ďťż

Tym bardziej że chodzi tu o siostrę Zofię, najstarszą i najbardziej doświadczoną spomiędzy nich, która w dodatku obchodziła już 50-lecie swego powołania zakonnego...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Z takiej śmierci spływają nieraz wielkie łaski nowego męstwa i podtrzymania dla ducha. Łaski te stają się również udziałem Bernadetty. Jest to pierwsza śmierć, na jaką patrzy własnymi oczyma i choć jest lekka i spokojna, wstrząsa nią do głębi.'Młodość człowieka kończy się dokładnie z tą chwilą, w której pojęcie "śmierć" staje się dla niego rzeczywistością. t Nie odrywa wzroku od jasnych oczu konającej, która z całą świadomością stara się do niej uśmiechnąć. Uśmiech ten ma zapaść w duszę patrzącej. Bernadetta rozumie z całą pewnością, że oniemiała staruszka mówi jej o Pani: - Niech cię nic nie zdoła zachwiać, Mario Bernardo - leci ku niej wraz z ostatnim uśmiechem. - Pani wie dobrze, czego chce. Wie, dlaczego przyszła właśnie do ciebie, a nie do kogo innego. I to wie również, dlaczego teraz skazała cię na takie życie. Widocznie inaczej nie można i tak być musi. Gdy ktoś dojdzie już tak daleko jak ja, czuje się lekko, radośnie, jest szczęśliwszy od wszystkich innych. Ale ty, moja mała, będziesz jeszcze szczęśliwsza ode mnie, bo przy tobie stoi Pani, w życiu i śmierci. Po pogrzebie siostry Zofii, Bernadetta próbuje zabrać się znowu do swoich ręcznych robót. Nie może. Ręce jej jakby zesztywniały. Oczy przestają odróżniać kolory jedwabnych nici. Wydaje się, jakby Pani osobiście się w to wmieszała i zapowiedziała: - Dosyć tej zabawy! Bernadetta rozumie. Bernadetta zaprzestaje zabawy. Mija rok, w ciągu którego matka Imbert i kapelan domowy ksiądz Febvre obserwują zmiany w duszy Marii Bernardy. Ona sama nie zwierza się nikomu. Z wolna dokonuje się przewrót w jej życiu duchowym. Przestaje traktować pracę wewnętrzną jak dziecinna uczennica szkolne zadania, które trzeba odrobić, aby jak najprędzej mieć je poza sobą. W skupieniu wstąpiła na drogę, którą z coraz większą świadomością musi przejść aż do końca. I chociaż, stosownie do pełnego troskliwości zarządzenia księdza biskupa, korzysta nadal z różnych swobód i ułatwień, to jednak z wzmożoną gorliwością i uwagą bierze udział w rozlicznych ćwiczeniach. Zgromadzenie świętej Hildegardy nie jest zakonem kontemplacyjnym jego członkinie pracują ciężko w szpitalach i w szkole. Stąd też modlitwy nocne nie są tu ani regułą, ani zwyczajem. Jedynie kilka starszych lub zwolnionych z dziennej pracy sióstr wstaje już ' o trzeciej nad ranem i odprawia w kaplicy matutinum. Coraz częściej dołącza się do nich Maria Bernarda, aż jej w końcu przełożona ze względu na wątłe zdrowie zakazuje rannego wstawania. Wydaje się, jakoby Bernadetta z największym wysiłkiem walczyła teraz przeciwko czemuś, co jej z wszystkich stron grozi okrążeniem W klasztorze abonuje się tylko jedną gazetę i to w jednym egzemplarzu. Jest nią L'Univers, organ sławnego Louis Veuillot, który kiedyś kruszył kopie w obronie Bernadetty i cudu w Massabielle. Właściwie to tylko matka przełożona i mistrzyni nowicjatu czytają tę gazetę. Inne zakonnice nie interesują się aktualnymi wydarzeniami w świecie i są przeważnie zbyt zmęczone, aby w rzadkich chwilach wolnych zdobyć się na studiowanie prasy Nadszedł jednak dzień, w którym L'Univers wędruje z rąk do rąk. Olbrzymie nagłówki obwieszczają wypowiedzenie wojny. - Zbrodnia