ďťż

Sylwetka była wyraźna, a jej ruchy szybkie i zdecydowane...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ręka sięgnęła po jeden z pasów, podniosła go i błyskawicznie spadła na dół. Dziewczyna usłyszała stłumiony okrzyk i plaśnięcie uderzającego o skóry ciała. Potem ktoś stanął za jej plecami i przeciął jej więzy. - Zabierz te pasy i ruszaj. W torbie jest twoja kusza i strzały. Znajdziesz też kawałek pieczeni... - Głos nieznajomego był miękki i przyjemny. W niezrozumiały sposób wydawał się pozbawiony emocji. Chciała odwrócić głowę i zobaczyć swojego sprzymierzeńca, ale silna dłoń zasłoniła jej oczy. - Nie trzeba. Po prostu uciekaj. Załóż habit... - Dokąd? - Zareagowała spontanicznie. - Na południe - powtórzył nieznajomy głos. - Starym traktem... Do księstwa Syriusa... Skinęła głową. Ręka odsunęła się, rozległy się ciche kroki i zapadła cisza. Bathy rozejrzała się powoli i jak w transie zaczęła zapinać pasy z monetami na ramionach. Wsunęła siew habit, zasłoniła głowę i twarz kapturem, po czym wymknęła się z namiotu. Orgia rozkręciła się już na dobre. Mutanty kwiczały, piszczały, śpiewały, przewracały się po krzakach i gziły z dziewkami. Szczurzy temperament w połączeniu z wódką rodził niepohamowane żądze i wyzwalał najprimitywniejsze instynkty. Bathy znalazła opróżnioną do połowy butelkę wódki, podniosła ją i udawała pijanego mutanta. Zataczała się, omijała kłócące się grupki wokół ognisk, unikała przesuwających się trzeźwych wartowników. Kierowała się na wschód, tam, gdzie znajdował się stary dawno nie używany trakt do księstwa. Słyszała o nim. Herling opowiedział córce o tajemniczych zapadliskach, o nagłych powodziach i wytryskach gorącej lawy. To właśnie zniszczyło starą drogę. Mimo że była krótsza i szersza, omijali ją nawet najbardziej zachłanni kupcy. Zdarzało się, że karawana wozów wjeżdżała na drogę, znikała za zakrętem i zapadała się z łomotem pod ziemię. Pozostawała wielka wyrwa i sterczące ku górze kamienie o twardych i ostrych jak nóż brzegach. Bywało też tak, że wozy kupieckie otaczała gęsta mgła, która usypiała wszystko, co żywe. Wędrowni włóczędzy niechętnie opowiadali o dziesiątkach wysuszonych kości i czaszek znajdowanych pośród zbutwiałych wozów i zniszczonych towarów. Wyglądało na to, że w miejscu, w którym przebiegał trakt, przyroda stworzyła naturalną i nieprzebytą barierę. Na pograniczach Kreporu, Pandabu, Sagdenii i krainy mutantów, a nawet dalej, bo na dziewiczych terenach zamieszkiwanych przez karły lub kowali z Lombardii, rozmaici awanturnicy, żołnierze, przemytnicy, jak też zwyczajni poszukiwacze przygód zakładali się, kto tamtędy przejdzie i zdoła ocalić życie. Takich, którym się to udało, można było zliczyć na palcach jednej ręki. Po powrocie nie chcieli o niczym opowiadać, zamykali się w sobie i uchodzili za dziwaków. Mówiono, że jeden z nich, dawniej wesoły i skory do awantur, podciął sobie żyły, dwóch innych, znanych na pograniczu złodziei i przemytników, zagłodziło się na śmierć, a trzej pozostali, doświadczony łapacz, żołnierz z Gór Asty i barbarzyńca z Szybgadii, przestali w ogóle mówić. Reszta zniknęła bez śladu. Bathy zbliżyła się do ściany lasu. Wejście pomiędzy krzaki i drzewa oznaczało bezpieczeństwo. Miała zamiar ściągnąć za długi habit, ale powstrzymał ją znajomy świst. W ten sposób mogła lecieć tylko strzała. Jedna po drugiej. Dziewczyna przestraszyła się i kucnęła. Nasłuchiwała, ale świst nie powtórzył się. Poderwała się i pobiegła jak