ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Emuin czuwał, a dużo dalej Crissand ocknął
się z twardego snu, zaspany, skonsternowany i wystraszony. Cevulirn usiadł w swym
namiocie za wałami grodu.
Zgodzili się na to, czego po nich oczekiwał: wsparli go tak, że poczuł się jak otoczony
murem oręża. Pokładane w nim zaufanie, bez pytań o naturę jego życzenia, szło do głowy
niczym mocny trunek, dawało sił do walki z Orien.
I nie tylko Orien. Zauważył czyjąś obecność, docierającą doń z daleka, z północy, od
strony Tasmórdena. Obecność ta była słabo wyczuwalna, skryta, ogarnięta żądzą i
podnieceniem.
Nie mógł tego dłużej tolerować. Poderwał się z krzesła przy brzęku tłukącej się
filiżanki i wyciągnął rękę ku najbliższej ścianie, przewracając stół. Zażyczył sobie od zapór,
by ożyły, wzmocniły się, wytrzymały każdy napór wroga.
Zapory rozbłysły silnym, błękitnym światłem aż do bram grodu: czuł je, kiedy
odwracał się, słysząc krzyki i zapytania. Zobaczył zdumione twarze Tassanda i jednego z
gwardzistów na schodach. Był z nim wszakże Uwen, spokojny i opanowany, który mówił do
reszty:
- Wszystko w porządku, Jego Miłość baczy, coby nic złego nam się nie stało, przeto
nie lękajcie się i stójcie spokojnie.
W tejże chwili płomienna lanca rozbłysła między niebem a fortecą, odsunięta na bok z
woli Emuina. Grzmot wstrząsnął posadami budowli, ludzie krzyczeli w trwodze.
- Skorośmy w środku - rzekł Uwen - a Jego Miłość ma na nas baczenie, tedy piorunów
się nie bójmy. Jeśli nie zechce, by dziecię dziś się narodziło, to się nie narodzi.
Trach! - rozległ się nad nimi huk pioruna. Emuin posłał ku niebiosom gniewne
życzenie, karcąc nawałnicę... oraz Orien Aswydd.
Tak samo postąpił Tristen, nie czując strachu, kiedy zadrżały kamienie od trzech
kolejnych przeraźliwych grzmotów. Powietrze zdawało się naładowane, a zapach piorunów i
mokrego muru wypełnił całą komnatę, jakby okna były otwarte.
Uszu jego dobiegł pełen boleści głos kobiety, której męka dawała się łatwo zauważyć
w szarości.
- Wydaj go na świat! - krzyknęła Orien, przeciwstawiając mu się, kiedy błyskawica
ubieliła szyby. - Nie słuchaj ich życzeń!
Za oknem przeleciała błyskawica, jakiej nigdy w życiu nie widział, zalewając komnatę
białym blaskiem, oślepiając go i ogłuszając potwornym hukiem.
Pozostawał oślepiony przez chwilę zarówno w szarej przestrzeni, jak i w świecie
Ludzi. Kiedy przejrzał nareszcie na oczy, choć wciąż jeszcze widział ogniki, napotkał wzrok
Uwena i przestraszonej służby. Zapory z trudem opierały się przemocy, naciskane z zewnątrz
i od wewnątrz.
- Pójdę do niej - rzekł, zapomniawszy, jak niegdyś na balustradzie w Ynefel, że nie ma
na sobie ubrania. Dopiero Uwen i służący zwrócili mu uwagę na tę niestosowność, po czym
pośpiesznie go ubrali. Podczas tej krótkiej zwłoki drżał z zimna, wsłuchując się w echa
broniących się zapór. Jak i on, także Emuin dawał im wsparcie. Wyczuwał Cevulirna i
Crissanda; obaj byli przyćmieni, odlegli, niepewni, gdzie znajduje się źródło zagrożenia. Obaj
w niebezpieczeństwie.
- Milczeć! - przykazał im ostro. - Spokój! Pilnujcie zapór! Po tym wspomogli go w
jego wysiłkach. Echa stały się odległe.
Tarien przycichła, lecz ciągle wyczuwał Orien, która próbowała nadwerężyć zapory
jej materialnej komnaty, komnaty Cefwyna - komnaty, gdzie dziecko zaczęło swój żywot.
Podeszła do okna i je otworzyła, przez co do środka wpadło mokre powietrze. Nie zdołała
jednak przerwać zapory: nie pozwoliłby na to. Gdy już pod naciskiem służących włożył
odzienie, wtedy opuścił apartamenty, przemierzył hol, zszedł w dół, a potem wspiął się na
górne piętro zachodniego skrzydła, w którym mieściło się więzienie rozwścieczonej Orien.
Naraz nad schodami zauważył Sowę, ów trudno uchwytny Cień. Gwardziści prężyli
się na baczność, kiedy ich mijał w drodze do drzwi.
Ze snu zbudził się earl Prushan, sąsiad bliźniaczek: starzec pojawił się w nocnych
szatach, w świcie gwardzistów i służących. Potem na salę wyszedł earl Marmaschen tudzież
kilku mniej ważnych rezydentów fortecy, którzy przyglądali się jemu i Uwenowi niczym ga-
wiedź uliczna paradzie.
- Otwórzcie drzwi - rozkazał strażnikom.
Sądząc po zimnym powiewie mokrego powietrza, gdy wszedł do przedpokoju, i dziko
wydętych zasłonach, gdy wszedł do apartamentu, Orien musiała pootwierać wszystkie okna.
Wewnątrz dopalały się ostatnie świece. W półmroku Tristen dostrzegł Tarien: siedziała na
krześle przy rozwianych draperiach. Orien pochylała się nad siostrą z rękami wczepionymi w
jej drgające ramiona.
Zostaw ją! - rzucił Tristen.
To moja siostra! - wrzasnęła Orien z oburzeniem. - Moja siostra, rozumiesz?
Zaczął się poród! Odejdź stąd, to są sprawy kobiece!
Sprężystym krokiem Tristen podszedł do okna i zatrzasnął otwarty lufcik,
unieszkodliwiając jedno ze źródeł przeciągu i zagrożenia. Echa zapór coraz bardziej cichły.
Gromy wciąż pomrukiwały w górze, a za kolorowymi i czystymi szybami okna światła
błyskawic malowały na dachach zawiłe esy-floresy.
Odwrócił się twarzą do kobiet i zapragnął, aby dziecko się uspokoiło.
Orien wyraziła w duchu przeciwstawne życzenie i przytuliła się do siostry, nie widząc
dla siebie ucieczki. Ostały się już ledwie dwie świeczki, a i te mrugały niepewnie; zapory
były mocno naruszone, nieledwie zdruzgotane, kiedy Uwen zamykał drugi lufcik.
Gwardziści czekali w progu. Orien nienawidziła ich całym sercem, ze wszystkich sił
wzbraniała się przed ich obecnością. Oblicze Tarien jawiło się blade w blasku świeczek, gdy
zaczęła okładać piąstkami poręcze krzesła.
- Odejdźcie stąd wszyscy! - zawołała w nowym przypływie boleści
|
WÄ
tki
|