. Powstało wiele niestworzonych historii. Mówiono, że druga wyprawa
kilkakrotnie gubiła drogę, że Janosz popadł w konflikt ze swoimi oficerami, w
końcu
zarzucano mu niemoralne wykorzystywanie czarnej magii dla przyjemności
cielesnych. Tak
jakby nie dość było opowieści o Janoszu, podróżnicy przynosili wieści, że
Likantyjczycy
zaczynają się burzyć stawiając pod broń liczne oddziały i coraz częściej
wspominając o
odbudowie wielkiego muru, który zburzyliśmy po zwycięskiej wojnie. Mimo to nie
przykładaliśmy zbyt wielkiej wagi do tych historii, sądząc że to jedynie
pogłoski, takie jak te o
osobliwym świetle i odorze wydobywającym się z Cytadeli Magów. Pytałem o to
Rali, lecz jej
szpieg doniósł jedynie, że wśród magów nadal istniały silne waśnie, choć teraz
ukrywali
panującą wśród nich niezgodę za zamkniętymi drzwiami, za którymi nawet obecność
czyścicielki byłaby podejrzana.
Po jakimś czasie powrócili pierwsi członkowie ekspedycji Janosza. Potwierdzili
krążące
plotki. Zarzucali, Janoszowi, że stał się despotycznym przywódcą, który nie
przyjmował
żadnych rad, publicznie upokarzając tych, którzy mieli śmiałość, by mu się
sprzeciwić.
Mówili, że nie tylko kilkakrotnie zbłądzili, lecz nadal wałęsali się po
nieznanych krainach,
gubiąc po drodze ekwipunek, skarby, a nierzadko padając ofiarą wojowniczych
tubylców. Nie
dawaliśmy posłuchu tym relacjom, jako że ludzie, którzy powrócili, byli ogólnie
znani jako
tchórzliwi łajdacy. Ogólnie uważało się, że wyruszyli na wyprawę tylko po to, by
zyskać
sławę tanim kosztem.
Cassini natychmiast wykorzystał nadarzającą się sposobność i zaczął częściej
występować
publicznie, oczerniając Janosza i czyniąc rozmaite wysiłki, by zszargać dobre
imię mego
przyjaciela. Jego zwolennicy stopniowo powychodzili z ukrycia. Wkrótce nabrał
takiej
śmiałości, że zaczął uczestniczyć w publicznych rytuałach. Asystował
Jeneanderowi w
dorocznej ceremonii deszczu potrząsając srebrnymi dzwoneczkami, które dzwoniły
niczym
krople deszczu, podczas gdy starzec podrzynał gardło tłustemu bykowi.
Deszcz spadł... lecz nie przestał padać. W końcu zmienił się w tak gęstą ulewę,
że ciężko
było odróżnić dzień od nocy. Ulice Orissy opustoszały. Ludzie pozamykali się w
domach,
wsłuchując się w ciężkie dudnienie kropli o dachy. Wraz z deszczem przyszedł
chłód i
nieustannie dokładaliśmy drew do ognia, by ogrzać nasze domostwa. Wkrótce
zabrakło opału.
Zielona pleśń zaatakowała ubrania i ocalałą żywność. Magowie biedzili się,
rzucając zaklęcia,
które miały ustrzec nas przed kataklizmem, lecz zaledwie udało im się odgonić tę
plagę, gdy
w naszych domostwach pojawiły się tysiące mrówek. Wychodziły z najmniejszych
szczelin
doprowadzając ludzi do szaleństwa, gdy próbowali zmiatać je ze ścian, z siebie i
ze swoich
dzieci.
Wszystkie nieszczęścia okazały się jednak bagatelne w porównaniu ze strachem,
jaki ogarnął
nas na widok wód przybierających w korycie rzeki. Nawet najstarsi mieszkańcy nie
pamiętali,
by kiedykolwiek wystąpiła z brzegów, lecz na zboczach okolicznych wzgórz
widniały liczne
ślady świadczące o kataklizmie, jaki miał miejsce w dawnych czasach. Kiedy więc
rzeka
zamieniła się w kipiącą masę błota i przeróżnych szczątków, zmiatając z impetem
jedną z
mniejszych przystani, miasto ogarnęła panika. Po naradzie z magami, sędziowie
przyprowadzili z lochów zbrodniarza, który uśmiercił żoną i dzieci, a następnie
upiekł je i
zjadł. Wydano rozkaz, by wszyscy mieszkańcy opuścili swe domostwa i udali się do
ofiarnego
ołtarza. Smutni i zziębnięci tłoczyliśmy się w strugach deszczu, a Jeneander z
Cassinim w
asyście pozostałych magów przez nieskończenie długi czas wypowiadali zaklęcia
ułaskawiające rzekę. Wśród czarowników nie zauważyłem Gamelana, co wiele mówiło.
Natomiast Revotant, ten stary złodziej, zaszczycił wszystkich swoją obecnością,
co mówiło o
wiele więcej. Ceremonia wypadła fatalnie: garnce z kadzidłami gasły nieustannie,
a kiedy
związano zbrodniarza, węzły same się rozwiązywały. Nieszczęśnik wrzeszczał,
jęczał i rzucał
się desperacko, ponieważ otępiająca mikstura, którą go napoili, w ogóle nie
działała. Ludzi
przerażały te wszystkie niepowodzenia. Nikt się nawet nie uśmiechnął, kiedy
Jeneander
wywinął kozła w błocie, mocując się z ofiarą. Niektórzy z nas odczuwali
współczucie dla tego
biedaka
|
WÄ
tki
|