ďťż

Step postąpił, jak od niego wymagał Dicky — wszedł i usiadł, zaczęło się przesłuchanie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wiedział jednak, że Dicky nie ma zamiaru pozwolić Stepowi na udział w rozmowie. Ta gra nazywała się poniżenie, Dicky kazał mu siedzieć w grobowym milczeniu, podczas gdy sam przeprowadzał rozmowę, Step najwy- raźniej był całkowicie zbędny. Wtedy Step otworzył swoją walizeczkę, wydobył żółty notatnik i naskrobał naprędce krótką wiadomość dla Dicky'ego: Drogi Dicky, Przelewam słowa na papier, żeby oszczędzić ci wstydu przed twoim rozmówcą. Mam zamiar spotkać się z nauczycielką mojego syna, jak już wcześniej mówiłem. Nie mogę się doczekać zebrania, na którym oznajmisz Rayowi Keene 'owi, że włą- czasz mnie teraz w proces zatrudniania nowych programistów. Biorąc pod uwagę zwiększenie moich obowiązków, spodziewam się odpowiedniej podwyżki! Z poważaniem, Step Wstał, położył notatkę na pulpicie Dicky'ego, po czym wychodząc, zamknął za sobą drzwi. W drodze do szkoły starał się uspokoić. Gniew na Dicky'ego wpędzi go w ta- rapaty, jeśli przez to podejdzie do pani Jones bez należytego opanowania. Musi postępować z nią z wyrachowaniem, inaczej spowoduje więcej złego niż dobrego. Gniew tu nie pomoże. DeAnne pozwoliła mu wziąć dzisiaj samochód. Ostatnio częściej próbował namawiać współpracowników na podwiezienie go do domu, gdyż wiedział, że DeAnne czuje się jak w pułapce, uwięziona cały dzień bez auta. Nie miał wąt- pliwości, że muszą wystarać się o drugi samochód, szczególnie po narodzinach dziecka w lecie. Jakże mógłby zostawić niemowlaka w domu bez środków trans- portu? Poza tym źle się czuł, nieustannie prosząc innych o podrzucenie. Kończyło się często na tym, że zostawali u niego do późna. Albo przyjeżdżał z Gallowglas- sem, a nie cierpiał przyprowadzać go do mieszkania. Nie chciał nawet, by ten wiedział, gdzie mieszka, choć oczywiście było już na to o wiele za późno. Glass 140 wciąż go nagabywał, kiedy Step poprosi go do opieki nad dziećmi. Nie, Step potrzebował samochodu i DeAnne potrzebowała samochodu, a nie byli w stanie uciułać grosza na zwykłego gruchota, nie wspominając o czymkolwiek godniej- szym zaufania. Podjechał przed szkołę, kiedy ostatnie z autobusów opuszczały już parking. Za późno przypomniał sobie słowa DeAnne, że powinien pojechać Fargo Road, jeśli chce zatrzymać się na tym ukrytym parkingu na wzgórku. Wielkie mi me- cyje, pomyślał Step. No i co, zastrzelą mnie za to? Uczepił się zatem ostatniego autobusu i podążył za nim za róg budynku, gdzie zaparkował na miejscu dla od- wiedzających. Dr Mariner stała przy drzwiach, kiedy zbliżył się do szkoły. — Założę się, że nie wiedział pan, iż rodzice nie powinni parkować na pod- jeździe przed szkołą — zagadnęła. — Tak naprawdę, to wiedziałem — odparł Step. — Lecz na śmierć zapomnia- łem, a kiedy się tu znalazłem, pomyślałem, że i tak odjeżdża już ostatni autobus, więc nikomu nie stanie się krzywda. — No tak, chyba ma pan rację. O żadnej krzywdzie nie może być mowy. Czy mogę w czymś pomóc? — Mam nadzieję, że tak, proszę pani. Jestem Step Fletcher, przyjechałem, żeby... — Ojciec Steviego Fletchera? — Tak — potwierdził Step. — To ja. — Och, jakże niezrównanego chłopca pan ma! A pańska żona jest taka miła. O ile sobie przypominam, ma pan też młodszego chłopczyka, który w przyszłym roku będzie u nas w przedszkolu. — Zgadza się, to Robbie. — Cóż, nie mogę się już doczekać, choć oczywiście smutno mi będzie z po- wodu odejścia Steviego. To najsłodsze z dzieci, a jakie bystre! Pani Jones bez przerwy opowiada mi, jak wiedzie mu się w klasie, oczywiście wie pan już, jaki sukces odniósł jego projekt? — Rzeczywiście, słyszałem to i owo — powiedział Step. Chciałby, żeby ona mu to powiedziała, po części dlatego, że nie wiedział, w którą historię uwierzyć. — To i owo, nie ma co. — Dr Mariner pokiwała głową. — Zdobywca pierw- szego miejsca, a pan „słyszał to i owo". Nie gościmy tu wielu uczniów tego for- matu. Musi pan to wiedzieć. — O, tak — zgodził się Step. — Lecz cieszę się, wiedząc, że i pani wie. — Jakżeby inaczej! — wykrzyknęła dr Mariner. — Ale nie będę pana za- trzymywać — z pewnością przyszedł pan na konsultację z panią Jones, nie może czekać zbyt długo. — Tak naprawdę ona nie wie, że miałem dziś przyjechać. 141 — Tak? Tym większy powód do pośpiechu — chce pan ją zastać, nim wyjdzie do domu. A niech to, mam nadzieję, że jeszcze nie wyszła! Wie pan, jak trafić do jej klasy? — Nie bardzo — odpowiedział. — Więc proszę mi pozwolić, abym pana zaprowadziła. — Nie ma potrzeby, proszę mi po prostu wytłumaczyć. Nie chcę sprawiać kłopotu... Lecz ona wyprzedzała go już o pięć kroków, śpiesząc w dół korytarzem. Pani Jones ciągle tam była, chociaż w tym momencie poprawiała już płaszcz, gdyby więc Step zdał się na wskazówki dyrektorki, prawdopodobnie rozminąłby się z nauczycielką. Podziękował dr Mariner wylewnie, zastanawiając się przy tym, czy to spotkanie jest w rzeczywistości konieczne. Najwyraźniej wersja wydarzeń bibliotekarki była prawdziwa. — Ach, pan Fletcher — powiedziała pani Jones po odejściu dr Mariner. — Niewielu ojców przychodzi do szkoły. Szkoda, że nie umówił się pan na wizytę, zostałabym dłużej. — Być może nie zabierze to dużo czasu — rzekł Step. — Przyszedłem głów- nie po to, by porozmawiać o projekcie Steviego. — O jego projekcie? — zapytała. — O pracy na zakończenie drugiej klasy. O środowisku. Zrobił podmorską scenkę. Całą z plasteliny. — Ach tak, oczywiście, pamiętam. To było takie twórcze. Poczuł dłoń na gardle. Powinien poczuć ulgę, oczywiście, że pani Jones nie dała Steviemu trójki. Lecz to oznaczało, że chłopiec kłamał. Nie, powiedział sobie w duchu. Nie zrezygnuję tak łatwo. Sięgnął do kieszeni i włączył dyktafon. Zdążył przetestować go w dziupli w pracy
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.