ďťż

Ucieklem z domu wariatów w swiecie Cienia...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Oszukiwalem ludzi i zabijalem ich. Spiskowalem i walczylem. Odzyskalem pamiec i próbowalem wyprowadzic swoje zycie na prosta. Znalazlem rodzine i przekonalem sie, ze ja kocham. Pogodzilem sie z tata. Walczylem za królestwo. Próbowalem wszystkiego, zeby jakos to razem powiazac. A teraz okazuje sie, ze to na nic. I nie mam juz checi, by nadal rozpaczac. Odretwialem. Wybacz. Pocalowala mnie. - Nie jestesmy jeszcze pokonani. Znowu bedziesz soba - zapewnila mnie. Pokrecilem glowa. - To jak ostatni rozdzial "Alicji" - stwierdzilem. - Mam uczucie, ze jesli krzykne "Jestescie tylko talia kart!", wszyscy rozsypiemy sie w powietrzu jak stos malowanych kartoników. Nie jade z wami. Zostawcie mnie tutaj. I tak bylem tylko dzokerem. - W tej chwili jestem silniejsza od ciebie - oswiadczyla. - Jedziesz. - To nieuczciwe - szepnalem. - Skoncz jesc. Mamy jeszcze troche czasu. A kiedy zajalem sie jedzeniem, ona mówila dalej: - Twój syn, Merlin czeka na spotkanie. Chcialabym wezwac go teraz. - Jeniec? - Niezupelnie. Nie bral udzialu w bitwie. Przyjechal po prostu jakis czas temu i chce sie z toba widziec. Kiwnalem glowa, a ona odeszla. Zostawilem jedzenie i lyknalem wina. Chyba zaczynalem sie denerwowac. Co czlowiek moze powiedziec doroslemu synowi, o którego istnieniu dowiedzial sie calkiem niedawno? Zastanawialem sie, co czuje wobec mnie. Czy wie o decyzji Dary? Jak powinienem sie zachowac? Patrzylem, jak nadchodzi z lewej strony, gdzie w sporej odleglosci zebralo sie moje rodzenstwo. Zastanawialem sie wczesniej, dlaczego zostawili mnie samego. Im wiecej przybywalo gosci, tym bardziej oczywista byla odpowiedz. Ciekawe, czy z mojego powodu wstrzymywali odwrót. Wilgotne wichry burzy dmuchaly coraz mocniej. Przygladal mi sie nadchodzac, bez zadnego szczególnego wyrazu twarzy, tak podobnej do mojej. Myslalem, co czula Dara, gdy jej proroctwo zniszczenia Amberu bylo juz bliskie spelnienia. Myslalem, jak ukladaja sie jej stosunki z chlopcem. Myslalem... o wielu sprawach. Pochylil sie, by chwycic mnie za reke. - Ojcze... - powiedzial. - Merlin. - Spojrzalem mu w oczy. Podnioslem sie, wciaz trzymajac jego dlon. - Nie wstawaj. - Nic mi nie bedzie. - Przycisnalem go, potem puscilem. - Ciesze sie - powiedzialem. I jeszcze: - Napij sie ze mna. Podalem mu wino, po czesci, by ukryc, ze brak mi slów. - Dziekuje. Wypil troche i oddal mi manierke. - Twoje zdrowie. - Pociagnalem lyk. - Wybacz, ze nie proponuje ci krzesla. Usiadlem na ziemi. On zrobil to samo. - Nikt wlasciwie nie wie, co robiles - oswiadczyl. - Oprócz Fiony, która powiedziala tylko, ze bylo to bardzo trudne. - Niewazne. Ciesze sie, ze doszedlem az tutaj, chocby tylko z powodu naszego spotkania. Opowiedz mi o sobie, synu. Jaki jestes? Jak potraktowalo cie zycie? Odwrócil glowe. - Za krótko zylem, by wiele dokonac. Bylem ciekaw, czy dysponuje umiejetnoscia zmiany ksztaltu, ale na razie wolalem nie pytac. Przeciez dopiero go poznalem; nie warto szukac róznic. - Nie mam pojecia, jak to jest - mruknalem - wychowywac sie w Dworcach. Po raz pierwszy sie usmiechnal. - A ja nie mam pojecia, jak to jest gdzie indziej. Bylem dostatecznie inny, by pozostawiano mnie samemu sobie. Uczono mnie zwyklych rzeczy, które powinien znac dzentelmen: czary, bron, trucizny, jezdziectwo, tance... Powiedziano, ze pewnego dnia bede wladal w Amberze. To juz sie chyba nie spelni. - Malo prawdopodobne w przewidywalnej przyszlosci - zgodzilem sie. - To dobrze - stwierdzil. - To jedna z rzeczy, która nie chcialbym sie zajmowac. - A czym bys chcial? - Chce przejsc Wzorzec w Amberze, jak mama, zdobyc wladze nad Cieniem, bym mógl w nim wedrowac, ogladac dziwne krainy, dokonywac niezwyklych czynów. Sadzisz, ze to mozliwe? Napilem sie i oddalem mu wino. - Calkiem mozliwe, ze Amber juz nie istnieje. Wszystko zalezy od tego, czy twojemu dziadkowi udalo sie cos, co zamierzal. A nie ma go juz i nie powie, co sie zdarzylo. Jednak, tak czy inaczej, wciaz istnieje Wzorzec. Jesli przezyjemy te piekielna burze, obiecuje, ze doprowadze cie do niego, udziele instrukcji i dopilnuje, zebys go przeszedl. - Dzieki. Opowiesz mi o swojej podrózy tutaj? - Pózniej - obiecalem. - Co ci mówili na mój temat? Odwrócil wzrok. - Uczono mnie potepiac wiele z tego, co zachodzi w Amberze - rzekl po chwili. - Ciebie mialem szanowac jako ojca, pamietajac jednak, ze stoisz po stronie wroga. - Znów umilkl. - Pamietam wtedy, na patrolu, kiedy tu przybyles, a ja znalazlem cie zaraz po twojej walce z Kwanem... Zywilem wtedy mieszane uczucia. Wlasnie zabiles kogos, kogo znalem, a jednak... musialem podziwiac twoja postawe. W twojej twarzy dostrzeglem wlasna. To bylo dziwne. Chcialem poznac cie lepiej. Niebo zatoczylo pelny krag. Ciemnosc znalazla sie nad nami, a kolory plynely nad Chaoscm. Tym wyrazniejszy byl staly postep rozblyskujacego frontu nawalnicy. Pochylilem sie, siegnalem po buty i zaczalem je wkladac. Wkrótce trzeba bedzie rozpoczac odwrót. - Musimy dokonczyc te rozmowe na twoim terenie - oswiadczylem. - Pora juz uciekac przed burza. Odwrócil sie, przez chwile obserwowal zywioly, potem spojrzal ponad otchlania. - Jesli chcesz, moge wezwac smuge. - Jeden z tych dryfujacych mostów? Jak ten, po którym jechales w dniu naszego spotkania? - Tak - potwierdzil. - Sa bardzo wygodne i... Jakis krzyk rozlegl sie od strony moich krewniaków. Poprzednio nic im nie grozilo, wiec wstalem spokojnie i przeszedlem kilka kroków w ich kierunku. Merlin ruszyl za mna. Wtedy go zobaczylem. Bialy ksztalt, jakby biegnacy przez powietrze i unoszacy sie z otchlani. Przednie kopyta dotknely krawedzi, potem dal susa i stanal nieruchomo, obserwujac wszystkich: nasz Jednorozec
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.