Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ludzie także s± mili. Jestem tu
bardzo
szczę¶liwy… choć parafianie nie przepadaj± za moimi kazaniami — dodał ze
smutkiem. —
Robię, co w mojej mocy, ale przecież nie będę udawał nowoczesnego. — Wskazał jej
miejsce
na pobliskim nagrobku. — Proszę usi±¶ć.
Tuppence z wdzięczno¶ci± przyjęła propozycję. Pastor usadowił się na s±siednim
grobie.
— Nie mogę długo stać — wyja¶nił przepraszaj±co. — Czy mogę pani w czym¶ pomóc,
czy też po prostu przejeżdżała pani tędy?
— Owszem, przejeżdżałam. Pomy¶lałam jednak, że rzucę okiem na ko¶ciół. Prawdę
rzekłszy, pogubiłam się trochę na tych drogach.
— Tak, tak. Tu bardzo trudno gdzie¶ trafić. Wiele drogowskazów jest
poniszczonych, wie
pani, a tutejszy samorz±d nie dba, tak jak powinien, o naprawy. Zreszt± nie
wiem, czy to takie
ważne. Ludzie, którzy tędy jeżdż±, raczej nie zmierzaj± do jakiego¶ konkretnego
celu. Tacy
trzymaj± się głównych szos. — I po chwili dodał: — Straszne, zwłaszcza ta nowa
autostrada.
Przynajmniej ja tak uważam: hałas, szybko¶ć, nierozważna jazda… Och, dobrze już,
proszę
nie zważać na moje gadanie. Stary tetryk ze mnie. Nigdy pani nie zgadnie, co ja
tu robię.
— Widzę, że studiuje ksi±dz napisy na nagrobkach. Czy chodzi o jaki¶ akt
wandalizmu?
Szalały tu nastolatki?
— Nie. Rzeczywi¶cie, w dzisiejszych czasach to przede wszystkim przychodzi nam
na
my¶l. Bo przecież te poniszczone budki telefoniczne i inne postępki różnych
młodych
wandali… Biedne dzieciaki, nie potrafi± wymy¶lić nic lepszego, tak s±dzę.
Uważaj±, że nie
ma nic bardziej zabawnego niż co¶ zdemolować. Smutne, co? Bardzo smutne. Ale
nie, u nas
nie zdarzaj± się tego rodzaju szkody. Tutejsi chłopcy to w zasadzie miłe smyki.
Ja za¶ szukam
grobu pewnego dziecka.
Tuppence poruszyła się niespokojnie.
— Dziecka?
— Tak. Kto¶ do mnie napisał w tej sprawie. Niejaki major Waters zapytał, czy
przypadkiem nie leży tu dziecko o tym nazwisku. Przejrzałem oczywi¶cie księgi
parafialne,
ale nie znalazłem nikogo takiego, więc teraz rozgl±dam się po cmentarzu.
Pomy¶lałem sobie,
że może ten, kto pisał, pomylił nazwisko.
— A jak dziecko miało na imię?
— Nie wiedział. Może Julia, po matce.
— W jakim była wieku?
— Też nie był pewien. Dziwna ta cała sprawa. Już my¶lałem, że chodzi o inn±
wioskę. Nie
pamiętani, by żyli tu jacy¶ Watersowie.
— A może chodzi o Warrenderów? — podsunęła Tuppence, przywołuj±c w pamięci
napisy w ko¶ciele. — W ko¶ciele jest mnóstwo tablic z tym nazwiskiem, na
cmentarzu także
s± ich groby.
— Ach, ta rodzina już wymarła. Mieli tu piękn± posiadło¶ć, stare,
czternastowieczne
Opactwo. Spaliło się… niemal sto lat temu, więc je¶li jacy¶ Warrenderowie
zostali przy
życiu, to dawno st±d wyjechali. Na miejscu Opactwa pewien bogaty człowiek
zbudował w
wiktoriańskich czasach nowy dom. Bardzo brzydki, jak powiadaj±, ale komfortowy.
Bardzo
wygodny, łazienki i tak dalej. My¶lę, że dzi¶ to się liczy.
— Wydaje mi się dziwne — zauważyła Tuppence — że kto¶ listownie pyta o grób
dziecka. Jaki¶ krewny…?
— Ojciec dziecka. Jedna z tych wojennych tragedii, tak s±dzę. Małżeństwo się
rozpadło,
kiedy m±ż służył za granic±, żona odeszła z innym mężczyzn±. Zostało dziecko,
którego
nigdy nie widział. Dziewczynka, gdyby żyła, byłaby dzi¶ dorosła, miałaby jakie¶
dwadzie¶cia,
może więcej lat.
— PóĽno się zabrał do tych poszukiwań, nieprawdaż?
