ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Jala, jala - powtarzały uroczyście.
- Jala? - zapytał.
Roześmiały się na dźwięk jego głosu i wskazywały na
przemian na słońce i na jego włosy.
- Jala - powiedziały jeszcze raz.
Porównywały jego włosy ze słońcem. Zrozumiał, że "Jala" znaczy "słońce", "jasny", "żółty" lub coś podobnego.
Jego niebieskie oczy także je zdumiały. Razbawiło to Vendela. Natomiast nieszczególnie spodobało mu się ich zainteresowanie jego skórą. Koniecznie chciały spraw-
dzić, czy jest tak samo jasna na całym ciele. Łagodnie, lecz zdecydowanie odsunął ręce przesuwające mu się pod
koszulą. Ale tym właśnie zdawały się najbardziej zafascynowane: jedwabistą miękkością skóry.
Vendel starał się położyć temu kres.
- Głodny! - powiedział, poklepując się ręką po brzuchu. Za pomocą gestów chciał im przekazać, że marzy o jedzeniu.
Nareszcie zrozumiały. Dwie z nich otrzymały polece-
nie i pobiegły za wzniesienie. Dostrzegł teraz, że pagórek rzeczywiście był śniegiem i lodem. Całą tundrę rozciągającą się na południe za nimi pokrywała cieniutka warstewka lodu i tylko tutaj, w małej zatoczce, było zaciszniej: rosła trawa, bawełna błotna i drobne strzępiaste kwiatki. Zrozumiał też, że musiało no być miejsce, które dziewczęta od czasu do czasu odwiedzały. Teraz, kiedy nie był już tak nieprzytomnie zmęczony jak w chwili, gdy tu przybył, dojrzał wokół wiele oznak bytności ludzi.
Gdy odwrócił głowę, spotkała go kalejna niespodzian-
ka. Koło jego łodzi stało dwóch krępych mężczyzn, oglądając ją i badając dłońmi ze znawstwern. Znajdowali się jednak za daleko, by mógł usłyszeć ich głosy.
Trzy dziewczyny, które zostały przy nim, siedziały
wpatrzone w niego z zachwytem i czekały na... no, właśnie, na co? Że zacznie robić czarodziejskie sztuczki? Uśmiechnął się do nich przyjaźnie i one także zaraz rozjaśniły się w uśmiechu od ucha do ucha.
Były cudowne! Już zdążył je pokochać, wszystkie pięć!
Wysłane gdzieś dziewczęta wróciły, usiadły na ziemi
i podały tej, która sprawiała wrażenie najstarszej, kilka
kawałków jedzenia nieokreślonego rodzaju. Pożywienie wydawało się trochę szarawe, ale dla Vendela było niczym cudowny sen.
Zaczęły odkrawać niewielkie kawałeczki i troskliwie wkładać mu je w usta. Chciały go karmić wszystkie naraz. Kiedy Vendel wziął do ust pierwszy kawałek, zadrżał;
smak niemal przyprawił go o mdłości. Głód jednak
dotkliwie dał mu się we znaki, przełknął więc kawałek słoniny morsa i poprosił o jeszcze. Pilnował się jednak, by nie zjeść za dużo, jego żołądek zbyt długo pozostawał pusty. Dziewczęta zdawały się uszczęśliwione tym, że
mogą mu pomóc.
Vendel podziękował, mówiąc, że już się najadł, i wstał
ostrożnie w obawie, że znów zemdleje. Pożywienie
i wypoczynek zrobiły jednak swoje.
Kiedy powoli się podnosił, oczy dziewcząt rozszerzały się zdumieniem. Wydawało im się, że nigdy nie będzie miał końca, był coraz wyższy i wyższy. Kiedy nareszcie wyprostował się na całą swoją długość, usłyszał ich przeciągłe, pełne zdumienia westchnienie. Vendel Grip był wysoki nawet na szwedzką miarę, jakimż więc wielkoludem musiał wydać się tutaj? Podniecone dziewczęta przywołały mężczyzn.
Papatrzyli na niego i wybuchnęli szczerym śmiechem.
I oni okazali się mali. Mieli chropowatą skórę, byli chyba
w średnim wieku. No, jeden, być może, nieco starszy.
Vendel musiał stwierdzić, że ten lud prędko traci urok młodości w surowym klimacie. Starzeli się szybko, skóra marszczyła się niczym kora.
- Tiici? - zapytał starszy, ruchem dłoni wskazując
ubranie Vendela.
Vendel popatrzył na niego pytająco. Jurat zaczął obijać
się ramionami i udawał; że się trzęsie.
- Tiici? - powtórzył.
Szwed zrozumiał i szybko pokiwał głową. Mężczyzna
wydał polecenie jednej z dziewcząt, która natychmiast
pobiegła za wzgórze. Pozostałe opowiadały coś, przekrzykując się nawzajem. Prawdopodobnie wyjaśniały, że nakarmiły Vendela. Mężczyźni pokiwali głowami z aprobatą.
Dziewczyna wróciła, niosąc futrzaną kunkę. Vendel przyjął ją z podziękowaniem i spróbował założyć. Po dłuższym naciąganiu, szarpaniu i poprawianiu przez pomocne dłonie, mógł uznać się za ubranego. Niestety, rękawy sięgały mu ledwie do łokci, w ramionach cisnęło, a i z przodu kurtka omal nie pękła. Jurat-Samojedzi
zaśmiewali się do łez.
Wkrótce jednak mężczyźni spoważnieli i powicdzieli coś, wskazując na łódź. Vendel zrozumiał, nie wiedział jednak, co uczynić, by sam został zrozumiany. Rozejrzał się dokoła. Niejasno pamiętał, że poprzedniego wieczoru, na wpół nieprzytomny z głodu i wycieńczenia, ujrzał góry na zachodzie. Nie był jednak wówczas w stanie unieść choćby ręki i zmienić kierunku łodzi. Teraz znów widział góry. Daleko na południowym zachodzie tundra wznosiła się ponad linię horyzontu
|
WÄ
tki
|