najszybciej do najbliższych drzew. Po drodze potknęła się i upadła. Poczuła, że jej ręka natrafiła na bełt od strzały tkwiącej w piersi mutanta w habicie. Jeszcze żył. Jęczał, a z jego ust wydobywały się krwawe bąbelki. W świetle księżyca widać było także drugie ciało. Ten mutant został trafiony prosto między oczy. Nawet nie zdążył ich zamknąć. Leżał teraz na wznak i wydawało się, że patrzy na Bathy swoimi przebiegłymi oczami szczura. Dziewczyna podniosła się i ostrożnie ruszyła w kierunku traktu. Wiedziała, że prowadzi na północny zachód. Księżyc i gwiazdy wyznaczały drogę. Przedzierała się przez gąszcz krzaków, omijała omszałe pnie drzew, przeskakiwała przez wąskie strumyki i źródła. Przez cały czas wydawało jej się, że ktoś za nią podążał. Instynktownie wyczuwała obecność obcego. Kilkakrotnie zwalniała, czaiła się za wykrotami i czekała na swojego prześladowcę. Nikt jednak się nie pojawiał. Wiatr szumiał monotonnie wśród gałęzi, zwierzęta wydawały swoje nocne odgłosy, a jej ubranie przy każdym ruchu cicho szeleściło. Wmawiała sobie, że jest zmęczona i coś jej się przewiduje, że strach i zmęczenie wywołują nieuzasadnione przeczucia. W końcu przestała się oglądać i zaczęła myśleć wyłącznie o starym trakcie. Wiedziała, że lada chwila powinna do niego dotrzeć. Droga wyłoniła się nagle. Bathy weszła na nią z boku i od razu odgadła, że jest na właściwym miejscu. Uderzyła ją przestrzeń i pustka ziejąca z nierównego pasa ziemi. Miała wrażenie, że pomiędzy drzewami przyroda wybrała sobie teren do sprawiania niespodzianek. Zniknął za nią spokój lasu, zmatowiał księżyc i gwiazdy, do jej uszu zaczęły dochodzić zupełnie nieznane odgłosy. Ruszyła po spękanej powierzchni, słysząc jęki przesuwających się pod nią skał, syczenie przelewającej się lawy i świst wiatru, którego jeszcze nie czuła. Dopiero teraz zaczęła się naprawdę bać. W każdej chwili spodziewała się zobaczyć zabójczą mgłę lub pękającą pod nogami ziemię. Miała zamiar cofnąć się i wędrować brzegiem traktu przez las. Pamiętała jednak, co opowiadał jej ojciec. Po obu stronach starej drogi mieli zwyczaj obozować pellegrisi. Najstarsi włóczędzy opowiadali, że tam właśnie mieszkali, płodzili się i przygotowywali do swoich napadów. Bathy wybrała. Wolała nieznany trakt niż nienawiść pellegrisów. Mgła zaczęła się sączyć powoli. Z małych szczelin wysunęły się szare smużki i stopniowo rozrastały się, przybierając postać olbrzymich grzybów. Kiedy mgielne kapelusze dotykały się, szarość zalewała wszystko wokoło. Księżyc znikał, niebo zamazywało się, a wzrok nie potrafił odróżnić nawet własnych dłoni. Dziewczyna staneła i obserwowała obłok. Przesuwał siew jej stronę. Tak jakby ją idział i celowo się z nią drażnił. Czasami nieruchomiał i cofał się. Fhwilami wchodził intensywną szarość, nasycaną zimnymi smugami księżycowego światła. Potem wracał. Krok po kroku zbliżał się do jej twarzy. W końcu nie wytrzymała. Odwróciła się i z krzykiem pobiegła z powrotem do lasu. Strach przed pellegrisami okazał się słabszy. Upadła na puszysty mech i ciężko oddychała. Histeryczny język uwiązł jej w gardle i przypominał teraz skowyt przestraszonego szczeniaka. Wtedy usłyszała stłumione wołanie: -Bathy! Gdzie jesteś? Odezwij się! Poznała go. W ten sposób mógł jej szukać tylko Dart. Naiwny i głupi wędrował skrajem traktu, kierując się do księstwa. Dziewczyna pomyślała, że to cud, iż jeszcze żył. Nie o nim jednak myślała
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.