— NajwyraĽniej dopiero co się dowiedział, że w ogóle dziecko istniało.
Informacja dotarła
do niego przez przypadek. Dziwna historia, cała ta sprawa.
— Dlaczego uważa, że dziecko jest tu pochowane?
— Zdaje się, że kto¶, kto zetkn±ł się z jego żon± podczas wojny, powiedział mu,
że
mieszkała w Sutton Chancellor. Zdarza się, wie pani. Człowiek spotyka znajomego,
którego
nie widział od lat, i nagle dowiaduje się czego¶, czego nie dowiedziałby się w
żaden inny
sposób. Ale ona na pewno teraz tu nie mieszka. Nie ma nikogo o takim nazwisku,
odk±d tu
przyjechałem, w okolicy także nie. Oczywi¶cie matka dziecka może występować pod
innym
nazwiskiem… ale, jak rozumiem, ojciec zatrudnił adwokatów i prywatnych
detektywów, więc
pewnie w końcu czego¶ się dowie. Zabierze mu to trochę czasu.
— Czy to biedne dziecko było pani… — mruknęła do siebie Tuppence.
— Słucham drog± pani±?
— Nic, nic. Kto¶ kiedy¶ zadał mi pytanie: „Czy to biedne dziecko było pani?”.
Trochę
mnie to zaskoczyło. Ale nie s±dzę, by staruszka, która je zadała, wiedziała, o
czym mówi.
— Wiem, wiem. Ze mn± często bywa podobnie. Mówię co¶ i tak naprawdę nie wiem, co
miałem na my¶li. To strasznie przykre.
— Spodziewam się, że ksi±dz wie wszystko o obecnych mieszkańcach?
— Cóż, nie ma ich tak dużo. A czemu pani pyta? Chodzi o kogo¶ konkretnego?
— Zastanawiam się, czy nie mieszkała tu kiedy¶ niejaka pani Lancaster.
— Lancaster? Nie, nie przypominam sobie tego nazwiska.
— I jest tu pewien dom… Jechałam dzi¶ tędy, ot, tak, bez celu, po prostu tam,
gdzie mnie
prowadziły te kręte drogi…
— Wiem, s± bardzo ładne. I można tu znaleĽć naprawdę rzadkie gatunki. Chodzi mi
o
ro¶liny. W tych żywopłotach, wie pani. Teraz nikt nie zrywa kwiatów, nie
zagl±daj± tu żadni
tury¶ci i tak dalej. Ale owszem, trafiaj± się bardzo rzadkie okazy. Na przykład
bodziszek
porozcinany…
— Nad kanałem jest dom. — Tuppence nie dawała się zepchn±ć na botaniczne
manowce.
— Koło takiego łukowatego mostku, ze dwie mile st±d. Ciekawi mnie, jak się
nazywa.
— Zaraz, zaraz… Kanał… Mostek… No, jest tam kilka domów. Na przykład farma
Merricot.
— To nie jest farma.
— Ach, więc pewnie chodzi o dom Perrych. Amosa i Alice Perrych.
— Zgadza się, państwa Perrych.
— Ona do¶ć dziwnie wygl±da, co? Rzuca się w oczy. Bardzo interesuj±ca, ma tak±
¶redniowieczn± twarz. Będzie grać czarownicę w sztuce, któr± wystawiamy z
dziećmi ze
szkoły. Bo i wygl±da jak czarownica, czyż nie?
— Tak, ale dobra.
— Ma pani absolutn± rację, moja droga. Rzeczywi¶cie, dobra czarownica.
— Natomiast on…
— No tak, biedne chłopisko. Nie ma wszystkich klepek w porz±dku, ale jest
nieszkodliwy.
— Byli bardzo mili. Zaprosili mnie na herbatę. Ale zapomniałam ich spytać o
nazwę
domu, a chciałabym j± poznać. Zajmuj± tylko jedn± połowę, prawda?
— Tak, w dawnej czę¶ci kuchennej. A dom nazywano Nad Wod±, choć przypuszczani,
że
dawniejsza nazwa brzmiała Nad Ł±k±. Dla mnie tak jest ładniej.
— A do kogo należała druga połowa?
— Cóż… na pocz±tku wszystko należało do Bradleyów. To było wiele lat temu,
trzydzie¶ci, może czterdzie¶ci. Potem dom sprzedano, raz, potem drugi raz, a
potem przez
dłuższy czas stał pusty. Kiedy ja tu nastałem, używano go tylko podczas
weekendów.
Przyjeżdżała tu pewna aktorka… zdaje się, panna Margrave, ale nie za często, ot
tak, od czasu
do czasu. Nigdy jej nie poznałem, nie przychodziła do ko¶cioła, ale widywałem j±
z daleka
|
WÄ…tki
|