ďťż

Teraz grand major sam wdepnął w kłopoty i według specjalistów, cierpi na gwałtowną depresję...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Wszystko zdejmij - upomniała go Mewa. - To nie jest żywe i odzienie uzna te szmatki za brud i zje. - Niech sobie zjada. - Wład machnął ręką. - Poza tym, jeszcze go nie schwytaliśmy. - Zaraz schwytamy. Dobrze. Podejdź do brzegu trzęsawiska, o, tak, i zacznij nęcić. - Nie umiem. - Co to znaczy „nie umiem"? To bardzo proste. Stój i zanęcaj. - Skoro takie proste, to może ty zaczniesz zanęcać. - Proszę bardzo, ale wtedy odzienie będzie słuchało mnie. A skoro jest potrzebne tobie, ty musisz i zanęcić, i oswoić. - - Przynajmniej powiedz, jak to się robi – poprosił Wład. - Przecież jeszcze nigdy nie łapałem takich stworów. - Dobrze. Stoisz - zaczęła wyjaśniać Mewa -jest ci zimno i źle... Bo przecież jest ci zimno? - - Gorąco nie jest - mruknął Wład, który nie lubił wilgoci. - Jest ci zimno - powtórzyła z naciskiem Mewa - mokro i zaczynają cię gryźć pijawki. - To tutaj są pijawki? - Nie wiem, pewnie są. W każdym porządnym bagnie są pijawki. Skup się i słuchaj dalej. A więc, jest ci bardzo źle i myślisz tylko o tym, żeby ktoś cię osłonił, ogrzał i ochronił... - No chyba nie to bagienne odzienie? - Właśnie ono. Poczuje i przyjdzie. Najważniejsze, żebyś przekonująco cierpiał. - Cierpię. - Za słabo się starasz. Dobrze. Marznij tu sobie i karm komary, a ja pójdę popatrzeć, co sprezentowali nam twoi zwierzchnicy. Mewa zniknęła w luku, a Wład został na dole, po kolana w zimnym błocie. Naprawdę marzł, a pozostałe wrażenia również nie budziły entuzjazmu. Szeroko otworzył usta i kilka razy mocno wydmuchał powietrze - stary, sprawdzony sposób określenia temperatury. Pary nie było, czyli musi być więcej niż plus dziesięć. To czemu go tak trzęsie? Mewa zadbała, żeby wczuł się w rolę i zaczął bardziej przekonująco marzyć o bagiennym stworze? Czarno widział te marzenia. O, w dzieciństwie to naprawdę umiał marzyć o cieple. Zimą wychowawca często wywoził uczniów w plener do jednego ze skansenów. A po zrobieniu szkiców, prowadził ich, głodnych i zmarzniętych, do leśniczówki, gdzie palono w piecu i szykowano herbatę. Ech, gdyby tak można było się tam teraz znaleźć, oprzeć o piec, w którym trzeszczą świerkowe polana i słuchać, jak za mocną ścianą domku, na zewnątrz wyje zamieć... - Co ty robisz?! - głos Mewy brutalnie przerwał te marzenia. Czarownica spikowała do niego, niczym prawdziwa mewa, chwyciła pod pachy i wrzuciła do luku. - Prędko, podnoś statek! Trzęsawisko, na którego brzegu przed chwilą stał Wład, wybrzuszyło się, tworząc gigantyczny bąbel, z którego wyłoniła się jakaś czarna, bezkształtna istota. Wład zareagował natychmiast i statek podskoczył jak na sprężynie. - Co to jest? - Odzienie! A mówiłeś, że nie umiesz zanęcać! Ciekawe, o czym zacząłeś marzyć, skoro przyciągnąłeś takiego potwora! Nawet nie wiedziałam, że one mogą osiągać takie rozmiary. Teraz już Wład widział wyraźnie, że w dole porusza się odzienie. Czarna płachta wielkości boiska do piłki nożnej rozciągnęła się na wyspie, wznosząc w powietrze macki albo brzegi płaszcza. - Widzisz, jakie biedactwo? - powiedziała Mewa ze współczuciem. - Martwi się. - Ze nie zdążyło mnie pożreć? - W bagnie ma jedzenia pod dostatkiem. Chciało cię osłonić, ogrzać i nakarmić. Jak się w nim znajdziesz, będzie ci ciepło, sucho i miękko, nie spotka cię żadne nie- szczęście, nie zagrozi żadna choroba. Tylko, że nie mógłbyś sięgnąć do nosa tego stwora i nigdy więcej nie zobaczyłbyś światła. Przeleżałbyś całe życie w tym odzieniu jak niemowlę w beciku. - Ładną przyszłość mi wywróżyłaś. - Wład uśmiechnął się. - To co teraz zrobimy z tym odzieniem? - Nic. Polecimy trochę dalej i spróbujemy zanęcić inne. - A co z tym tutaj ? - Jeszcze nie zdążyło się przyzwyczaić, więc pomartwi się kilka dni i zapomni. Za drugim razem udało się wyciągnąć z trzęsawiska całkiem zwyczajne zwierzątko wielkości szala, ale Wład, nauczony gorzkim doświadczeniem, i tak był gotów w każdej chwili wskoczyć do statku. - Wszystko w porządku - uspokoiła go Mewa, tym razem kontrolująca całą procedurę z otwartego luku. - Teraz je pogłaszcz. Przez kilka sekund Wład wahał się, w końcu pochylił się i pogłaskał stworka. Odzienie miało dwa okrągłe oczka i ciekawski pyszczek, zaś cała reszta wyglądała jak jednolity, powycinany wymyślnie kawałek skóry. Czując dotyk ręki, odzienie próbowało ją objąć, nasunąć się na dłoń niczym wielka gumowa rękawica. Stworek wydawał się ciepły i jedwabisty, ale ten żarłoczny ruch sprawił, że Wład cofnął rękę. - Ustaw się tak - komenderowała Mewa - żeby jego oczy patrzyły w tę stronę, w którą patrzysz ty. Odzienia są bardzo ciekawskie, a wpatrywanie się w twoją pachę nie jest zbyt interesujące. A teraz nadepnij na nie. - Przecież je zmiażdżę! - Akurat! Nie zmiażdżyłbyś go nawet moździerzem. Stawaj. Wład stanął na ciepłej skórze odzienia mokrymi, brudnymi, zimnymi stopami i ono zaczęło sunąć po jego ciele, szczelnie otulając nogi, boki i ramiona. - Doskonale! - Mewa znalazła się tuż obok Włada i zaczęła układać na nim odzienie, niczym doświadczony krawiec. - Nie pozwalaj nasuwać mu się na twarz, musi wiedzieć, że jego miejsce jest poniżej brody. Nosek i oczy niech będą na pasie - obojgu wam będzie wygodnie
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.