ďťż

Tam zatrzymał się i zaczął badać ziemię...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Tuż pod oknem rozpościerał się pas trawnika, biegnącego równolegle do domu i ograniczonego rabatą z bylin. Najefektowniej prezentowały się astry. Rabata dochodziła do wyłożonej kamieniami dróżki, na której stał Poirot. Skrawek trawnika za rabatą biegł aż do tarasu. Poirot obejrzał dokładnie trawnik i potrząsnął głową. Teraz zbadał rabatę po obu stronach. Pokiwał potakująco głową. Po prawej stronie widniały w miękkiej ziemi dobrze odciśnięte ślady stóp. Przyjrzał się im ze zmarszczonymi brwiami. Nagle usłyszał hałas i szybko podniósł głowę. Zobaczył otwarte okno, a w nim otoczoną aureolą złotorudych włosów inteligentną twarz Susan Cardwell. - Co, na Boga, robi pan tutaj o tej godzinie, panie Poirot? Prowadzi dochodzenie? Poirot skłonił się szarmancko. - Dzień dobry. Ma pani rację. Patrzy pani na detektywa - wielkiego detektywa, jakbym to określił -w czasie pracy. - Muszę to zapisać w moim pamiętniku - rzekła. - Mogę zejść i pomóc? - Będę zachwycony. - W pierwszej chwili myślałam, że jest pan włamywaczem. Jak pan tam zszedł? - Dostałem się tutaj przez drzwi prowadzące na taras. - Będę na dole za minutę. Okazała się słowna. Gdy się pojawiła, Poirot stał w tym samym miejscu, nieporuszony. - Pani wstaje bardzo wcześnie. - Właściwie jeszcze nie zasnęłam. Akurat zaczęłam wpadać w desperację, jak to się dzieje o piątej rano. - Nie jest już tak wcześnie! - Ale ja tak się czułam! A teraz, mój superdetektywie, czego tutaj szukamy? - Odcisków stóp, mademoiselle. - Takie, jak te, które tutaj widać? - Tak, mamy tu cztery odciski - kontynuował Poirot. - Zaraz pani pokażę. Dwa kierują się w stronę oszklonych drzwi, dwa - z powrotem. - Kto je pozostawił? Ogrodnik? - Mademoiselle, to są odciski delikatnych damskich bucików na wysokim obcasie. Proszę się samej przekonać. Proszę umieścić stopę obok. Susan ostrożnie postawiła nogę w miejscu wskazanym przez Poirota. Miała na nogach małe klapki z ciemnobrązowej skórki, na wysokim obcasie. - Widzi pani, prawie ten sam rozmiar, ale nie całkiem. To są ślady trochę dłuższej stopy. Może panny Chevenix-Gore albo panny Lingard, a może nawet lady Chevenix-Gore. - To nie są ślady lady Chevenix-Gore, ona ma mniejszą stopę. Dziś już nikt takich nie ma. A panna Lingard nosi buty na płaskim obcasie. - A zatem są to ślady panny Chevenix-Gore. Ach tak, teraz przypominam sobie, jak mówiła, że wczoraj wieczorem wychodziła do ogrodu. Znów zaczął wędrować dookoła domu. - Ciągle czegoś szukamy? - spytała Susan. - Naturalnie. Teraz pójdziemy do gabinetu sir Gervase'a. Szedł przodem, a panna Cardwell podążała za nim. Drzwi do gabinetu ciągle jeszcze smętnie zwisały po ich wyłamaniu. W pokoju nic się nie zmieniło. Poirot odsunął zasłony i gabinet zalało światło słoneczne. Stanął przy oszklonych drzwiach, spojrzał w zamyśleniu na rabatę i wreszcie powiedział: - Sądzę, że nie ma pani znajomości wśród włamywaczy? Susan z żalem potrząsnęła swoją rudą głową. - Obawiam się, że nie, panie Poirot. - Szef policji również nie miał okazji zacieśnienia z nimi kontaktów. Jego związki z przestępcami zawsze są czysto oficjalne. Ze mną sprawa ma się inaczej. Kiedyś miałem okazję odbycia przyjacielskiej pogawędki z pewnym włamywaczem. Opowiedział mi ciekawą rzecz na temat drzwi balkonowych. Można je otworzyć, jeżeli nie są zbyt ciasno dopasowane. Mówiąc to. nacisnął klamkę lewego skrzydła drzwi, rygiel wyszedł z otworu w podłodze i Poirot mógł pociągnąć do siebie oba skrzydła. Szeroko otworzył drzwi i znów zamknął je, nie naciskając klamki. W ten sposób nie wprowadził rygla do gniazda. Puścił klamkę, odczekał chwilę, po czym uderzył silnie na wysokości środka rygla, co spowodowało, że rygiel opadł, wsuwając się do otworu w podłodze, a równocześnie samoczynnie obróciła się klamka. - Rozumie pani, mademoiselle? - Myślę, że tak. Susan zbladła. - Drzwi znowu są zamknięte. Nie można wejść do pokoju, gdy drzwi są zamknięte. Lecz można wyjść z pokoju, zamykając za sobą drzwi tak, aby rygiel zapadł w otwór, obracając jednocześnie klamkę, jak to właśnie pokazałem. Wówczas drzwi znowu są zamknięte od środka. - I tak właśnie - spytała trochę drżącym głosem Susan - stało się ostatniej nocy? - Myślę, że tak, mademoiselle. - Nie wierzę - zawołała gwałtownie Susan. Poirot milczał. Podszedł do kominka i nagle obrócił się w jej stronę. - Potrzebuję pani na świadka. Mam już jednego, pana Trenta. Wczoraj wieczorem widział, jak znalazłem okruch lustra. Mówiłem z nim o tym. Ten okruch lustra pozostawiłem na miejscu na użytek policji. Powiedziałem również, szefowi policji, że stłuczone lustro stanowi ważny ślad. Nie skorzystał jednak z mojej sugestii. Teraz pani będzie świadkiem, że ten okruch lustra (proszę pamiętać, że zwróciłem już na niego uwagę pana Trenta) biorę i wkładam do koperty... O tak. - Wykonał to, co zapowiedział. - Teraz piszę to na kopercie... Tak... I zapieczętowuję ją. Może pani to zaświadczyć? - Tak, ale... Ale nie mam pojęcia, o co panu chodzi? Poirot przeszedł na drugą stronę pokoju. Stanął przed biurkiem i spojrzał na wiszące przed nim rozbite lustro. - Mogę pani powiedzieć, o co mi chodzi, mademoiselle. Gdyby pani minionej nocy stanęła tu i spojrzała w lustro, zobaczyłaby w nim... morderstwo. ROZDZIAŁ DWUNASTY Po raz pierwszy w życiu Ruth Chevenix-Gore - teraz Ruth Lake - zeszła punktualnie na śniadanie. Zanim weszła do jadalni, Herkules Poirot zatrzymał ją w holu i poprosił na stronę. - Mam jedno pytanie, madame. - Słucham? - Wczoraj wieczorem wychodziła pani do ogrodu. Czy wchodziła pani na rabatę kwiatową przed oszklonymi drzwiami gabinetu sir Gevase'a? Ruth patrzyła na niego badawczo. - Tak. Dwa razy. - Ach! Dwa razy. Jak to - dwa razy? - Pierwszy raz poszłam po astry. Było około siódmej. - Raczej dziwna pora na zrywanie kwiatów, prawda? - Tak, ma pan rację. Ścięłam kwiaty wczoraj rano, ale po herbacie Wanda powiedziała, że kwiaty na stole w jadalni są nieco przywiędnięte
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.