ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
..
będzie coś naprawdę wyjątkowego.
Nie...?
Mówię tylko prawdę. Teraz Eddie spojrzał na przyja-
ciela. Nasze rzeczy, Rolandzie? Co z nimi?
Roland zupełnie zapomniał o tym problemie. Wszystko, co
posiadali, a nie było tego wiele, od świetnego nowego noża
rzeźbiarskiego Eddiego, kupionego w sklepie Tooka, po starą
torbę Rolanda, podarowaną mu przez ojca gdzieś daleko za
horyzontem czasu, opadło z nich, gdy przekraczali drzwi. Kiedy
zostali przez nie przewiani. Zdaniem Rolanda reszta pozostała
na ziemi przed sklepem w East Stoncham, choć wcale tego nic
pamiętał. Zbyt wiele miał roboty z usunięciem siebie i Eddiego
194
z zasięgu faceta ze snajperskim karabinem, który lada chwila
mógł przestrzelić im głowy, żeby zajmować sią takimi drobiaz-
gami. Ale zabolało go, gdy pomyślał o swych wiernych towa-
rzyszach długiej wędrówki, pogrzebanych gdzieś w popiołach
ognia, który z całą pewnością zdążył już strawić sklep, a jeszcze
bardziej bolała myśl, że mogły wpaść w łapy Jacka Andoliniego.
Przez chwilę wyobraził sobie torbę wiszącą u pasa Jeszcze
Brzydszego, niczym trofeum wojenne albo co gorsza
skalp, i aż się skrzywił.
Rolandzie? Co z naszymi...
Mamy rewolwery i nic więcej nie potrzebujemy po-
wiedział Roland bardziej szorstko, niż zamierzał. Jake ma
książkę o parowozie, a ja potrafię zrobić kompas, jeśli znów
będzie nam potrzebny. Inne...
Ale...
Jeśli mówisz o swoich rzeczach, synku, to mogę popytać
tu i tam, kiedy przyjdzie właściwy czas wtrącił Cullum.
Na razie jednak to twój przyjaciel ma chyba rację.
Eddie wiedział oczywiście, że jego przyjaciel ma rację. Jego
przyjaciel niemal zawsze miał rację i była to chyba jedyna
rzecz, za którą do tej pory potrafił go nienawidzić. Owszem,
pragnął swych rzeczy, do jasnej cholery, nie tylko ze względu
na czyste dżinsy i dwie koszule, na amunicję i nóż rzeźbiarski,
choćby nie wiem jak dobry. W skórzanej saszetce miał lok
włosów Susannah, wciąż zachowujący jej zapach. Za tym
tęsknił najbardziej. Lecz co się stało, to się nie odstanie.
John, jaki dziś mamy dzień?
Krzaczaste brwi starszego mężczyzny uniosły się w górę.
Serio? Eddie przytaknął. Dziewiąty lipca Roku
Pańskiego tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego.
Eddie syknął niemal bezgłośnie przez wargi ułożone tak,
jakby chciał zagwizdać.
Roland, trzymając w palcach to, co pozostało z jego droma-
dera, podszedł do okna i wyjrzał przez nie ostrożnie. Za domem
był tylko las i zwodnicze, niebieskie błyski jeziora, które
gospodarz nazywał Keywadin. Ale w niebo wciąż biła czarna
kolumna dymu, przypominająca mu dobitnie, że gdyby poczuł
się w tym otoczeniu sielsko i bezpiecznie, popełniłby wielki
195
błąd. Musieli się stąd wynosić. A także, niezależnie od tego,
jak strasznie bali się o Susannah Dean, skoro już tu trafili,
przede wszystkim musieli znaleźć Calvina Towera, zakończyć
ich wspólne interesy. Szybko, jak najszybciej. Ponieważ...
Jakby czytając w jego myślach... i kończąc rozpoczęte wnich
zdanie, Eddie powiedział:
Roland? Przyśpiesza. Czas po tej stronie przyśpiesza
bardzo wyraźnie.
Wiem.
To znaczy, że cokolwiek robimy, musimy zrobić to za
pierwszym razem. Bo w tym świecie nie ma odwrotu. Nie
można wrócić do wcześniej.
Roland też wiedział o tym doskonale.
2
Mężczyzna, którego szukamy, pochodzi z Nowego Jor-
ku powiedział Eddie Johnowi Cullumowi.
Ano. W lecie jest ich tu mnóstwo.
Nazywa się Calvin Tower. Przebywa tu z przyjacielem,
Aaronem Deepneau.
Cullum otworzył dzbanek z piłeczkami. Wyjął jedną, pod-
pisaną CuA.i ^^tynufc tym przedziwnie precyzyjnym charak-
terem pisma, który opanowali chyba tylko zawodowi sportowcy
(z doświadczenia Eddiego wynikało, że największe problemy
mają z ortografią). Zaczął przerzucać ją z ręki do ręki.
Koniec czerwca i od miastowych po prostu nie sposób
się opędzić. Przecież o tym wiesz, prawda?
Wiem westchnął Eddie. Od początku nic miał wielkiej
nadziei, a teraz nie miał już żadnej. Bardzo prawdopodobne, że
stary Jeszcze Brzydszy już dopadł Cala Towera. Być może
pułapka przy sklepie była jego pomysłem na smakowity de-
ser. Pewnie nie jesteś w stanie...
Gdybym nie był w stanie, przeszedłbym na emeryturę.
John zaprotestował zdumiewająco energicznie. Rzucił Eddiemu
piłkę Yaza. Eddie chwycił ją w prawą rękę, przesunął palcami
lewej po czerwonym szwie. Gardło zacisnęło mu się, choć
196
zupełnie się tego nie spodziewał. Jeśli nie baseball, to co ci
powie, że wróciłeś do domu?
Tylko że to nie był ich dom. John ma rację: są tu gośćmi.
O czym mówisz? spytał Roland.
Eddie rzucił mu piłkę. Rewolwerowiec złapał ją, nie od-
rywając wzroku od twarzy Johna Culluma.
Nazwiska mnie nie obchodzą, ale mimo to znam chyba
wszystkich, którzy przyjeżdżają do miasteczka. Znam ich z wi-
dzenia. Jak wszyscy odpowiedzialni gospodarze i dozorcy
|
WÄ
tki
|