ďťż

Upiłam się, myślała Amalia...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Robiło się coraz goręcej i czuła się coraz lepiej, coraz swobodniej, i nagle ona sama pociągnęła Ambrosia do tańca. Pary tłoczyły się objęte uściskiem, a muzyka brzmiała bez końca. Ambrosio trzymał ją mocno, Ambrosio odepchnął pijaka, który ją potrącił, Ambrosio całował ją w szyję: było tak, jakby to wszystko działo się gdzieś daleko, i Amalia głośno się śmiała. Potem podłoga zaczęła wirować, a ona złapała Ambrosia, żeby nie upaść: niedobrze mi. Usłyszała jego śmiech, poczuła, że ją gdzieś ciągnie, i nagle ulica. Zimny powiew uderzył ją w twarz i trochę otrzeźwiała. Szła uczepiona jego ramienia, czuła, jak jego ręka obejmuje ją w pasie, mówiła wiem dlaczego mnie namawiałeś do picia. Była zadowolona, nie obchodziło jej, dokąd idą, chodnik jakby się zapadał, nie mówisz mi, ale ja i tak wiem dokąd. Jak przez mgłę rozpoznawała pokój Ludovi-ca. Obejmowała Ambrosia, jej ciało tuliło się do Ambrosia, usta szukały ust Ambrosia, mówiła nienawidzę cię, Ambrosio, byłeś dla mnie niedobry, i wydawało jej się, że to jakaś inna Amalia robi to wszystko. Pozwoliła się rozebrać i położyć na łóżku, i myślała ty głupia, czemu płaczesz. Potem otoczyły ją twarde męskie ramiona, poczuła ciężar, który ją miażdżył, i ściskanie w gardle, aż jej brakło tchu. Wiedziała, że już się nie śmieje ani nie płacze, i gdzieś daleko zobaczyła twarz Trinidada. I nagle ktoś nią potrząsnął. Otworzyła oczy: w pokoju paliło się światło, pośpiesz się, mówił Ambrosio zapinając koszulę. Która godzina? Była czwarta rano. Głowę miała ciężką, ciało obolałe, co na to powie pani. Ambrosio podawał jej bluzkę, pończochy, pantofle, a ona ubierała się prędko, nie patrząc mu w oczy. Na ulicy było pusto, teraz chłodne powietrze sprawiało jej ból. Szła tuż koło Ambrosia, a on ją objął ramieniem. Ciotka zachorowała i musiałaś przy niej zostać, myślała, albo ty zachorowałaś i ciotka nie pozwoliła ci wyjść. Ambrosio głaskał ją po głowie, ale nie rozmawiali. Autobus przyszedł w chwili, kiedy nad dachami pojawiła się słaba poświata; jechali przez plac San Martín i był już dzień, gazeciarze wybiegali z bram. Ambrosio odprowadził ją do przystanku tramwajowego. Tym razem już nie będzie tak jak wtedy, Ambrosio, już nie będziesz niedobry? Jesteś moją żoną, powiedział Ambrosio, kocham cię. Stała przytulona do niego, aż nadszedł tramwaj. Pokiwała mu przez okno na pożegnanie i patrzyła za nim, tramwaj się oddalał, a on był coraz mniejszy. Samochód jechał ulicą Colón, okrążył plac Bolognesi i skręcił w aleję Brasil. Ruch na jezdniach i postoje pod światłami trzymały go pół godziny, zanim dojechał do dzielnicy Magdalena; potem, skoro wydostał się z alei, ruszył pełnym gazem przez puste, słabo oświetlone ulice i za parę minut był w San Miguel: spać, wcześnie pójść dzisiaj do łóżka. Na widok samochodu policjanci na rogu zasalutowali. Wszedł do domu, służąca właśnie nakrywała do stołu. Ze schodów obrzucił wzrokiem salon, jadalnię: świeże kwiaty w wazonach, błyszczące nakrycia i kieliszki na stole, wszystko w największym porządku. Zdjął marynarkę, bez pukania wszedł do sypialni. Hortensja siedząc przy toaletce robiła makijaż. - Queta nie chciała przyjść, jak się dowiedziała, że ma być Landa - jej twarz uśmiechała się do niego z lustra; rzucił marynarkę na łóżko celując wprost w głowę smoka: znikła. - Biedaczka na sam dźwięk jego głosu zaczyna ziewać. Dla ciebie musi się wdzięczyć do każdego starucha, mógłbyś jej od czasu do czasu sprowadzić jakiegoś fajnego chłopaka. - Każ podać coś do jedzenia kierowcom - powiedział rozluźniając krawat. - Wykąpię się. Przynieś mi szklankę wody, dobrze? Wszedł do łazienki, puścił ciepłą wodę, rozebrał się nie zamykając drzwi. Patrzył, jak wanna się napełnia, powietrze zwilgotniało od pary. Słyszał, jak Hortensja wydaje polecenia, służbie. Weszła ze szklanką w ręku. Wziął proszek. - Chcesz drinka? - spytała od drzwi. - Po kąpieli. Bądź tak dobra i przygotuj mi czystą bieliznę. Zanurzył się po szyję i leżał wyprostowany, nieruchomy, aż woda zaczęła stygnąć. Namydlił się, spłukał pod zimnym tuszem, wy szczotkował włosy i nago przeszedł do sypialni. Na grzbiecie smoka leżała czysta koszula, bielizna, skarpetki. Ubierał się powoli, coraz to zaciągając się papierosem, który dymił na brzegu popielniczki. Potem z gabinetu zadzwonił do Lozana, do Pałacu, do Chaclacayo. Kiedy zszedł do salonu, Queta już tam była. Miała czarną suknię z dużym dekoltem i włosy upięte w kok, było jej z tym do twarzy. Siedziały obie ze szklankami whisky w dłoniach i słuchały płyt. Kiedy Ludovico przyszedł na miejsce Hinostrozy, to już było trochę lepiej, dlaczego? bo Hinostroza był nudziarz, a Ludovico swój chłopak
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.