Prus! Na Berlin! - Najpierw nadchodzą wiadomości o wielkich zwycięstwach. Potem o zwycięstwach mniejszych. Później ze zgrozą wyczytuje się już tylko nazwy zajętych przez wroga miast francuskich. A wreszcie przychodzi wieść, że cesarz Napoleon został wzięty do niewoli, a Prusacy oblegają Paryż! Już w ciągu pierwszych tygodni wojny prędko opróżnia się dom macierzysty świętej Hildegardy. Pierwsza grupa najwytrawniej-szych pielęgniarek wyjeżdża do różnych szpitali wojennych, urządzanych w Paryżu i innych miastach. Wojna jest krwawa, wybuchają epidemie, pielęgniarek potrzeba coraz więcej. Nawet siostry z wykształceniem nauczycielskim opuszczają klasztor i spieszą na pomoc. Nieliczne pozostałe w domu macierzystym i w dwustu filiach Zgromadzenia z Nevers, skubią szarpie i zwijają bandaże. Między nimi Bernadetta. Z dnia na dzień młoda zakonnica staje się bardziej niespokojna. Nieustannie kładzie w uszy matce Imbert, aby ją, na miłość boską, wysłała do jakiegoś szpitala, przecież w czasie nowicjatu przeszła szkołę pielęgniarstwa. Przełożona pociesza ją, że przy następnej sposobności przedstawi jej życzenie księdzu biskupowi. Jednak ekscelencja nie bardzo jest skłonny narazić na niebezpieczeństwo cenny klejnot, powierzony mu przez Laurence'a z Tarbes. Tymczasem następują nowe powikłania Opróżnia się jedna ze stolic arcybiskupich i obejmuje ją biskup Forcade. Biskupstwo w Nevers jest przez dłuższy czas osierocone. Sprawujący w zastępstwie rządy wikariusz generalny wysłuchuje prośby Bernadetty. Szpital w Nevers jest przepełniony, gdyż nawet tak daleko, o sto trzydzieści mil od Paryża, zwozi się rannych Znaczna część dawnego zespołu pielęgniarek została wysłana na północ i zachód. Każda para rąk a zwłaszcza zręcznych rąk, jest gorąco pożądana. Bernadetta Soubirous zostaje zatem przydzielona jako pielęgniarka do szpitala w Nevers. Również i matka Maria Teresa nie chce pozostać bezczynna. Dom świętej Hildegardy opustoszał. Mistrzyni nowicjatu, choć jest tylko wykwalifikowaną nauczycielką, oddaje się również do dyspozycji szpitala. Zostaje przyjęta w charakterze siostry nadzorującej. I tu objawia się znowu nowa Bernadetta. Ciotka Bernarda lubiła podkreślać, że wszyscy Casterot są z urodzenia półlekarzami. Mają szczęśliwą rękę do chorych. Prawdziwość tego twierdzenia udowodniła nieraz Ludwika Soubirous, ratując małego syna Bouhouhorts oraz różne inne dzieci z sąsiedztwa przy rue des Petites Fossees. Teraz znów Bernadetta okazuje się z kolei prawdziwą Casterot. Nasuwa się przy tym uparcie myśl, że Pani, chcąc się przyczynić swym objawieniem do uzdrowienia świata, i pod tym względem trafny uczyniła wybór. Nikt w szpitalu nie domyśla się, że siostra Maria Bernarda jest sławną dzieweczką z Lourdes. Wszyscy widzą w niej zakonną pielęgniarkę, taką jak i inne. Co prawda wyróżnia się niezwykłymi, wielkimi oczami i miłym wyrazem twarzy. Z czasem wszyscy chorzy i ranni, nawet z tych sal, które nie są pod jej opieką, pragną mieć ją koło siebie. Przez całe dnie słychać głosy wzywające siostrę Marię Bernardę. Dotknięcie jej rąk ma kojący wpływ. Spojrzenie jej oczu jest pokrzepieniem. Wrodzona rezolutność, odziedziczona po ciotce Bernardzie Casterot a przygaszona życiem klasztornym, znów bierze w niej górę. W szpitalu znajduje się wielu żołnierzy z pułków z Tarbes, Pau i innych miast pirenejskich
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.