ďťż

Tu chodziło o starzejące się małżeństwo, mąż z zaszczytną karierą, żona przywiązana do niego, miła...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Żyli razem szczęśliwie. Chodzili na spacery, wieczorami grali w pikietę i układali pasjansa, mieli dzieci nie sprawiające szczególnych kłopotów. Chłopak w szkole w Anglii i dziewczyna w szwajcarskim pensionnat. Na oko w ich życiu nie działo się nic złego. Z dostępnych badań medycznych wynikało, że nie mieli poważnych problemów ze zdrowiem. Mąż cierpiał na nadciśnienie, ale brał odpowiednie lekarstwa utrzymujące go w dobrej kondycji. Żona lekko niedosłyszała i miała niewielkie kłopoty z sercem, ale nic, czym trzeba by się martwić. Oczywiście, jak to się czasem zdarza, któreś z nich mogło się obawiać o swoje zdrowie. Jest mnóstwo ludzi zupełnie zdrowych, którzy są pewni, że mają raka i że nie przeżyją następnego roku. Niekiedy prowadzi ich to do samobójstwa. Ale Ravenscroftowie nie wyglądali na takich. Wydawali się zrównoważeni i pogodni. - A co pan myślał naprawdę? - spytał Poirot. - Problem w tym, że nie mogłem myśleć. Wtedy uznałem, że to samobójstwo. Tylko to było możliwe. Z jakichś powodów zdecydowali, że ich życie jest nie do zniesienia. Nie przez kłopoty finansowe, zdrowotne, nie dlatego, że byli nieszczęśliwi. I na tym utknąłem. Ich śmierć miała wszelkie oznaki samobójstwa. Nic innego nie mogło się zdarzyć. Poszli na spacer. Zabrali ze sobą broń. Między ich ciałami leżał rewolwer. Z zamazanymi odciskami palców obojga. Oboje go trzymali, ale nic nie świadczyło o tym, które wystrzeliło ostatnie. Na ogół jesteśmy skłonni zakładać, że to mąż zastrzelił żonę i później siebie. Tylko dlatego, że to wydaje się bardziej prawdopodobne. No dobrze, ale dlaczego? Minęło wiele lat. Kiedy coś przypomni mi tamtą sprawę... jakiś artykuł o małżeństwie, które prawdopodobnie zginęło samobójczą śmiercią, cofam się pamięcią i znów zastanawiam się, co przydarzyło się Ravenscroftom. Po dwunastu czy czternastu latach ciągle pamiętam sprawę Ravenscroftów i nadal się zastanawiam. Właściwie myślę tylko nad jednym: dlaczego? Dlaczego? Czy żona rzeczywiście nienawidziła męża i chciała się go pozbyć? Czy nienawidzili się do tego stopnia, że nie mogli tego dłużej znieść? Garroway ułamał kolejny kawałek chleba i zaczął go żuć. - Ma pan jakiś pomysł, monsieur Poirot? Czy ktoś przyszedł do pana i powiedział coś, co obudziło pana zainteresowanie? Czy wie pan cokolwiek, co wyjaśniałoby moje "dlaczego"? - Nie - odparł Poirot. - A jednak musiał pan mieć jakąś teorię. Niechże pan przyzna, miał pan jakąś teorię? - Ma pan rację, owszem. Zawsze snuje się jakieś teorie. Spodziewając się, że przynajmniej jedna okaże się słuszna. Ale to się zwykle nie sprawdza. Moja końcowa teoria brzmiała chyba, że nie można rozwiązać sprawy, ponieważ brakuje informacji. Co ja wiedziałem o Ravenscroftach? Generał zbliżał się do sześćdziesiątki, jego żona miała trzydzieści pięć lat. Ja znałem tylko, mówiąc ściśle, ostatnie pięć czy sześć lat ich życia. Generał przeszedł na emeryturę. Powrócili z zagranicy do Anglii. Wszystkie zebrane przeze mnie dowody, cała moja wiedza dotyczyła krótkiego okresu, kiedy kupili dom w Bournemouth. a potem przeprowadzili się do domu, w którym doszło do tragedii. Mieszkali tam spokojnie, szczęśliwie, dzieci przyjeżdżały do nich na wakacje. Powiedziałbym, że był to spokojny okres na koniec najwyraźniej spokojnego życia. Znałem szczegóły ich pobytu w Anglii, znalem ich rodzinę. Motywem nie były pieniądze, nienawiść, zaangażowanie seksualne, afera miłosna. Nic. Ale przecież był jeszcze okres wcześniejszy. Co o nim wiedziałem? Wiedziałem, że mieszkali przeważnie za granicą, przyjeżdżali czasem do Anglii, mężczyzna cieszył się dobrą opinią, przyjaciółki żony wspominały ją ciepło. Nie słyszano o żadnej awanturze. Być może to ja nie wiedziałem. Pewnych rzeczy się nie wie. Należało zbadać okres powiedzmy dwudziestu, trzydziestu lat: od ich dzieciństwa do chwili ślubu, lata spędzone na Malajach i za granicą. Może tam leżały korzenie wypadku. Moja babka zwykła powtarzać pewne przysłowie. Brzmi ono: Stare grzechy rzucają długie cienie. Czy przyczyną ich śmierci był jakiś długi cień, cień z przeszłości? Niełatwo coś takiego odkryć. Można zbadać czyjąś przeszłość, poznać opinie przyjaciół i znajomych, ale pewne intymne sprawy pozostaną w ukryciu. Powoli zbudowałem teorię, że istniało pewne miejsce, w które powinienem zajrzeć, gdybym tylko mógł. Coś, co wydarzyło się dawno, może w innym kraju. Coś, co uznano za sprawę zapomnianą, minioną, która jednak wciąż istniała. Zadawniona uraza, wydarzenie, o którym nikt nie wiedział, które miało miejsce gdzie indziej, nie podczas ich pobytu w Anglii, choć tego nie należało wykluczać. Gdybym tylko wiedział, gdzie szukać! - Chodzi panu o coś - podsumował Poirot - czego nikt nie pamiętał. Czego nikt nie pamięta dzisiaj. Coś, o czym nie wiedzieli ich przyjaciele z Anglii. - Ich przyjaźnie zawarte w Anglii datują się głównie z okresu, kiedy generał był już na emeryturze, choć przypuszczam, że czasem odwiedzali ich starzy znajomi. Niestety, rzadko kiedy wspomina się wydarzenia z przeszłości. Ludzie zapominają. - Tak - przyznał Poirot, zamyślony. - Ludzie zapominają. - Nie są jak słonie - powiedział nadinspektor Garroway z nikłym uśmiechem. - Mówi się, że słonie pamiętają wszystko. - Dziwne, że akurat to pan powiedział - zauważył Poirot. - O długich cieniach? - Niezupełnie. Zainteresowała mnie pańska wzmianka o słoniach. Nadinspektor Garroway rzucił Poirotowi zaintrygowane spojrzenie. Najwyraźniej czekał na wyjaśnienia. Również Spence zerknął szybko na starego przyjaciela. - Może chodzi o coś, co wydarzyło się na Wschodzie - podsunął. - To znaczy... przecież stamtąd pochodzą słonie? Albo z Afryki. A w ogóle, to kto rozmawiał z panem o słoniach? - Wspomniała o nich moja przyjaciółka - odparł Poirot
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.