Szach i mat...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ale¿ w cholernej sytuacji postawi³ go Tabini! Serdeczne dziêki, pomy¶la³ Bren. Serdeczne dziêki, Tabini. Ale jeste¶ nam potrzebny. Od twojego utrzymania siê u w³adzy zale¿y pokój. Wiesz, ¿e zostanê zast±piony. Dadz± ci nowiutkiego paidhiego; now± pozycjê dla numerologów do rozgryzienia i deliberowania. Rzucasz now± kostk± - dajesz im now± ³amig³ówkê i ludzi, którzy nie reaguj± tak, jak atevi. Ty sukinsynu, Tabini-ji. Czas wydawa³ siê rozci±gaæ w godziny. Przeszed³ od przera¿enia do bólu, nudy i potwornej niewygody zesztywnia³ych miê¶ni, ¶cierpniêtych koñczyn, zimnego metalu i zimnego kamienia. Ju¿ nie s³ysza³ grzmotów. Nie móg³ znale¼æ takiego k±ta oparcia dla nóg, od którego nie bola³yby go plecy, kolana albo ramiona, a i tak ka¿da próba sprawia³a mu ból. W ciszy i ciemno¶ci wyobra¼nia nie by³a niczym cennym. Za du¿o telewizji, powiedzia³by Banichi. Ale Banichi albo zmieni³ skórê - co znaczy³oby, ¿e jego man'chi zawsze by³o inne, ni¿ s±dzi³ nawet Tabini - albo wyl±dowa³ w takich samych tarapatach, jak on. Najwiêksz± nadziej± Brena by³o to, ¿e przez drzwi wejdzie Banichi albo Jago i uwolni go, zanim przeciwnicy umieszcz± jego przypadek na li¶cie spraw do pilnego za³atwienia. Byæ mo¿e ta zw³oka bra³a siê w³a¶nie st±d, ¿e szukaj± Banichiego i Jago. To szybkie wyj¶cie Jago, kiedy rozmawia³ z ni± po raz ostatni, i ta wiadomo¶æ od Banichiego - mo¿e Banichi co¶ zauwa¿y³ i skontaktowa³ siê z ni±, wiedz±c, ¿e sami musz± byæ wolni, je¿eli maj± go potem oswobodziæ... To dobra intryga dla machimi, ale takie rzeczy siê nie zdarzaj±. Co¶ takiego nie zdarzy siê i teraz. Bren po prostu wisia³, czuj±c ból w licznych nadwerê¿onych miejscach. W koñcu us³ysza³, jak otwieraj± siê drzwi s±siedniego pomieszczenia. Na prowadz±cych do niego kamiennych stopniach rozleg³y siê kroki - schodzi³y dwie albo trzy osoby, Bren nie by³ pewien, ale po chwili stwierdzi³, ¿e s± trzy: s³ysza³ g³osy, ale nie zrozumia³, co mówi±. Osi±gn±³ pewien poziom panicznego strachu, uznaj±c, ¿e co ma siê staæ, stanie siê teraz. Nikt jednak do niego nie przyszed³, wiêc Bren zakl±³ z rezygnacj± i zwiesi³ bezw³adnie g³owê, co mo¿e na piêæ minut u¶mierza³o ból szyi. Wtem g³osy osób, które, jak ju¿ uzna³, mia³y zostaæ w s±siednim pomieszczeniu, przenios³y siê na korytarz, a kiedy podniós³ wzrok, do celi wszed³ cieñ - kto¶ w mundurze stra¿y, nie widzia³ pod ¶wiat³o, ale w ciemno¶ci wype³niaj±cej jego pole widzenia dostrzega³ iskierki metalu. - Dobry wieczór - powiedzia³ do swego go¶cia. - A mo¿e jest ju¿ ¶rodek nocy? Cieñ wyszed³, a nerwy Brena napiête do granicy bólu zaczê³y dr¿eæ, co uzna³ za ostatnie stadium przed parali¿em nóg. Palce u r±k ju¿ mia³ bezw³adne. Nie podoba³o mu siê to. Mia³ nadziejê, ¿e mo¿e to tylko zajrza³ do niego stra¿nik i wszyscy zaraz odejd±. Kroki wróci³y. Uzna³, ¿e to chodzenie ma go przeraziæ, co, w po³±czeniu z bólem, doprowadzi³o go do w¶ciek³o¶ci. Mia³ nadziejê, ¿e wpadnie we w¶ciek³o¶æ - dawno ju¿ stwierdzi³, ¿e z³o¶æ lepiej mu s³u¿y ni¿ przera¿enie. Tym razem jednak przysz³o ich wiêcej. Przynie¶li ze sob± drewniane krzes³o i magnetofon. Cienie rzuca³y w³asne cienie w nik³ym ¶wietle padaj±cym od wej¶cia. Magnetofon te¿ rzuca³ cieñ, a kiedy jedna z postaci pochyli³a siê i nacisnê³a przycisk, zapali³o siê na nim czerwone ¶wiate³ko. - Nagranie na ¿ywo - powiedzia³ Bren. Nie widzia³ ¿adnego powodu do wyrozumia³o¶ci i pielêgnowa³ swój gniew, choæ znajdowa³ siê na granicy przera¿enia. Powiedzia³ sobie, ¿e nie zas³u¿y³ na co¶ takiego - ani ze strony Tabiniego, ani ze strony Cenediego, ani Ilisidi: - A wiêc kim jeste¶? Czego chcesz, nadi? Czego¶ rozs±dnego? Nie s±dzê. - ¯adnego strachu? - zapyta³ cieñ. - ¯adnej skruchy, ¿alu? - A czego powinienem ¿a³owaæ, nadi? Zdania siê na go¶cinno¶æ wdowy? Je¶li jej nadu¿y³em, to przepraszam, i chcia³bym... wyjechaæ... Jeden cieñ oddzieli³ siê od innych, uniós³ krzes³o, obróci³ je i usiad³ z rêkoma z³o¿onymi na jego niskim oparciu. - Sk±d wzi±³e¶ pistolet? - zapyta³ cieñ obcym g³osem. - Nie mia³em ¿adnego pistoletu. Strzeli³ Banichi. Nie ja
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.