ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nic nie
słyszałam, ale to mi się nie podobało. Wszystkie drzwi wokół mnie były zamknięte, a nie
chciałam ryzykować, gdyż skrzypiące zawiasy mogłyby mnie zdradzić, choć wydawało się to
nieprawdopodobne w tak świetnie utrzymanym domu. Ruszyłam dalej korytarzem, z trudem
stąpając po śliskiej podłodze. Które drzwi w końcu korytarza prowadzą do tylnych schodów?
Przycisnęłam twarz do szczeliny w każdych z nich i poczułam lekki powiew na ustach.
Nacisnęłam klamkę i pobłogosławiłam Halcarion, kiedy poruszyła się cicho i ujrzałam
wejście dla służby prowadzące na parter.
Nie było tam żadnego światła. Nawet mój odziedziczony po ojcu wzrok Leśnego Ludu
mnie zawiódł i musiałam, stawiając każdy krok po omacku, schodzić po stopniach, dławiąc
strach w obawie, że jakaś nieznana ręka wysunie się z ciemności, by mnie schwytać.
Musiałam się skoncentrować, żeby opuścić dom zamordowanej, zanim czary Shiva przestaną
działać. Przesuwałam prawą ręką po boazerii dla utrzymania równowagi, a w lewej
trzymałam w pogotowiu sztylet, gdy w pewnej chwili namacałam palcem pewną nierówność
w drewnianej płycie i przystanęłam, zastanawiając się, co to takiego. Ta linia, nie grubsza od
ostrza noża, biegła wokół płyty i kiedy nacisnęłam ją lekko, nieco ustąpiła. Powoli
wypuściłam powietrze z płuc. Czy to mogą być drzwi do magazynu? Znajdowały się we
właściwym miejscu i miałoby to sens. Jeżeli się stąd wydostanę, będę musiała zaprzestać gry
w runy na kilka miesięcy, gdyż ostatnio szczęście aż nadto mi sprzyjało.
Przebiegłam nagle drżącymi palcami wokół płyty. Musiał tam być jakiś zamek lub
haczyk. Nic. Niech to licho. Pocierałam ręce tak długo, aż przestały się trząść, i znów
spróbowałam. Tym razem znalazłam listwę, która odsunęła się, odsłaniając niewielki otwór.
To był zamek; haczyk byłby lepszy, ale nie tracąc czasu, zaczęłam otwierać go wytrychem, a
złowroga mroczna cisza zdawała się napierać na mnie ze wszystkich stron.
Udało się. Otworzyłam drzwi i zamknęłam je za sobą szybciej niż szczur uciekający z
płonącej stodoły. Kiedy poczułam się bezpieczna, odwróciłam się, by zobaczyć, gdzie się
znalazłam. Dach ginął w mroku, ale dostrzegłam równe rzędy wysokich półek. Czułam ostry
zapach świeżej farby i kiedy wyciągnęłam rękę, wymacałam gładką belę popeliny. Ruszyłam
szybko, kierując się ku przeciwległej ścianie, gdzie, jak wiedziałam, były drzwi. Miałam tylko
nadzieję, że nie zobaczę tam strażników, prywatnych czy na służbie gildii. Powinnam to
sprawdzić przedtem. Słaby zapach podobny do woni wilgotnej psiej sierści dał mi znać, że
znalazłam się w części, gdzie składowano futra, i wytężyłam wzrok, szukając w ciemnościach
wyjścia.
Zamarłam, usłyszawszy przed sobą kroki. Mogłabym pomyśleć, że mi się to
przywidziało, ale po kilku sekundach znów dotarł do mnie szczęk podkutych butów
stąpających po kamiennej posadzce. Skręciłam w bok i sięgnęłam ręką między futra, by
sprawdzić, czy mogłabym się między nimi ukryć. Niestety nie. Popatrzyłam na półki; czy
były dostatecznie mocne, żebym mogła się na nie wspiąć? Być może, ale kiedy
zastanawiałam się nad ryzykiem, nagle zakręciło mi się w głowie. Zamrugałam, ale zawroty
były coraz silniejsze. Miałam wrażenie, że nagle dostałam gorączki. Zrobiłam krok do
przodu, ale nie mogłam sobie przypomnieć, w którą stronę szłam. Odwróciłam się, żeby
zawrócić, ale i to nie wydało mi się właściwe. Kolana ugięły się pode mną, a ręce zaczęły się
trząść. Wysokie półki z futrami majaczyły przede mną, przesuwając się i krzyżując,
napierając z góry, aż miałam ochotę krzyczeć. Ich zapach zamienił się w mdlący, duszący
smród i zabrakło mi tchu w piersiach. Znów się odwróciłam i padłam na kolana, a podłoga
zakołysała się pode mną. Przywarłam do kamiennych płyt, jakbym się bała, że z nich spadnę.
Narastała we mnie chęć krzyku, lecz jakaś cząstka mojego oszalałego umysłu wiedziała, że
nie mogę tego zrobić. Ugryzłam się mocno w język i poczułam w ustach gorzki smak krwi.
Ból jakby rozjaśnił mi w głowie i resztkami sił dałam nurka pod najniższą półkę ze skórami.
Kiedy leżałam tam, potrząsając głową i desperacko usiłując zebrać myśli, ujrzałam, że
jakiś mężczyzna w czarnych butach podszedł cicho do przejścia między półkami. Usłyszałam
szelest skórzanych podeszew, gdy mnie minął, i znieruchomiałam jak posąg w świątyni.
Kiedy niemal niesłyszalne kroki cofnęły się, rozjaśniło mi się w głowie i leżałam,
gorączkowo starając się ustalić, w jakim kierunku znajdują się drzwi wyjściowe. Kiedy tak
zachodziłam w głowę, dostrzegłam przed sobą słabe światło. Bardzo ostrożnie przesunęłam
się do przodu, ale to, co zobaczyłam, sprawiło, że pomyślałam, iż znów majaczę. Na
kamiennych płytach świeciły ślady stóp nie okolone żadnym ze znanych mi magicznych
kolorów, lecz bladą poświatą, jak księżycowy ogień widywany na statkach. Wpatrywałam się
w nie, gdy nagle przebiegł mnie dreszcz, kiedy zorientowałam się, że są to moje ślady
widoczne dla tego, kto mnie ścigał. Obróciłam się z trudem, by sprawdzić podeszwy butów,
ale nic tam nie dostrzegłam, więc nie warto ich było zdejmować.
Przeczołgałam się na drugą stronę półek najszybciej, jak mogłam, nie robiąc zbyt wiele
hałasu, ale prędkość była teraz ważniejsza od ciszy. Wstałam i powiodłam wokół dzikim
wzrokiem. Usłyszałam kroki o kilka rzędów za mną, więc oddaliłam się od nich, klnąc w
duchu zdradzieckie srebrzyste ślady stóp, które pojawiały się za mną. Dotarłam do wielkich,
podwójnych drzwi i znalazłam boczne wyjście; wytrychy wyślizgnęły mi się ze spoconych
rąk, gdy spróbowałam je otworzyć. Moje ręce, moje materialne, całkowicie materialne i
widoczne ręce
|
WÄ
tki
|